ROZDZIAŁ 173

 ATHANASIUS

Kompletnie nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji ze strony Arii. Nie miał pojęcia, o co tak na niego naskoczyła i niespecjalnie mu się to spodobało. Athanasius miał wiele powodów i okazji do wznowienia ich kłótni sprzed kilku godzin, ale żadne z nich tego nie chciało. W związku z tym aż do tego momentu unikali drażliwych tematów, jednak Athan nawet nie przypuszczał, że Aria aż tak emocjonalnie zareaguje na wspomnienie o Jehanne. Zwłaszcza że najwyraźniej mieli zgoła inny obraz na tę jedną sytuację.

— Zapatrzona jak w obrazek? — powtórzył kpiąco. — Nie tak bym to nazwał. Poza tym… — westchnął z lekką irytacją, sam plącząc się w tym, co myślał, a co chciał powiedzieć. — Aria, mi nie o to chodziło! Przecież jej nie wyrzucę za drzwi i nie powiem, że… — Zamilkł na moment, próbując opanować ton głosu. — Chodziło mi tylko o to, że chciałbym, by opieką nad nią zajął się ktoś bardziej… nie wiem, odpowiedzialny? Kiedy się na to zgadzałem, nie myślałem, że tak dużo rzeczy pójdzie nie tak. Jehanne… — zawahał się na moment — jest mi bardzo bliska, sama wiesz. I to dla mnie ogromna radość obserwować, jak tu rozkwita, jak powoli wraca do normalności. Tylko że to zasługa Isha, nie moja. Ja jej tylko traum dołożyłem — mruknął ponuro. — Więc — dodał, podnosząc ręce w obronnym geście — nie martw się, kochanie, nie zacznę jej nagle traktować jak powietrze! Ale cały czas mam wrażenie, że ma do mnie jakąś awersję. I może panikuję — przyznał — ale dlaczego miałbym? Gdy was nie było, to znaczy ciebie i Isha, niby spędzaliśmy razem czas, ale oboje myśleliśmy o kimś innym i to się w ogóle nie kleiło. Po prostu… — zastanowił się chwilę, jednak po chwili zrezygnował z jednej myśli na rzecz drugiej. — Po prostu z czystym sumieniem mogę ci obiecać to, o co prosisz — odparł, ujmując obie jej dłonie, gładząc delikatnie ich wierzch kciukami — ponieważ bardzo mi zależy na tym, by Jehanne czuła się tu jak najlepiej i zawsze będzie mogła liczyć na moje wsparcie.

Po prostu nie sądzę, by go chciała, pomyślał ponuro, ale nie dodawał tego na głos, widząc desperację Arii.

Zaskoczyła go tym, co powiedziała później. Zaskoczyła i zmartwiła, zwłaszcza że jej wzrok nieco się zamglił, a i ton głosu spochmurniał. Gdy zaś przyznała się do niegdysiejszego strachu przed tym, że się jej wstydził, Athan poczuł się tak, jakby ktoś mocno uderzył go w żołądek. Zdławiony narastającym szokiem, a po chwili wręcz paniką, nie wiedział, co zrobić lub powiedzieć. Aż nagle to wszystko przeminęło, zastąpione lodowatym zrozumieniem okraszonym odrobiną wstydu. To, co mówiła Aria, było aż nadto sensowne i pokrywające się z rzeczywistością. Athanasiusowi nigdy nie wychodziło okazywanie uczuć, ponieważ nie tylko nigdy go tego nie nauczono, ale wręcz wmawiano, że to słabość. Nauki ojca, mimo że tak złe i toksyczne, wciąż w nim żyły i od czasu do czasu rwały się, by nim chwilę pokierować. Athan zdawał sobie sprawę, że nierzadko traktował Arię wyjątkowo źle. Swoje błędy starał się naprawić w przypadku Gudrun, lecz i to wyszło raczej średnio. Mimo to nie sądził, że jej myśli były aż tak pesymistyczne. Nie chwalił jej zbyt często, nie prawił zbyt wielu komplementów, lecz jeszcze wtedy wydawało mu się, że wyrażał swoją aprobatę na wiele innych sposobów. Najwyraźniej te drobne gesty nie wystarczały i choć później świadomie odsuwał od siebie Arię, nie wiedział, że tak o nim myślała.

