ISHMAEL
Czuł się jak w ukrytej kamerze – i to w wersji międzynarodowej. Ktoś coś do niego mówił, a on usilnie się starał połączyć kabelki i pojąć sens tych słów. Lecz ilekroć próbował, tworzyło się zwarcie, a Ish znowu pozostawał z niczym, mając wrażenie, że robił z siebie kompletnego idiotę. Z głupią miną wpatrywał się w Jehanne, słuchając jej dziwnych pytań, dziwnej mowy, dziwnych zarzutów i dziwnych wątpliwości. Już wiedział, że gdzieś popełnił błąd i swoimi głupimi żartami – które przecież tak strasznie do niego nie pasowały – wcale nie poprawił jej humoru. Co więcej, złudnie myślał, że bilety do teatru także ją ucieszą, ale widocznie i tym razem się mylił.
Ale nie zamierzał zgrywać wszechwiedzącego i udawać, że wiedział, co Jehanne miała na myśli. Dlatego niemal z marszu zdecydował się strugać idiotę dalej i wprost spróbować się dowiedzieć, o diabła tu chodziło.
Pytanie o to, kiedy kupił bilety, zupełnie zbiło go z pantałyku. Wpatrując się tępo w Jehanne, próbował sobie przypomnieć szczegóły swojego zakupu.
— Yyy — zająknął się chwilę — no po — odparł tonem sugerującym, że to przecież oczywiste. — Wcześniej nie miałem czasu, a po tym, jak wrzuciłaś mnie w zaspę — posłał jej sugestywne, odrobinę złośliwe spojrzenie — od razu zaczął się ten cały dramat. Nie miałem czasu pomyśleć o czymkolwiek innym; nikt nie miał. Dopiero jak się uspokoiło, to pomyślałem, że każdemu przyda się chwila oddechu. I wtedy przypomniało mi się o tym teatrze — odparł, wzruszając lekko ramionami. — Chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym, zwłaszcza że… — Zawahał się na moment, zastanawiając się, jak to najlepiej ująć — widziałem, że mocno przeżywasz, to co się ostatnio działo. Najważniejsze, że już po wszystkim i możemy się wszyscy uspokoić. I pooglądać sztuki w teatrze — rzucił na koniec, uśmiechając się przelotnie.
Wydawało mu się, że te wyjaśnienia, choć dość pokraczne, jasno wyrażały, czym się kierował podczas kupna biletów. Jego zdaniem na tym ta rozmowa powinna się skończyć, ale nie mogło być tak dobrze, a im więcej Jehanne mówiła, tym mniej Ishmael rozumiał. Spuścił smętnie ramiona, dochodząc do wniosku, że kobiety miały jakiś wrodzony dar do komplikowania najprostszych rzeczy — albo to oni, faceci, byli jacyś niedorobieni i nie wszystko pojmowali.
A na pewno on. Odetchnął głęboko, przymknął na moment oczy, a gdy je otworzył, postanowił powoli i ostrożnie odpowiedzieć na każdy zarzut, jaki wyprowadzała Jehanne. Choć większość z nich była tak dziwna i irracjonalna, że Ish w życiu by na nie nie wpadł.
— Nie zwykłem niczego robić z litości — odparł nieco chłodniejszym tonem niż planował. Wszystko przez to, że niespodziewanie poczuł się odrobinę urażony tym, co powiedziała Jehanne, zwłaszcza że wszystko szeroko mijało się z prawdą. — Podobnie jak ty, nienawidzę użalania się nad innymi, co zresztą powinnaś zauważyć. Nie zwykłem się też do niczego zmuszać, a już tym bardziej udawać. Gdy nie byłem przychylny twojej obecności tutaj — zaczął, stawiając na najbardziej ryzykowną kartę, jaką była dobitna szczerość — sądzę, że zdążyłaś to odczuć. Przykro mi z tego powodu, bo teraz tego żałuję — wyznał, spoglądając na nią z największą powagą. — Ostatnie wspólne rozmowy i spacery były mi bardzo miłe; gdybym się do tego wszystkiego zmuszał, zapewniam cię, że natychmiast byś to zauważyła.
O ile oskarżenie go o litość był w stanie jeszcze jako tako rozumieć, tak zupełnie się zgubił w momencie, w którym Jehanne wspomniała o tym, że się siebie brzydzi, bo zupełnie nie wiedział, jaki związek z tym miała ich rozmowa. Potem dodała, że specjalnie go unikała, a gdy Ish uświadomił sobie, że z jakiegoś powodu — nadal mu nieznanego — Jehanne była w tak podłym nastroju właśnie przez niego, poczuł się tak, jakby ktoś mocno kopnął go w żołądek. Wstyd zapiekł go w policzki, choć nie wiedział nawet, czego powinien się wstydzić. Co zrobił źle? Znowu jakoś krzywo na nią spojrzał? Coś niestosownego powiedział? Ale kiedy niby miał to zrobić, skoro odkąd wrócili do Blickling, nie zamienili ze sobą ani słowa? Ish nie potrafił pojąć tej diametralnej zmiany, jaka zaszła w Jehanne, zwłaszcza że przed wtargnięciem Baltimore’ów wyraźnie było widać, że zaczynali się coraz lepiej dogadywać.
Wtem Jehanne zaczęła ronić łzy. A Ish już zupełnie zgłupiał przez panikę kłębiącą mu się w głowie. Wybrakowana? W jakim sensie?, myślał gorączkowo, zupełnie nie wiedząc, co odpowiedzieć na te kosmiczne zarzuty.
Aż wreszcie mgiełka niezrozumienia zaczęła się podnosić, powoli ukazując to, co Jehanne mogła mieć na myśli. Wprawdzie Ish nadal uznawał to za absurdalne, ale jednocześnie musiał pamiętać, że rozmawiał z kobietą, a — jak mówi stare, jakże mądre przysłowie — te z niczego potrafiły zrobić zupę, kapelusz i awanturę. Lub ogólnie pojęte problemy.
Przerażało go to, że nie posiadał w sobie ani grama empatii. Tę zwykle zastępował szorstką szczerością, dlatego nie miał pojęcia, co powiedzieć Jehanne, by zabrzmiało to w miarę delikatnie i pocieszająco.
— Jehanne — zaczął nieco lękliwie, czując się jak saper zastanawiający się nad tym, który kabelek odciąć. — Skąd ci to przyszło do głowy? Nie jesteś wybrakowana. To, co opowiedziałaś… — Ish zawahał się na moment — było straszne, ale nie w takim sensie, jak pomyślałaś. My wszyscy przeżywaliśmy tę opowieść razem z tobą, bo nikt chyba tak do końca nie zdawał sobie sprawy, że… że cierpiałaś aż tyle — dodał ciszej, z trudem znosząc jej spojrzenie. — Ja też nie — wyznał z wyraźnym trudem. — Niby wiedziałem, że byłaś więziona, ale jakoś się nie zastanawiałem nad tym, co się tam z tobą działo. To, co zrobiło ci to bydlę — wysyczał z obrzydzeniem — było niewybaczalne i mogę powiedzieć tylko tyle: bardzo dobrze, że zdechł. Na nic innego nie zasłużył. Ale ty, Jehanne — podniósł głowę wyżej, patrząc na nią z całą swoją mocą — przeżyłaś coś potwornego… ale się z tego podniosłaś. O kimś tak dzielnym i silnym jak ty w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że jest wybrakowany.
Domyślał się, że Jehanne bardziej miała na myśli swój wygląd, ale na to już w ogóle nie wiedział, jak odpowiedzieć. Najwyraźniej sądziła, że wszyscy faceci byli tak samo płytcy i jeśli kobieta miała choć jedną małą bliznę, to była automatycznie skreślana. No i co on miał jej niby powiedzieć, żeby nie zabrzmieć sztucznie i po drodze nie narazić się na jej gniew? Zapewne mu nie uwierzy, jak jej zarzuci jakimś komplementem — zwłaszcza że najwyraźniej wtłukła sobie do głowy, że coś jest z nią nie tak i od teraz nikt nie może na nią patrzeć bez odczucia mdłości.
Ish wtem odkrył, że rozmowa z kobietą jest jak zatrzymaniu się na skrzyżowaniu, z czego lewa ścieżka prowadziła wprost do wulkanu, a prawa do ruchomych piasków.
Najchętniej powiedziałby po swojemu: „Dobra, słuchaj, przestań sobie wmawiać, jaka to jesteś obrzydliwa, bo tu każdy uważa cię za piękną, naprawdę sprytną, sympatyczną babkę, więc ustalmy sobie raz na zawsze, że nie jesteś wybrakowana, dobra?”. Obawiał się tylko, że to mogło brzmieć zbyt ostro.
— Nie uważam, bym tracił z tobą czas — mruknął, obserwując ją bacznie — ani abyś mi się narzucała. Lubię w tobie tę wariacką energię — dodał z lekkim uśmiechem — bo to coś nowego. Nigdy nie znałem kogoś, kto swoje szaleństwo potrafi przekuć w optymizm, którym na dodatek zaraża wszystkich dookoła. I nie mówię tego, żeby ci sztucznie poprawić humor — dodał szybko — tylko dlatego, że naprawę tak uważam. Po co miałbym kłamać? — spytał, wzruszając ramionami. — Oboje jesteśmy dorośli i jak coś jest nie tak, to o tym rozmawiamy. Więc obiecuję, że jak w końcu zauważę w tobie jakieś braki, to cię od razu powiadomię. Okej?
Czuł się fatalnie z myślą, że ta rozmowa nie przebiegła zbyt zgrabnie. Ale jak miała przejść, jeśli nie miał pojęcia, jak zareagować na te wszystkie zarzuty — nie wspominając o tym, że większości nie rozumiał? Najbardziej bał się tego, że Jahenne po tej jego pokracznej mowie poczuje się wręcz jeszcze gorzej, choć przecież wedle założenia chciał jej pomóc.
— Bilety zatrzymam — dodał z lekkim uśmiechem. — Moja oferta jest cały czas aktualna. I nie martw się, zrozumiem, jak odmówisz. Może teatr to jednak nie był tak błyskotliwy pomysł, jak myślałem — mruknął pod nosem.
Zamilkł na moment, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Ta niemoc była żenująca i w pewnym momencie zdziwił się, że Jehanne tak dziwnie na niego wpływała. Ona jedyna tak go blokowała i wprawiała w zakłopotanie. Dlaczego? Tego też nie wiedział — ale to akurat nie było teraz niczym nowym.
— Pewnie nie masz ochoty tam wracać, nie? — spytał. — Ja też nie — mruknął, a na samą myśl na siedzącą tam Arię, aż go szlag trafił. — Zostawię cię, jeśli chcesz. Pójdę do swojego pokoju i tak sobie będziemy w samotności siedzieć i czekać, aż się wszyscy rozejdą albo całkiem spiją. Tylko tego alkoholu na dole żal. Aż mi się przypomniał samogon — wzdrygnął się na samą myśl, uśmiechając się z politowaniem. — Ostatecznie był naprawdę niezły i miło by było kiedyś się go napić bez upijania drugiej osoby. Prawda? — spytał, puszczając jej oczko; Jehanne z pewnością wiedziała, do czego pił tymi sugestiami.
Teraz to on zgrywał nachalnego, ale naprawdę nie chciał zostawiać Jehanne w takim stanie i coś mu podpowiadało, że bez względu na jej reakcja, i ona nie chciała siedzieć tu sama. W najbardziej optymistycznym scenariuszu Jehanne zaproponuje wspólne dopicie samogonu i pod wpływem alkoholu może uda im się lepiej porozumieć, zwłaszcza w sprawie kompleksów, jakie dobijały wampirzycę, odkąd wrócili z rozprawy. Naprawdę bardzo chciałby jej pomóc, ale najgorsze było to, że nawet nie wiedział, jak to zrobić.
I czy Jehanne w ogóle chciała od niego jakiejkolwiek pomocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz