ISHMAEL
To wszystko, co mówiła Jehanne, co robiła, jak reagowała, co
mu sugerowała i przed czym umykała — najwyraźniej przerastało Isha. Pomijał już
w swoich myślach wszelkie głupie żarty i stereotypy o tym, jak to kobiet nie da
się zrozumieć, ponieważ tak nagle zaczął odczuwać irracjonalny lęk. Ale nie o
siebie, lecz o nią. Wampirzyca z jednej strony była niepewna i zawstydzona,
zwłaszcza gdy go przepraszała za coś, czego Ish nawet nie pojmował. Innym razem
wstępowała w nią energia, potem zamyślenie, nostalgia, obawy. Nie wiedział, jak
na to reagować — i czy w ogóle powinien. Nie umiał nadążyć za swoją towarzyszką
i rozstrzygnąć, czy powinien być dla niej współczujący, czy może udawać
zabawnego, wyluzowanego gościa. To ostatnie średnio mu wychodziło, pierwsze
zresztą też; zwykle metodyczny aż do bólu, dotąd uznawał, że empatia była mu
zbędna, a wyższe uczucia jedynie osłabiały jego silną wolę.
A teraz siedział na łóżku razem z tak niedawno poznaną
wampirzycą, a ich twarze dzieliły ledwie centymetry. Rozkojarzony, zupełnie
pogubił swoje myśli, aż wreszcie przestał za nimi gonić, wpatrzony w złote,
przyprószone maleńkimi, ciemnymi plamkami oczy Jehanne. Były piękne.
Połyskiwały śmiałym, radosnym blaskiem, choć pod tą lśniąca warstewką czaiły
się pokłady niepokoju i swoistej desperacji. Ta kobieta musiała cierpieć w
najwymyślniejszy ze sposobów, jednocześnie pozostając tak wesołą i pełną wiary.
Zadziwiała go coraz bardziej, a każdy jej ruch był
niemożliwy do przewidzenia. Zadziwiła go, gdy ujęła jego dłoń, splatając ze
sobą ich palce. Zadziwiła go, tak otwarcie prosząc, by przy niej został.
Zadziwiła go, poruszając temat służbowego wyjazdu i wprost go na niego
wyganiając. Zadziwiła go swoją wiedzą na temat zwyczajów Japończyków, zwłaszcza
w kwestiach biznesowych, o których Jehanne — przynajmniej jego zdaniem — nie
powinna mieć pojęcia.
Jednak najbardziej zaskoczyła go pytaniem o tęsknotę. I tym,
jaka odpowiedź natychmiast uformowała się w jego głowie.
— A żebyś wiedziała, że będę tęsknił — odparł, śmiało
spoglądają w jej złote oczy.
Czy ja śnię, myślał zszokowany, przerażony i
rozbawiony jednocześnie, czy ta mała cwaniara ze mną flirtuje?. Nie
umiał jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, nie chciał też na siłę naginać
rzeczywistości i wmawiać sobie czegoś, co mogło wcale nie mieć miejsca.
Zwłaszcza że nie widział powodu, dla którego Jehanne by się nim zainteresowała.
Na początku był dla niej najzwyczajniej w świecie podły, nieczuły i okrutny,
traktując ją jak piąte koło u wozu i wprost jej to okazując. Co sprawiło, że
tak nagle zmieniła o nim zdanie? Nie miał pojęcia. Kolejną rzeczą był jego
wygląd. Wprawdzie przemiana w wampira zatrzymała w nim proces starzenia się, a
niektóre aspekty wręcz w pewnym sensie odmłodziła, lecz cały czas wyglądał jak
ten pięćdziesięciodwulatek — szpakowaty i nieco pomarszczony. Podobne standardy
były raczej mało atrakcyjne, zwłaszcza że — jakby się uczepił — wyglądał jak
jej ojciec. Nawet mimo tego, że Jehanne w rzeczywistości była od niego prawie
dwa razy starsza, co nadal mocno raniło jego godność.
Mimo to gdzieś z tyłu głowy miał nadzieję, że się mylił, a
Jehanne wcale z nim nie flirtowała. Bał się chwili, w której musiałby jej
wyznać, że obecnie nie był gotowy na kolejny związek.
Chociaż przecież nie mógł wykluczyć, że jakaś ruda cholera
to zmieni.
— I przykro mi, że mnie tak wyganiasz do tej Japonii —
mruknął, natrafiając wzrokiem na stojący nieopodal barek, zastanawiając się,
czy to tam Jehanne ukryła nalewkę madame Rosmerty. — No ale skoro tak —
westchnął męczeńsko — to nie mam wyjścia: muszę jechać! A ty — rzekł srogim
tonem, podnosząc się z łóżka i spoglądając na nią złowrogo — powinnaś mi się
jakoś zrekompensować za to bezczelne wrzucenie do śniegu. Powinnaś też —
kontynuował, zaglądając do barku i uśmiechając się tryumfalnie, znajdując butelkę
z alkoholem — mnie jakoś godnie pożegnać. Ale tym razem — podkreślił, grożąc
jej palcem — godne. Bez bezczelnego upijania swojego towarzysza. Jasne?!
Sam nie wiedział, czemu w jej obecności włączała mu się ta
dziecięca, niewinna złośliwość. Może czerpał jakąś nieznaną dotąd radość z
naigrywania się z Jehanne, tym bardziej, że wampirzyca zwykle bardzo chętnie
odpowiadała pięknym za nadobne.
— Może kiedyś zabiorę cię w jakąś podróż — zagadnął,
ponownie siadając na łóżku i układając się obok Jehanne, opierając się o
zagłówek — skoro znasz tyle ciekawostek o prowadzeniu interesów. Poza tym —
zawahał się na moment — pewnie chciałabyś w końcu zacząć podróżować. Nikt nie
chciałby siedzieć zamknięty wiecznie w czterech ścianach.
No, może poza takim jednym, przemknęło mu przez myśl.
— Gdzie byś chciała pojechać najpierw? — spytał, zaskoczony
odkryciem, że naprawdę był ciekaw odpowiedzi. — Do Francji? W rodzinne strony?
Czy jeszcze gdzieś indziej?
W oczekiwaniu na odezwę Jehanne, rozejrzał się dookoła,
marszcząc brwi. Naprawdę miał ochotę zacząć obalać samogon, ale czegoś mu
brakowało.
— Nie no — mruknął pogardliwie bardziej do siebie, niż do
swojej towarzyszki — chamić się nie będziemy; z butelki to co najwyżej
dżentelmeni na ławeczce pić mogą. Ty się zastanów — dodał, zeskakując z łóżka —
a ja polecę po kieliszki. I nie waż się pić beze mnie.
Gdy tylko wyszedł z sypialni, od razu dotarł do niego
donośny śmiech Antony’ego. Najwyraźniej towarzystwo na dole znakomicie się
bawiło, co go akurat cieszyło. Swoją drogą, że on sam nie miał żadnej ochoty
spędzać czasu z Vasco, ale im wszystkim przyda się chwila odprężenia. Mając
nadzieję, że pozostanie niezauważonym, zakradł się do kuchni, skąd wyjął
odpowiednie szklanki. Już miał wychodzić, lecz gdy przechodził przez jadalnię,
jego wzrok mimowolnie prześlizgnął się po oknach, za którym rysował się
niewielki taras. Zdziwił się, dostrzegając tam czyjąś sylwetkę. A im bardziej
się przyglądał, tym mniej rozumiał.
— Myślałem, że nie palisz.
Ish nawet nie próbował się kryć z tym, że wszedł na taras,
wobec tego natychmiast został zauważony. Mimo to Athan nawet nie drgnął;
pochylając się nad balustradą, wpatrywał się pustym wzrokiem w osłoniętą nocą
przestrzeń, z wolna wypalając papierosa.
— Na ogół nie — mruknął, wciąż nie odwracając głowy. — Tylko
czasami, żeby się uspokoić.
— Mhm. To ile teraz musisz wypalić paczek, żeby choć na
chwilę przeszło? Cztery? Pięć?
Athanasius uśmiechnął się przelotnie, choć nie odezwał się
ani słowem. To z kolei w ogóle Isha nie zaskoczyło.
— Ta wariatka pewnie będzie na ciebie wrzeszczeć, że
śmierdzisz — odparł, lustrując przyjaciela czujnym spojrzeniem. — A wtedy
zestresujesz się jeszcze bardziej i wypalisz jeszcze więcej fajek. I wpadniesz
w nałóg — mruknął z udawaną swobodą, wzruszając ramionami. — Ale jakiś chociaż
jeden mieć trzeba — dodał po chwili namysłu. — Ostatecznie fajki nie są takie
złe, a rak płuc ci raczej nie grozi.
