ROZDZIAŁ 171

ATHANASIUS

Ekstaza i odprężenie, jakie wywołało wgryzienie się Arii w jego szyję, momentalnie minęły, gdy wampirzyca odpowiedziała na jego sugestię dotyczącą pracy. Naprawdę nie chciał, by zmuszała się do siedzenia tu z nim, zwłaszcza że wiedział, jak mocno jego ukochana uwielbiała poczucie wolności. Nawet jeśli teraz uważała, że w jego towarzystwie jest jej najlepiej i niczego więcej nie potrzebuje, prędzej czy później będzie musiała nanieść poprawkę na to stwierdzenie, dusząc się z wahaniem, czy powinna zostać przy Athanie, jak mu wielokrotnie obiecała, czy jednak dać się ponieść swojemu zewowi podróżnika. 

— Pamiętasz, jak stawiałaś mi warunki? — spytał cicho, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. — Wtedy, zanim… — westchnął cicho na samo wspomnienie — zanim przerwali nam Baltimore’owie. Wymyśliłaś cały szeroki plan naszej przyszłości, który bardzo mi się podobał — wymruczał, pochylając się nad nią i czule całując. Nie od razu się od niej odsunął, zwłaszcza że nie miał na to żadnej ochoty. Uspokojony i wyciszony, oparł się swoim czołem jej, z uwielbieniem zanurzając się w jej ciemnych oczach. — Oboje mieliśmy wrócić do pracy, ja miałem się zgodzić na podróże od czasu do czasu. Zgadzam się na to — podkreślił nieco poważniejszym tonem — bo wiem, że tego potrzebujesz. Jesteś wolnym duchem, kochanie — zaśmiał się cicho — i nie wytrzymasz w zamknięciu i ucisku zbyt długo. Nie rób tego sobie. I nie rób tego mnie, bo nie chcę znowu mieć poczucia, że to ja jestem powodem, dla którego odmawiasz sobie realizowania swoich pasji.

Nie chciał poruszać tego tematu, ale skoro Aria zrobiła to za niego, nie miał wyjścia. Skrzywił się mocno, gdy wspomniała o jego „powrocie do zdrowia”. O to przecież się pokłócili kilka godzin temu i to samo wciąż wzbudzało w Athanie gniew — twierdzenie, że był chory. Nie chciał znowu krzyczeć na Arię ani czynić jej jakichkolwiek wyrzutów, ale nie czuł się dobrze z myślą, że właśnie tak go postrzegała.

— Dlaczego uważasz, że jestem chory? — spytał cicho, lekko odwracając głowę.

Nie chciał jej patrzeć w oczy w obawie, że znajdzie tam odpowiedź na swoje pytanie – i to taką, której by nie chciał. Westchnął ciężko, opadając na oparcie sofy i wpatrując się przez chwilę pustym wzrokiem przed siebie.

Jeszcze gorsze było to, że sam nie wiedział, co jej powiedzieć. Bo czy Aria w zasadzie nie miała racji? I, co ciekawsze, czy tak samo by go teraz nazywała, gdyby nie opowiedział jej o swojej przeszłości? Być może jego historia wpłynęła na nią mocniej niż sama zakładała? A na pewno wpłynęła na to, jak Aria zaczęła go postrzegać. Wcześniej pewnie uznałaby jego zachowanie za jakąś słabość, gorszy dzień, chwilowy dołek emocjonalny. A teraz to od razu choroba.

— I jak, twoim zdaniem, się to leczy? — pytał z wyraźnie wymuszonym uśmiechem. Czuł się naprawdę źle z myślą, że Aria tak na to patrzyła i wolała zrezygnować z pracy, żeby tylko się nim opiekować niczym jakaś pielęgniarka do wynajęcia. Czy był aż tak nieodpowiedzialny? Nie można go zostawiać samego w obawie, że zrobi coś złego?

Ale przecież gdy niedawno wszyscy cię zostawili, rzuciłeś się na jakąś kobietę i ją zamordowałeś. To jest właśnie ta nieodpowiedzialność, szeptał mu w głowie cichy głosik.

— Nic mi nie jest — skłamał, choć przecież jeszcze niedawno sam potwierdzał, że było inaczej. — Jestem tylko cholernie zestresowany i mocno przemęczony. To przejdzie — dodał z cichym westchnieniem — i nie trzeba tego rozpatrywać w kategoriach zdrowia lub choroby. Chyba że łatwiej ci w ten sposób usprawiedliwić moje zachowanie — ostatnie i te sprzed wieków. Jeśli tak — mruknął ponuro — to niech będzie, nie będę się sprzeciwiał.

Wiedział, że to brzmiało jak wyrzut i bardzo tego nie chciał, ale każde oskarżenie go o chorobę niesamowicie go drażniło. Owszem, miał swoje słabości — jak każdy. Bycie istotą nadprzyrodzoną nie czyniło go człowiekiem doskonałym. Miał swoje wady i zalety, miał też swoje problemy, z którymi radził sobie raz lepiej, raz gorzej.

Jednak uspakajała go myśl, że Aria go dopiero poznawała. Nie widzieli się przez prawie wiek i teraz tak nagle musieli wszystko nadrabiać. To nie mogło być łatwe i wymagało od nich obojga wiele wysiłku. Lecz, co ważniejsze, oboje chcieli się tego podjąć.

Właśnie to poczucie nieco go uspokoiło, dzięki czemu jeszcze mocniej przycisnął do siebie Arię i ponownie ją pocałował, aby dać tym znać, że w żaden sposób nie gniewał się na nią za to, co powiedziała, nawet jeśli nie było mu z tym najmilej i najłatwiej.

— Zrobisz jak zechcesz — odparł po chwili ciszy, odetchnąwszy głęboko. — Nie chcę cię do niczego zmuszać, wiesz o tym. Chciałbym tylko, byś nie ograniczała się w żaden sposób, zwłaszcza ze względu na mnie. Ja też chciałbym kiedyś wrócić do leczenia — dodał z lekkim wzruszeniem ramion. — Oczywiście nie teraz. Sprawa mordercy Elijaha nadal trwa i…

Zamilkł na moment, gdy poczuł, jak zalewa go złość.

— Popatrz — mruknął gorzko — że od tego to się właśnie zaczęło — od śmierci Elijaha i tego, że chcieliśmy na własną rękę znaleźć jego mordercę. Przez ten czas zmieniło się tak dużo… — przeleciał wspomnieniami po tych wszystkich wydarzeniach, zaskakujących, szokujących, bolesnych i radosnych — ale nie zmieniło się to jedno: nadal nie wiemy, kto go zabił.

Na moment zanurzył się w ponurych wspomnieniach, a gdy ujrzał oczyma wyobraźni swojego zmarłego przyjaciela, coś mocno ścisnęło go za serce, dławiąc od środka. Cały czas przyłapywał się na tej desperackiej myśli, że oto nagle już nigdy go nie ujrzy, już nigdy z nim nie porozmawia. Nigdy więcej się razem nie napiją, nie spotkają w najbliższym gronie, by śmiać się, żartować i rozpamiętywać stare, dobre czasy. Ogromną paniką napawała go myśl, że Athan nawet nie pamiętał, o czym była ich ostatnia rozmowa. Nieraz się zastanawiał, co by mu powiedział, gdyby mógł się cofnąć w czasie do tego spotkania. Czy znalazłby odpowiednie słowa, by się pożegnać? Czy odpowiednio by wyraził, jak wiele Elijah dla niego znaczył i że zawsze był mu jak brat? Aż na końcu dochodził do wniosku, że przecież Elijah to wszystko wiedział i żadne słowa nie były do tego potrzebne. To w pewnym sensie Athana uspakajało, ale nijak nie łagodziło bólu po zmarłym przyjacielu.

Drgnął nagle, jakby wybudzony z głębokiego letargu. Zupełnie się zamyślił, na moment opuszczając Arię i wędrując wspomnieniami gdzieś daleko, podczas gdy przecież powinien się zajmować tylko nią.

— Wybacz, psuję nastrój — dodał z krzywym uśmiechem. — Ale nie wierzę, że ty też o tym nie myślisz. Wiem, jak bliski był ci Elijah. No i trochę chyba jeszcze cię znam — dodał, uśmiechając się przelotnie — by wiedzieć, że jesteś zbyt uparta i zawzięta, by odpuścić. Ale im bardziej zwlekamy, tym bardziej prawda ucieka nam z rąk — uzupełnił markotnie. — Boję się, że już nie zdążymy jej doścignąć. Szlag mnie trafia na myśl — warknął nagle, zaciskając pięści — że nigdy się nie dowiemy, kto za tym stał. Teoretycznie szansą jest fakt, że ktokolwiek to był, nadal zabija. Okrutnie to brzmi, wiem — przyznał z gorzkim uśmiechem — ale jeśli nadal działa, to znaczy, że mamy potencjalną szansę go złapać. Matt jest niemal pewien, że to ten sam gość, bo wszyscy umierają od Oddechu Diabła. Chyba że… nie, dość — przerwał nagle, patrząc na Arię niepewnie. — Przepraszam, wybrałem najgorszy z możliwych tematów. A było tak miło — zaśmiał się cicho.

Aby jej to zrekompensować, poprawił ją tak, by całkiem usiadła na jego kolanach, wplątał dłoń w jej włosy i pocałował czule, aby zatrzeć ponury klimat, jaki zbudował. Przymknął błogo powieki, dławiąc w sobie ciche westchnienie ulgi, odprężenia i radości. Uwielbiał to poczucie, że jego ukochana pragnęła tego małego, niby zwyczajnego gestu tak samo jak on; przylegając do niego, wpijała się łapczywie w jego usta, a on odpowiadał na każdy jej gest, z największą radością dzieląc tę małą, wspólną chwilę.

— Mówiłem już, że cię kocham? — wymruczał, spoglądając jej głęboko w oczy. Wciąż się od niej nie odsuwał, wciąż trzymał ją tak blisko, jak to tylko możliwe; ich czoła i nosy niemal się ze sobą stykały, ale czuli, że tego chcieli i tego potrzebowali. A Athan chciał, by to wyznanie rozbrzmiewało między nimi jak najdłużej, by sięgnęło każdej najmniejszej cząstki ich ciała i duszy. Dlatego dopiero po dłuższej chwili roześmiał się cicho, niesiony tym nagłym, ale jakże słodkim szczęściem. — Ach, jak dobrze jest to wreszcie móc powiedzieć — szepnął, nadal szeroko uśmiechnięty.

Oboje mieli dobry humor, ale oboje również spodziewali się tego, że był chwilowy, ponieważ przed nim nadal pozostawało wiele mniej lub bardziej drażliwszych kwestii do omówienia. Spodziewał się powrotu do kwestii jego rzekomej choroby, spodziewał się powrotu do porannej kłótni — może nie pod postacią kolejnej sprzeczki, ale wyjaśnienia sobie zarzutów, z którymi się wtedy mierzyli. Dlatego pojawienie się w ich dyskusji Ishmaela zupełnie zbiło go z pantałyku.

— A co w tym wszystkim Ish ma do tego? — spytał, kompletnie nie rozumiejąc tego nawiązania.

Im więcej Aria mu tłumaczyła, tym mniej rozumiał. Pojął jedynie fragment o tym, że Ish zajmował się w ostatnim czasie wszystkim. To musiał przyznać, ale przecież już niejednokrotnie dziękował za to swojemu przyjacielowi i był pewien, że Drawson to wiedział. Żaden z nich nie widział potrzeby wykładania na stół tak oczywistych rzeczy, poza tym jego Stworzony nie należał to zbyt wylewnych i ckliwych osób, dlatego podobne wyznania nigdy nie były potrzebne. Ishmael był niezwykle inteligentnym mężczyzną i z całą pewnością wiedział, co Athan o nim sądził i jak bardzo był mu wdzięczny za pomoc. Więc dlaczego Aria o tym wspominała? Podejrzewał, że to przez nieznajomość Drawsona. Może uważała, że Ish czuł się niedoceniany lub wprost oczekiwał od Athana jakiejś nagrody. Lecz to on znał Ishmaela najlepiej i dlatego wiedział, że rozmowa, którą sugerowała Aria, nie będzie potrzebna.

— Ish nie jest dzieckiem — mruknął, maszcząc brwi — i dobrze wie, co o nim myślę. Nie sądzę, kochanie, bym musiał to mówić wprost. Gdyby tak miało być, musiałbym mu dziękować za wszystko na każdym kroku. I nie lubię sięgać po tę kartę — wymamrotał ponuro — bo sam tłumaczyłem Ishowi, by jej nie używał, ale jednak Ish trochę mi zawdzięcza — wyjaśnił, patrząc na Arię uważnie. — I nie, nie mówię tego dlatego, bo sądzę, że Ish jest mi cokolwiek winien — zaznaczył natychmiast. — Po prostu go znam i wiem, że on sam ma ciągle takie przeświadczenie. Ale przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi. Pomaga mi jak może i wie, że ja bym zrobił to samo na jego miejscu. Przecież do niczego go nie zmuszałem — wyjaśnił — i o nic go nie prosiłem – co oczywiście nie umniejsza jego zasług! Nieraz o tym rozmawialiśmy i… — przerwał na moment, spoglądając na Arię podejrzliwie. — Dlaczego właściwie poruszyłaś ten temat? Czemu uważasz, że powinienem pogadać z Ishem?

O ile temat Drawsona był dla Athana łatwy do wytłumaczenia, tak przy Jehanne nieco zmarkotniał. Zdawał sobie sprawę, że ich współpraca od dawna się nie układała. Był dla niej dobry tylko na samym początku, gdy ją uratował, a potem doglądał jej powrotu do zdrowia. Od tamtego czasu byli dla siebie w gruncie rzeczy obcymi ludźmi. Zawsze czuł ten sam ucisk w środku na myśl o tym, jak bardzo ją zawiódł. I wiedział, że bez względu na to, czy Jehanne spędzała czas z Ishem, z Arią czy choćby nawet miała zostać zupełnie sama — ona nie chciała przebywać z Athanem. Dlaczego miałaby? Bała się go i z pewnością miała żal za to, że tak szybko i nagle ją porzucił.

— Jehanne to osobny temat — mruknął ledwie słyszalnie. — Szczerze? — spytał, nagle patrząc na Arię wojowniczo. — Już poddałem tę walkę. Jehanne zasługuje na coś znacznie lepszego i wciąż żałuję, że zgodziłem się, by traktowała mnie jako swojego Stwórcę. Nie ofiarowałem jej niczego, czego potrzebowała. Przecież przeżyła tak wiele, tyle wycierpiała… a ja tylko jej tego dokładałem. Dlatego zrezygnowałem — westchnął. — Nadal chcę się nią opiekować — uzupełnił — ale… za pośrednictwem Isha. Już go poprosiłem o jedną rzecz związaną z Jehanne; jemu ufa – a mi raczej nie. Tak będzie lepiej, jeśli to Ish przejmie nad nią całą opiekę. Zrobiłbym to nawet gdyby się nie związali, ale teraz to wręcz oczywiste. Swoją drogą — podjął, wybudzając się z tego chwilowego marazmu — wciąż nie mogę uwierzyć, że Ish tak nagle jej uległ — zaśmiał się cicho. — Cóż, nie ma w tym nic dziwnego, Jehanne to piękna, śmiała kobieta, ale Ish… chyba zdążyłaś go już poznać — spojrzał na nią z rozbawieniem — i wiesz, że to raczej… hm, trudny typ. W życiu nie podejrzewałbym go o żaden romans — sądziłem, że po Margaret zostanie starym kawalerem. Margaret to jego była żona — dodał pospiesznie, przypominając sobie, że Aria nie miała skąd tego wiedzieć. — Była całkiem miła, z tego co pamiętam. Ish był jak nie on — zaśmiał się cicho — gdy tak latał po domu taki zakochany. Dziwnie mi się wtedy na niego patrzyło — dodał, wciąż rozbawiony. — No ale nie wyszło i Ish dość mocno to przeżył, choć oczywiście nie chciał się do tego przyznać. Od tego czasu minęło… — Athan zastanowił się chwilę — chyba z dziesięć lat, mniej więcej, ale dla Isha to i tak mało. Dlatego mnie to dziwi, że jednak dał sobie szansę. Albo to Jehanne tak go sobie owinęła wokół palca — mruknął, chichocząc cicho.

Przyjemne ciepło rozgrzewało go od środka, gdy słuchał słów Arii o tym, ile dla niej znaczył i jak mało ważna była dla niej jego przeszłość. Długo milczał, przetwarzając wszystko, co mu powiedziała i nad tym dumając. Z jednej strony łatwo było jej mówić, nie mając na swoim sumieniu nic aż tak obciążającego. Lecz z drugiej — wiedział, że Aria miała rację. Chciał czy nie, wreszcie musiał się z tym wszystkim pogodzić, a jeśli nie dla siebie, to przede wszystkim dla niej. Zwłaszcza że już o wszystkim wiedziała, zwłaszcza że wreszcie pokonali ostatnią przeszkodę, która ich oddzielała. Dlatego tym chętniej przyjął jej czułość, z pasją odwzajemniając pocałunek. W takich chwilach wszystkie jego myśli przejmowała tylko ta jedna, cudowna świadomość, jak bardzo kochał kobietę, którą trzymał właśnie w swoich ramionach. Ulga wstrząsała nim całym na myśl, że wreszcie może mieć ją przy sobie — po latach wyrzeczeń, krzywd i strachów. To szczęście wciąż pozostawało dla niego niepojęte i nadal nie mógł w nie tak łatwo uwierzyć w obawie, że gdy to zrobi, całość runie jak domek z kart, zostawiając go tylko z krwawiącym rozczarowaniem. Ale nie chciał o tym myśleć; nie chciał poddawać się swojemu niegdyś ukochanemu pesymizmowi, pragnąc smakować z całą intensywnością każdą chwilę spędzoną z Arią.

— Nigdy nie kocha się za bardzo — powtórzył za nią — ale i nigdy nie kocha się dwa razy tak samo.

Wypowiadając te słowa, jego myśli automatycznie popłynęły ku Lakricii. Próbował sobie przypomnieć, co do niej czuł na samym początku, gdy dopiero się poznawali. Czy miał te mityczne motyle w brzuchu? Czy miał ochotę wskoczyć dla niej w ogień, uchylić nieba i spełnić każde marzenie? Zapewne tak. Już od dawna tego nie pamiętał; została tylko pusta świadomość, że kiedyś z pewnością bardzo ją kochał. Z tym że to już nie miało znaczenia; ta miłość była martwa, podobnie jak ta, którą tym uczuciem obdarzył. Dlatego z tym większą ulgą i spokojem myślał, że teraz liczyła się dla niego tylko Aria. Tylko ją kochał, tylko ona miała być jego przyszłością i tylko ona była jego szczęściem.

I, co w tym wszystkim najpiękniejsze, ona doskonale o tym wiedziała.

Zamarł, gdy Aria poruszyła temat pomnika, przy którym go zastała przed kilkoma godzinami. Wiedział, że go nie lubiła — jak zresztą żaden z domowników — ale ten posąg nie był do lubienia czy podziwiania jego urody. Służył zupełnie innym celom, które znał tylko Athan i których teraz Aria mogła się domyślać. Dlatego tak bardzo się zdziwił, a po chwili oburzył, gdy zasugerowała, że powinien odciąć się od bolesnej przeszłości, zaczynając od usunięcia posągu. Zabolało go zwłaszcza gdy zasugerowała, że powinien pochować Lakricię. Wtem do głowy przyszła mu tylko jedna myśl.

A jednak nie rozumiała.

— Nie, kochanie — zaprotestował natychmiast, nieco się prostując. — Wiem, że ten pomnik sprawia, że czujesz się niekomfortowo, ale… nie — powtórzył, kręcąc głową. — Nie mogę go usunąć. W tym kawałku kamienia jest skryta duża część mnie. Gdybym go wyrzucił, natychmiast czułbym potrzebę stworzenia kolejnego. To mój mały ołtarz — wyjaśnił cicho, spoglądając na nią niemal błagalnie, mając nadzieję, że zrozumie. — Poza tym to nie jest pomnik przedstawiający Lakricię… a przynajmniej nie tylko. Tworzyłem go z myślą o każdym, kogo kiedyś skrzywdziłem, choć przyznam, że chodziło mi głównie o nią, ale i o moją matkę. Wiem, co powinienem zrobić — przyznał cicho — zagrzebać przeszłość. Może kiedyś mi się uda. Chciałbym tego… ale to nie teraz. Jeszcze nie. Na to potrzeba znacznie więcej czasu, a ja… a ja po prostu nie jestem jeszcze gotowy.

W rzeczywistości Athan w pewien masochistyczny sposób nie chciał się godzić ze swoją historią. Uwielbiał to samobiczowanie się, ilekroć tylko wspominał i przeżywał każde okrucieństwo, które kiedykolwiek uczynił. Wierzył, że strach przed tym, co było dawniej, ukształtował jego obecną postać, z którą czuł się dobrze — mimo wciąż przytłaczającego poczucia, że ten obecny Athan to tylko skafander, skorupa, maska. Sądził, że gdy przestanie się bać, łatwo wróci do „dawnego stylu życia” i właśnie dlatego cały czas świadomie karmił się lękiem i wątpliwościami. Tylko one trzymały go przy zdrowych zmysłach.

A swoistym ucieleśnieniem tego wszystkiego była właśnie Lakricia.

— Nie proś mnie więcej o to — szepnął, spoglądając na nią ponuro. — Cieszę się, że dla ciebie moja przeszłość nie ma znaczenia. Ale dla mnie ma. Zwłaszcza… zwłaszcza ona — wyszeptał cicho.

Tuląc Arię do siebie, miał nadzieję, że nie sprawił jej przykrości tą odmową — a przynajmniej nie za dużej. Wiedział, że poczułaby się lepiej, gdyby mogła spacerować po ogrodzie pozbawionym tej przerażającej rzeźby, ale była dla Athana zbyt ważna. Dlatego miał nadzieję, że Aria nigdy nie wyskoczy ze szczeniackim wyborem „albo ona, albo ja”. Wówczas, będąc zapędzonym w kozi róg, oczywiście zdecydowałby się na usunięcie posągu, ale z pewnością mocno by się to na nim odbiło. Jeśli Arii zależało na jego spokoju — a wiedział, że zależało — musiała się pogodzić z tym, że ten pomnik będzie tam stał najpewniej już zawsze.

Chyba że któregoś dnia, z pomocą Arii, naprawdę zdoła zagrzebać swoją przeszłość.

Jednocześnie bardzo tego chciał i mocno się tego obawiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^