Że się jej wstydził.

Nagłe odsunięcie się uświadomiło mu, że to nie był żaden szantaż emocjonalny, tylko prawdziwy żal, który odczuwała aż po dziś dzień. Przerażony i zawstydzony, zadziałał mimowolnie; ujmując ją w pasie, delikatnie do siebie przyciągnął, układając głowę na jej lewym ramieniu, uprzednio je obcałowując. Milczał chwilę, pozwalając, by gniew i smutek Arii całkiem w niej wybrzmiały, aż wreszcie powoli ulegały pod wpływem tej małej, niewinnej pieszczoty, które — wiedział to! — tak bardzo lubiła. A jednak, nawet mimo tego, że jej humor zapewne sam się niedługo poprawi, Athan nie do końca wiedział, jak odeprzeć ten zarzut. A raczej — jak ubrać swoje wyjaśnienia w odpowiednie słowa.

— Nigdy się ciebie nie wstydziłem, kochanie — szepnął, składając łagodne, krótkie pocałunki ma jej barku i szyi, by po chwili odetchnąć głęboko, ocierając się lekko policzkiem o jej włosy pachnące rumiankiem. — Nie wstydziłem się ciebie — powtórzył, tym razem znacznie ciszej. — Po prostu cię kochałem — wyznał, na dłuższy moment milknąć. — A w tamtym czasie sądziłem, że nie powinienem. I nie chciałem, byś ty to zauważyła. Wiedziałem, co do mnie czułaś — szepnął — zresztą nie starałaś się tego ukryć. Ale ja musiałem. Już wiesz, dlaczego.

Nie chciał za bardzo poruszać tego tematu, zwłaszcza że Aria o nic nie pytała. Obawiał się chwili, w której będzie chciała wrócić do jego historii z przeszłości, bo z pewnością istniały jakieś kwestie, które ją zastanawiały. Teraz, gdy już wszystko wiedziała, ten temat nie był dla Athana tabu, ale Arii mogło się tak wydawać. Rozumiał to i tym bardziej nie naciskał. Jednak niektóre rzeczy musiał sam wyjaśnić, jak choćby tę jedną.

— Nieważne co bym robił, i tak cię krzywdziłem — westchnął, jeszcze mocniej obejmując ją w talii i do siebie przyciągając. — Ponury absurd. Byłaś karana za to, co ja przeskrobałem. Aleś sobie faceta wybrała — parsknął cicho, uśmiechając się gorzko.

Odczuł ulgę, gdy Aria obiecała, że więcej nie wspomni o pomniku. To był jeszcze jeden temat, który mógł ich poróżnić, lecz jeśli jego ukochana zamierzała tę kwestię porzucić, Athan mógł się uspokoić. Teraz już wiedziała, kogo przedstawiała ta upiorna rzeźba i zapewne rozumiała, jak bardzo jej potrzebował. Była swoistym punktem zero, równoważnikiem między przeszłością a teraźniejszością. Kamień pozostawał tylko kamieniem, martwi nie powstali z grobów, nie mówili i nie straszyli. Kamień miał być jedynie powiernikiem myśli Athana, zwłaszcza gdy kłębiło się ich za dużo i gdy dotyczyły w większości Lakricii i całej reszty grzechów, które niegdyś popełnił.

Właśnie wtedy, gdy rozpamiętywał swoją czarną przeszłość, Aria zaczęła mówić o mordercy Elijaha. Jej oczy zwęziły się groźnie i zaszły mgłą, której Athan nigdy wcześniej  niej nie widział. Pogrążona w chwilowym, głębokim transie, wyglądała tak, jakby natychmiast chciała się rzucić na poszukiwania tego potwora, lecz nawet nie tylko po to, by pomścić Elijaha, ale przede wszystkim by zabić. I to możliwie jak najbrutalniej. Wpierw Athana to zaskoczyło, a nawet niepokoiło, ale zaraz potem pomyślał, jak bliski był jej Elijah i jak wiele emocji Aria musiała przez ten cały czas w sobie tłumić. Niespodziewanie przyszło mu do głowy, że może właśnie wtedy nastąpi kulminacja: gdy znajdzie mordercę i będzie mogła zrobić z nim to, co podsunie jej oszalała z nienawiści wyobraźnia.

Nie zamierzał jej tego zabraniać. Przeciwnie — pragnął jej pomóc, również chcąc jak najbrutalniejszej śmierci tego ścierwa.

Następne wydarzenia działy się bardzo szybko. Nie zdążył odrzucić od siebie myśli o Elijahu, gdy Aria przeszła do kontrataku, odwracając się i siadając rozkrokiem na jego kolanach. Westchnął głęboko, targany ogarniającym go od środka doskonale znajomym gorącem, mocno przyciągając do siebie Arię i zachłannie odwzajemniając pocałunek. Rad, że choć na chwilę mogli zapomnieć o wszystkich niesnaskach, całował ją z największą pasją, na jaką było go tylko stać; wplątując palce w jej włosy, przyciskał ją do siebie, jakby w obawie, że za chwilę się od niego oderwie i odejdzie.

— Jeśli to ma być moja terapia — wymruczał cicho, uśmiechając się podstępnie — to musisz mi uwierzyć: jestem bardzo chory.

Oczekiwał tego, co wydarzyło się po chwili. Nagła dawka rozkoszy zupełnie go obezwładniła; odprężenie połączone z ognistym dreszczem rozbiegło się po całym jego ciele. Przed oczami zrobiło mu się zupełnie biało, a w piersi na moment brakło tchu, poddając się tym pieszczotom. Gładząc ją prawą ręką po włosach, mimowolnie lekko napierał na jej głowę, by wsunęła go jeszcze głębiej.

Rozpalony, niecierpliwy i gwałtowny, niemal natychmiast ją do siebie przywołał. Natychmiast podsłuchała, siadając na nim, aż wreszcie wsuwając go w siebie aż do końca. Oboje zarżeli, targani spazmami rozkoszy, na moment przymykając powieki i poddając się podnieceniu, które rozpalało ich od środka. Napierając na nią biodrami i mocno chwytając ją za pośladki, wprawił ich ciała w pożądany ruch, wpierw niespieszny i zmysłowy. Wpatrując się w Arię ze zniecierpliwieniem i swoistym głodem, czy prędzej odnalazł jej usta, wbijając się w nie łapczywie. Jego dłonie zaczęły wędrować wyżej, sunąc po wąskiej talii i brzuchu, aż docierając do piersi, które ujął, ścisnął i przejechał kciukami po sutkach, przez chwilę się nimi bawiąc. Gdy po dłuższej chwili odsunął głowę, przejechał wargami po jej szyi, zahaczając po obojczyk, aż wreszcie obcałowując piersi, delikatnie przygryzając sutki. Aria naprężała się gwałtownie, dyszała i jęczała, a im częściej i głośniej to robiła, tym bardziej Athanasius miał ochotę na więcej. Jedną ręką obejmując ją w talii, wrócił do szyi, składając na niej długie, namiętne pocałunki, nim całkiem się w nią wgryzł, zanurzając swoje kły jak najgłębiej. Jej krzyk zadziałał na niego jak zapalnik; upewniając się, że obejmuje ją wystarczająco mocno, oboje opadli na sofę. Podrażniony doznaniami, których wciąż było mu mało, spijał z niej krew, by po chwili sunąć wargami po jej ciele, znacząc je krwawym śladem. Gdy jego ruchy przyspieszyły i stały się bardziej zdecydowane, poczuł, jak Aria lekko unosi biodra, aby wbić się w narzucony przez niego rytm i w pełni czerpać z tej rozkoszy, którą sobie wzajemnie ofiarowali. Ich ciężkie oddechy i gardłowe jęki mieszały się ze sobą i ucichły dopiero gdy Athan pocałował ją namiętnie, intensywnie, niemal agresywnie, natychmiast odnajdując jej język, by rozpocząć ich taniec i zmaksymalizować rozkosz, która obojga kochanków rozpalała od środka.

I dopiero po dłuższej chwili, która im wydawała się ledwie ułamkiem sekundy, oderwali się od siebie — znowu tylko na moment — aby spojrzeć sobie głęboko w oczy. Szczęśliwi, zmęczeni, spełnieni, choć wciąż głodni i niecierpliwi, patrzeli na siebie tak, jakby chcieli się upewnić, że na pewno wzajemnie tam byli, że to żaden piękny sen, że to żaden tęskny omam ani wytwór wyobraźni, tylko prawdziwy moment, który mogli razem przeżywać i którym tylko jeszcze bardziej im udowadniał, jak doskonale do siebie pasowali, jak bardzo i od jak dawna byli sobie przeznaczeni. Wreszcie wiedzieli, jak bardzo się kochali jak bardzo siebie potrzebowali i jak mocno zapieczętowali swój los, dobrowolnie godząc się na to, by ich losy ze sobą spleciono aż po wsze czasy.

Wiedzieli to, doskonale to wiedzieli. I ta słodka, odprężająca świadomość jeszcze nigdy nie płonęła w nich aż tak jasno.

 

Zdążyli się ulotnić, zanim Jehanne i Ish wrócili do domu, przeżywając wspólną noc w sypialni, z dala od ciekawskich oczu i zbyt czułych uszu. I choć oboje byli ciekawi, jak poszła randka ich przyjaciół, ta wścibskość nie przesłaniała im siebie nawzajem.

Leżąc obok siebie, milczący, uśmiechnięci, spokojni i spełnieni, nawet nie zauważyli, kiedy nastał świt. Athan, wciąż wpatrzony w swoją ukochaną niczym w najwybitniejsze dzieło legendarnego malarza, sunął palcem po jej nagim ciele, począwszy od nadgryzionej szyi, po obojczyk, piersi i brzucha, kończąc na wewnętrznej stronie jej ud. Lubił obserwować, jak się napinała pod wpływem jego subtelnego dotyku, jak gwałtownie odchylała głowę do tyłu, jak wzdychała głośno z rozkoszy, dając mu tym samym znać, że oczekuje znacznie więcej. Lubił się z nią drażnić, przeciągając te najważniejsze, najbardziej emocjonujące i namiętne momenty. Lubił trzymać ją w niepewności, lubił wsłuchiwać się w jej przyspieszony oddech, w jej oszalałe z napięcia bicie serca, aż wreszcie w jej powarkiwania i błagania, by się wreszcie pospieszył, zamiast doprowadzać ją do obłędu.

Uwielbiał te ich małe momenty, z których czerpali swoje małe szczęście. Na chwilę mogli zapomnieć o całym bożym świecie, tonąc w swoim spojrzeniu, wsłuchując się wzajemnie w swój głos i rozpływając się pod wpływem dotyku swojej drugiej połówki.

Uwielbiał zapominać, że nic ich nie goniło, że nic ich nie martwiło i że zawsze było tak, jak teraz: po prostu pięknie.

Gdy niechętnie wygrzebali się z łóżka i wzięli wspólną kąpiel, Aria wpadła na pomysł zrobienia czegoś na śniadanie. I choć zasugerowała, że jeśli tylko chciał, mógł jej pomóc, tylko uśmiechnęła się z rozbawieniem, gdy Athan niemal lękliwie zaprzeczył, zapewniając, że sama z pewnością poradzi sobie dużo lepiej, niż w jego towarzystwie. Rozstali się więc na zaledwie chwilę, którą Athan zamierzał przeczekać w salonie. Chciał zadzwonić do Marisy, spytać jak się czuła i przy okazji wziąć od niej numer Antony’ego, co do którego miał pewne plany. Pomysł z rozmową telefoniczną wziął w łeb, gdy w salonie Athan spotkał Ishmaela. Siedział na sobie i czytał gazetę; gdy dostrzegł swojego Stwórcę, jedynie łypnął na niego ponuro, po czym wrócił do lektury. Athana nieco zdziwiła ta reakcja i od razu pomyślał, że być może coś nie poszło z randką z Jehanne. Nie za bardzo chciał poruszać ten temat, o ile rzeczywiście był drażliwy, ale niepokoił go ten zły humor przyjaciela.

— Cześć…

Ledwie zdążył wypowiedzieć to jedno słowo, jak Ish jak gdyby nigdy nic złożył gazetę, odrzucił ją na bok, wstał i odszedł, nawet się za siebie nie odwracając. Zupełnie nie rozumiejąc tej reakcji, przez chwilę wpatrywał się tępo w przyjaciela, zanim zdołał jakkolwiek zareagować.

— Hej! — zawołał z nutą zdziwienia i oburzenia.

— Co? — warknął lodowato Ishmael, gwałtownie się odwracając.

Ta nagła niechęć wprawiła Athana w zupełne osłupienie, nie mając pojęcia, jak zareagować.

— Co się dzieje…

— Nic — mruknął ponuro. — Ale wolę ci w drogę nie włazić, bo skąd mam wiedzieć, jaki humorek tym razem cię zaatakuje? Nie jestem twoją niańką, by się tym martwić i przejmować — prychnął pogardliwie.

O ile dotąd był zaskoczony i zaniepokojony, tak ten gniewny ton mocno Athana wkurzył. Nie przypominał sobie, by Ish miał jakikolwiek powód do gniewu, tymczasem tak nagle zachowywał się jak pogniewana księżniczka. Mimo to po chwili się uspokoił. Jeśli chodziło o Jehanne i o to, że sprawy między nimi zaczęły się komplikować, Athan musiał zrozumieć to niezadowolenie przyjaciela. Wprawdzie wolałby, gdyby Ish wyżywał się na kimś innym, a najlepiej żeby w ogóle przestał się wyżywać, ale wiedział, że nie można było mieć wszystkiego.

— Ish — zaczął najspokojniej, jak potrafił — o co chodzi? Co ci jest?

— O co? — spytał niedowierzającym tonem, wpatrując się w niego z ponurym rozbawieniem. — Ty poważnie pytasz, o co mi chodzi?! Nie chce mi się znowu z tobą użerać, Athan — mruknął ze zmęczeniem — więc powiem wprost. Mam serdecznie dość tego, co dzieje się w tym domu. I nie mam tu na myśli Vasco, wbrew temu, co ci się wydaje – a przynajmniej nie bezpośrednio. Nie chodzi o Jehanne czy o cokolwiek, co się ostatnio działo. Ja też chyba mogę być zmęczony, nie? — spytał, rozkładając szeroko ramiona. — Mogę? Czy mi tego zabronisz? Nałożysz kaganiec i zamkniesz w budzie jak pokornego kundla?

To, co mówił Ish, wywoływało w Athanie coraz więcej szoku i niezrozumienia. O ile mógł pojąć kwestię zmęczenia — oni wszyscy byli wyczerpani szaleńczym tempem, w które ostatnio wpadli — tak zupełnie nie wiedział, o co chodziło w nawiązaniu do kagańca i budy. I, co najważniejsze, nie miał pojęcia, skąd w Ishu wzięło się aż tyle gniewu — i to najprawdopodobniej skierowanego ku niemu.

— O czym ty, do cholery, mówisz? — zawołał, powoli tracąc cierpliwość.

— No wiesz — mruknął z udawaną swobodą, rozglądając się obojętnie dookoła — o te ostatnie twoje psychozy, o jakieś wrzeszczenie, groźby, morderstwa i inne takie. My tu ze skóry wyłazimy, by ci pomóc dosłownie, kurwa, we wszystkim — syczał, coraz bardziej wzburzony — a ty nam tylko tego gówna dokładasz i jeszcze wciskasz nam miotłę, byśmy po tobie ten bajzel sprzątali! DŁUGO TAK JESZCZE MA TO TRWAĆ?!

Ishmael zupełnie poddał się targającej nim złości, spoglądając na Athana z najszczerszym rozczarowaniem. I to właśnie ono, nie gniew, zabolało Athanasiusa najbardziej, zwłaszcza że nadal nie potrafił pojąć, o co Ish był aż tak zły. Być może właśnie o to, że tak długo musiał mu pomagać w ostatnich, jakże trudnych czasach, kiedy Athan nie mógł sobie z niczym poradzić. Ale myślał, że Ish robił to z własnej woli, a nie z przymusu.

— Przecież wiesz — zaczął słabo — jak bardzo jestem ci wdzięczny za pomoc. Nie chciałem cię w to wciągać — wyznał cicho. — Nikogo nie chciałem.

Ta mowa najwyraźniej nie zrobiła na Ishu żadnego wrażenia. Wręcz go rozsierdziła, sądząc po jego niedowierzającym spojrzeniu i szerokim uśmiechu pozbawionym choćby krztyny wesołości.

— Wiem? — powtórzył kpiąco. — Wiem, jaki jesteś mi wdzięczny?! Och, tak — mruknął, udając, że właśnie sobie coś przypomniał. — Zwłaszcza wczoraj i przedwczoraj dałeś tego wyraz, warcząc na mnie i wyzywając mnie… ach! — machnął nagle lekceważąco ręką. — Nie będę sobie strzępił ryja; ty i tak słyszysz tylko to, co chcesz usłyszeć. Niczego innego nie przyjmujesz do wiadomości, więc nie będę się trudził. Po co? Za co? — kpił. — Przecież ja tu sobie tylko flaki wypruwam, by po kolei naprawiać to, co tak bajecznie spierdoliłeś. Później pogadamy, jak chcesz — mruknął ciszej na odchodne — bo teraz nie mam na to żadnej ochoty. No chyba że mi zabronisz, co? — spytał, ostatni raz na niego patrząc. Nie doczekawszy się odpowiedzi, odwrócił się na pięcie i wyszedł z salonu, pozostawiając Athana zupełnie oszołomionego zmrożonego strachem.

Próbował pojąć, co się właśnie wydarzyło, lecz nie umiał. Starał się wytłumaczyć sobie wszystkie zasłyszane zarzuty i jakoś na nie odpowiedzieć, ale i temu nie podołał. Gardło miał boleśnie ściśnięte, a na myśl o gniewie Isha stres spinał wszystkie jego mięśnie, utrudniając jakikolwiek ruch. Z myślami było jeszcze gorzej: całkiem poplątane, nie były w stanie stworzyć ani jednego ciągu przyczynowo-skutkowego, zamiast tego cały czas przywołując poszczególne wyrywki z tej jakże burzliwej rozmowy.

Zmartwiały i przerażony pomyślał tylko, że wszystko wreszcie wracało do normy — bo znowu zaczynało się psuć.

 

Śniadanie, w związku z rozmową, jaką przeprowadził z Ishem, nie przebiegło już tak radośnie, jak by tego chciał. Niespecjalnie też uśmiechało mu się przyznanie Arii racji, ale w końcu musiał jej opowiedzieć o swojej konfrontacji z przyjacielem. Najbardziej Athana martwił fakt, że on sam nie zauważył niczego, co zarzucał mu Ishmael. Nie oznaczało to, że zaprzeczał swojej winie, a jedynie to, że niemal tego nie pamiętał, a więc, na ich nieszczęście, w porę tego nie dostrzegł. Sam się sobie dziwił, że aż tak zaniedbał relacje ze swoimi najbliższymi, ale teraz przynajmniej lepiej rozumiał, co Aria miała na myśli w czasie ich rozmowy z ostatniego wieczora. Co więcej, zdawał sobie sprawę, że jeśli z Ishem było tak trudno, to z Jehanne tym bardziej, choć nadal nie był pewien, czy powinien cokolwiek wyjaśniać. W ogóle nie był pewien, co robić i szybko do głowy przyszła mu ponura myśl, że oto znowu nie panował nad tym, co się wokół niego działo, dając się ponieść niebezpiecznemu nurtowi. Westchnął ciężko, gdy zdał sobie sprawę, że będzie musiał zacząć to wszystko naprawiać, co zapowiadało się na wyjątkowo długi i żmudny proces.

Ale od czegoś trzeba było zacząć, a tym czymś miało być męski wypad do kasyna. Planowali to już od dawna, ale ciągle coś któremuś wypadało. Tym razem nie było wymówek i po otrzymaniu numeru Antony’ego od Marisy i po dogadaniu szczegółów z Ishem, cała trójka umówiła się na wspólną wieczorną zabawę. Wprawdzie jego Stworzony nadal był na niego o coś wściekły, ale Athanowi naprawdę zależało na załagodzeniu sporu. Na szczęście kasyno wyszło właśnie od Ishmaela, dlatego nie odmówił wspólnego spotkania i Athanasius wiedział, że na miejscu nie będzie śladu po ich kłótni — choć, niestety, tylko pozornie. Na szczęście picie i hazard praktycznie zawsze było złą mieszanką, więc mogli być pewni, że atrakcji im nie zabraknie.

Mimo to, coby uniknąć niezręcznej, dwugodzinnej ciszy, do Londynu pojechali własnymi samochodami. Ish najwyraźniej był czymś mocno umęczony, a Athan musiał się zastanowić, o co właściwie chodziło i jak to naprawić. Okrutnym było kombinowanie, aby jakoś mocniej upić przyjaciela — nie miał aż tak mocnej głowy do alkoholu, a po nim robił się mocno rozgadany, więc może wtedy coś by wskórał.

Gdy dotarli na miejsce, ujrzeli wyjątkowo okazały dwupiętrowy dom zbudowany w dość nowoczesnym stylu. Białe ściany, wysokie okna i płaski, lekko pochyły dach robiły wrażenie, zwłaszcza że całość była okolona bujnymi krzewami, żywopłotami i drzewkami, nieco kontrastując z chłodną budowlą. Antony czekał na nich przed domem, gotów do przywitania swoich towarzyszy. Athan miał tylko nadzieję, że młody nie sprowadził nikogo innego — nie miał specjalnej ochoty na poznawanie kogokolwiek nowego.

— Cześć, Antony — przywitał się Athan, podając mu dłoń. — Jak widzę, zdążyłeś się zadomowić? — spytał, wskazując głową na dom, doskonale pamiętając, że dostał go w spadku po Elijahu. — To dobrze; zawsze milej jest mieć własny kąt, zwłaszcza tak wygodny.

Wchodząc do środka, rozejrzał się dookoła. Wnętrze było urządzone w tym samym stylu, więc wszędzie było biało, chłodno i dość nowocześnie, a wręcz minimalistycznie. Athanowi niespecjalnie podobały się wnętrza urządzone w tym nurcie, lecz Ish był wyraźnie zachwycony. Uśmiechnął się pod nosem na myśl, że Drawson bardzo chętnie zaprowadziłby podobne zmiany w Blickling, ale wiedział, że Athan w życiu by się na to nie zgodził.

— A więc co to za kasyna? — spytał, rozsiadając się wygodnie na sofie. — I co z jachtami? Wymyśliłeś już coś? Skoro już tu jestem, chętnie się dowiem, co…

— Ja tam przejechałem tu tylko na picie — zakomunikował otwarcie Ish, rozglądając się za jakimś barkiem. — Masz tu coś porządnego? Poza tym – zajmij się nami! Jesteśmy twoimi gośćmi, nie? Dopilnuj, byśmy się tu dobrze czuli i tak dalej.

Athan parsknął śmiechem, widząc zdziwienie i skołowanie Antony’ego. Jednak musiał przyznać, że i on liczył na szybkie podanie czegoś mocniejszego. Jak działo się źle, nie było innego wyjścia, jak po prostu utopić smutki, a obecnie wszyscy mocno tego potrzebowali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^