Athan nagle odepchnął się lekko od barierek, jak na znak się
prostując. Milczał jeszcze przez chwilę, nim spojrzał na Ishmaela. Minę miał
przy tym taką, jakby poważnie się nad czymś zastanawiał.
— Nie chcesz do nas dołączyć?
— Nie — odpowiedział z dobitną szczerością. — I ty chyba też
nie masz ochoty tam wracać?
Athanasius znowu nie odpowiedział, zamiast tego ponownie
zaciągając się papierosem, po chwil wypuszczając dym z ust. Krytycznie
przyglądając się trzymaną między palcami fajką, zrzucił ją na ziemię i zgniótł,
by następnie wyjąć i zapalić kolejną. Już miał się odwrócić, by ponownie oprzeć
się o balustradę, gdy zauważył dwa kieliszki, które Ish cały czas trzymał w
dłoni. Marszcząc brwi, uśmiechnął się lekko.
— Słyszałem, żeby pić do lustra, ale żeby dawać mu szkło? —
zakpił cicho. — No… chyba że… — zawiesił głos na moment, spoglądając na
Ishmaela znacząco — masz tam jakieś towarzystwo…
— Nie twój interes — odparował błyskawicznie, uśmiechając
się złośliwie. — Poza tym ty się ciesz — burknął — że nie musisz obu tych
wariatek niańczyć. Z jedną Vasco to musi być koszmar, a ta Jehanne… ta też
szalona — mruknął, kiwając z rozbawieniem głową — więc powinieneś mi być
wdzięczny, że nie użerasz się z obiema wariatkami naraz.
— Jestem. Wiesz o tym.
— No i tego się trzymajmy.
Nie dodawszy nic więcej, opuścił taras, czym prędzej
kierując się w stronę sypialni Jehanne. I tak zmarnował zbyt dużo czasu i
wampirzyca ze swoją nerwicą mogła zacząć się martwić, że o niej zapomniał.
Najwyżej się wytłumaczy, że jest sierotą i nie wie, gdzie co leży w kuchni, bo
zwykle takimi rzeczami zajmuje się Adrianna.
Jednak prędko się okazało, że Jehanne wcale za nim nie
tęskniła przez te kilka minut. Swobodnie oparta o zagłówek, właśnie odchylała
głowę do tyłu, racząc się bimbrem.
Pijąc go z gwinta. Tego rodzaju bezczelności Ish znieść nie
mógł.
— Aha — mruknął ponuro, udając urażony ton — no tak, p####
się, Ish, lataj po domu, a ja w tym czasie wywalę pół butelki z gwinta! Wy tak
macie w tej Francji? Czy tam was żadnych manier nie uczą? Oddawaj to — warknął,
wyrywając jej butelkę — jesteś niegodna.
Momentalnie się skrzywił, z opóźnieniem zdając sobie sprawę,
jakiego słowa użył. Na wspomnienie okaleczonych, zakrwawionych pleców Athana,
dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Próbując jak najszybciej doprowadzić się
do porządku, rozlał bimber do kieliszków.
— Już wiesz, gdzieś chciałabyś pojechać? Bo ja… twoje
zdrowie, Jehanne — przerwał samemu sobie, wychylając pierwszy kieliszek —
pewnie już jutro stąd zniknę. Skoro sama twierdzisz, że nie ma co marnować
czasu, to masz rację.
Od razu pomyślał, że mógłby przesiedzieć tu całą noc, powoli
wypijać bimber i rozmawiać z Jehanne o wszystkim i o niczym, sprawiając, by
wampirzyca choć trochę się uspokoiła i rozluźniła. Jeśli jakimś cudem to
właśnie jego towarzystwo było jej tak miłe, Ish nie śmiał je tego odmawiać —
choć nadal czuł się z tym dość dziwnie. Dopiero rankiem zacznie się
przygotowywać do podróży, by jeszcze tego samego dnia wylecieć do Japonii.
Wbrew temu, co mogło się wydawać jemu lub Jehanne — bardzo tęsknił za pracą.
Brakowało mu poczucia, że to od niego wszystko zależało; brakowało poczucia, że
wiedział, co robić, bo znakomicie się na tym znał. Musiał przypomnieć sobie to
wszystko, wpaść w swój ulubiony rytm i skupić się na osiąganiu swoich celów.
Jehanne musiała poczekać. Mimo całej sympatii, jaką ją
obdarzył, praca wciąż była ważniejsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz