ATHANASIUS
Istnym paradoksem był fakt, że Athanasius tylko w tym jednym miejscu potrafił się w pełni uspokoić. Dziwiło to o tyle, że posąg stworzony z myślą o jego ofiarach, z matką i Lakricią na czele, nie powinien go wyzwalać, a wręcz przytłaczać. I… tak właśnie robił. Cały problem polegał na tym, że Athanasius tak mocno oswoił się ze swoim poczuciem winy, że bez niego wydawał się w co najmniej połowie pusty. Tak jakby świadomość tych wszystkich straszliwych krzywd, jakie kiedyś wyrządził, była już częścią niego samego. Przypomniawszy sobie o tym, czuł swoisty, bardzo gorzki, toksyczny wręcz spokój. Spokój na myśl, że nie tylko nie mógł cofnąć czasu i naprawić swoich błędów, ale wręcz nie chciałby tego zrobić. Mówią, że człowiek to suma swoich doświadczeń, a on lubił tę swoją obudowę z żalu, strachu, wstydu i — przede wszystkim — poczucia winy.
Tutaj, przy pomniku tych, na których tę obudowę tworzył, czuł
się oswobodzony. Wina była tym, czym się karmił, czym oddychał. Pokuta była
czymś, co pomagało mu każdego dnia wstać z łóżka.
Athan uśmiechał się pod nosem, ilekroć myślał, że był
największym spośród wszystkich masochistów.
Drgnął lekko, gdy usłyszał za sobą cichy, delikatny głos. Po
chwili przeląkł się faktu, że pierwszym, co odczuł pod wpływem słów Arii, było
zmęczenie i zawód. Był pewien, że po niedawnej kłótni oboje będą musieli odpocząć, dlatego nie sądził, że Aria będzie aż tak uparta — choć nie powinien
się temu dziwić. Jeszcze bardziej zaś zaskoczyła go myśl, że chciał odpocząć od
czyjegokolwiek towarzystwa — także jej. Przecież cały tydzień tak rozpaczliwie
za nią tęsknił, przecież ilekroć wyglądał przez okno lub ktokolwiek otwierał
drzwi do jego gabinetu, modlił się w duchu, by ujrzeć właśnie Arię. A gdy już się
pojawiła, pierwsze co zrobili, to zaczęli na siebie krzyczeć, by po wszystkim
Athan tak po prostu od niej uciekł. I, co gorsza, nadal miał na to ochotę.
Zupełnie tego nie rozumiał. I coraz bardziej się tego bał.
Jednak wbrew wszystkiemu, nie chciał sprawiać jej więcej
przykrości, dlatego odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął promiennie,
wyciągając ku niej rękę. Przyjemne ciepło rozlało się po całym ciele, gdy
lekko uścisnęła jego dłoń. Przyciągając ją do siebie, zrobił wreszcie to, co
powinien uczynić na samym początku: przytulił mocno, głęboko odetchnąwszy.
Czując jej ciepło i zapach, głaszcząc ją ostrożnie po włosach i składając
krótkie pocałunki na jej głowie, uderzyła w niego myśl, że to właśnie było jego
miejsce w świecie: tuż przy Arii, mając ją w swoich ramionach.
— Przecież wiesz, że zawsze śpię po lewej — odparł z lekkim
uśmiechem. — Już nie pamiętasz?
Doceniał jej próby załagodzenia napiętej atmosfery, nawet
jeśli oboje wiedzieli, że to tak do końca nie zadziała. Ale musieli spróbować,
bo przecież wszystko wreszcie było dobrze. Poza poszukiwaniem mordercy Elijaha,
nie mieli już innych zmartwień: Aria była bezpieczna i Blome już nie mógł jej skrzywdzić
— ani jej, ani nikogo innego. Athan miał ją przy sobie, więc i tego nie musiał
się obawiać, ponieważ usłyszał jasną deklarację, że jego ukochana zamierzała z
nim zostać. Nie dbała o jego przeszłość, do której wreszcie się jej przyznał,
co zresztą stanowiło rozwiązanie jeszcze jednego problemu, z którym się mierzył
przez tyle lat. Dosłownie wszystko wychodziło na prostą — więc dlaczego nie umiał
się z tego cieszyć?
Najwyraźniej było dla niego jeszcze za wcześnie.
— Nie krzyw się tak — zaśmiał się cicho, widząc, jak Aria ponuro
spogląda na posąg. Zaraz jednak coś silnie ścisnęło mu gardło na myśl, że
przecież właśnie tego tak długo się bał: że Aria będzie drugą Lakricią; że i
jej będzie musiał kiedyś postawić podobny pomnik. Przez te myśli sam poczuł się
nieco niekomfortowo, ale nie dał tego po sobie poznać. — Sam nie wiem, dlaczego
kazałem stworzyć tę rzeźbę — rzekł po chwili znacznie ciszej. — Chyba
potrzebowałem tchnąć w coś materialnego tego ducha Lakricii, który zawsze będzie
we mnie żywy. Bałem się — kontynuował coraz ciszej — że kiedyś o niej zapomnę. Ten
pomnik miał temu zapobiec. I z jednej strony działa — mruknął z lekkim
wzruszeniem ramion — choć z drugiej wątpię, bym kiedykolwiek zdołał o niej zapomnieć.
Nagle zamarł, robiąc wielkie oczy. Miał ochotę strzelić
sobie w czoło — opowiadanie swojej obecnej ukochanej o dawnej kochance nie było
najszczęśliwszym pomysłem. I o ile kwestia zazdrości tu odpadała z oczywistych
powodów, tak Aria mogła się czuć zwyczajnie niekomfortowo, zwłaszcza wiedząc,
co Athan jej kiedyś zrobił.
— Przepraszam — wydusił — nie powinienem… I tak już dość się
o niej nasłuchałaś. Chodźmy stąd.
Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na posąg, niespodziewanie
czując, że żałował tego zbyt szybkiego rozstania. Westchnął ze zmęczeniem na
myśl, że najwyraźniej chwilowo wolał obecność martwych niż żywych. W pewien
okrutny sposób pocieszała go tylko myśl, że w każdej chwili mógł to miejsce
odwiedzić, a Lakricia — choćby nawet tego chciał — nigdy go nie opuści.
Podążając w stronę domu, cały czas czuł dziwny ucisk w
klatce piersiowej: jakby coś wciąż nie pozwalało mu odetchnąć pełną piersią.
Być może przez to zupełnie nie pomyślał, by spytać Arię, gdzie chciała się
teraz udać. Może chciała się przejść, może gdzieś wyjść? Może miała dość tego
domu, dość zamknięcia? Nie wiedział, bo o to nie spytał — wciąż pogrążony w
swoich ponurych myślach. Gdy się z nich wyrwał, na szybko próbował znaleźć
jakieś wyjaśnienie i to przyszło mu do głowy całkiem szybko.
— Nie wiem, czy dokładnie o to ci chodziło, gdy mówiłaś o pokoju
na twoje eksponaty — odparł po chwili — więc po prostu ci pokażę. Kiedy to ma
przyjechać? I ile tego w sumie masz? Pewnie od diabła, co? — zaśmiał się cicho.
Niespodziewanie przypomniało mu się, jak Aria opowiadała mu
o swoich podróżach, gdy odwiedzili Crigh’s Path. Mówiła wtedy, że przywiozła
wiele pamiątek dla niego, ale wspominała też o listach, które do niego pisała.
Nagle napadła go chęć odczytania ich wszystkich, choć nie był pewien, czy
powinien o to prosić.
— Są w tych zbiorach rzeczy, które przygarniałaś z myślą o mnie?
— spytał, spoglądając na nią z lekko złośliwym uśmiechem. — Byłbym ciekaw, czy
trafiłaś w moje gusta.
Odetchnął, gdy weszli do środka, choć sam nie wiedział, co
dokładnie przyniosło mu tyle ulgi. Idąc wgłąb domu, minęli salon, przeszli
przez wąski, łukowaty korytarzyk ozdobiony z każdej strony ogromnymi obrazami
otoczonymi złotymi, połyskującymi w świetle dnia ramami. Mijając salkę muzyczną
i mniejszą bibliotekę, skręcili w lewo, gdzie znajdowała się najmniej
użytkowana część domu. To tam Athan znalazł odpowiednią salkę dla Arii,
natychmiast otwierając przed nią drzwi. Wszedłszy do środka, zastało ich przestronne
pomieszczenie, wcześniej zdające się jako naprawdę wielkie, a teraz wypełnione wysokimi
półkami i szklanymi gablotami różnego rodzaju i kształtu, poustawianymi w kilku
rzędach. Całość oświetlało jedno niewielkie okno umieszczone naprzeciwko
wejścia, będące chwilowo jedynym źródłem światła.
— Nie wiem, ile tego potrzebujesz — powiedział, wskazując na
gabloty — więc na wszelki wypadek mam ich jeszcze kilka w czymś, co można
nazwać zapleczem. Podejrzewam, że jak już się ze wszystkim uporasz, zrobi się
nam tu małe muzeum.
Jako że eksponaty miały przyjechać dopiero nazajutrz, Aria jeszcze
nie wyglądała na zbytnio zainteresowaną tematem. Dlatego zaskoczyła go, gdy spytała, czy był głodny. Sądząc po jej błyskach w oku, to pytanie miało jakieś głębsze dno,
jednak Athan musiał przyznać, że rzeczywiście coś by zjadł. Ostatnio spożytą
krew spijał z zamordowanej dziewczyny, więc teoretycznie pod tym względem był
nasycony, ale nie wzgardziłby jednym czy dwoma kieliszkami, zwłaszcza uzupełnione
ludzkim jedzeniem. Zwykle, gdy tylko nie dręczył go aż tak desperacki głód,
wolał pić krew jako dodatek do klasycznych posiłków. Wielu wampirów całkowicie
z tego rezygnowało, ale on bardzo lubił tę różnorodność smaków, której nie dało
się uświadczyć, pijąc wiecznie jednakowo smakującą krew.
— Wybacz — mruknął — przygotowałbym coś, ale nie wiedziałem,
kiedy się ciebie spodziewać. Czemu mnie nie uprzedziłaś, że dzisiaj zamierzasz
wrócić? Jakoś bym się ogarnął — dodał, uśmiechając się krzywo.
Tak jak się spodziewał, Aria nie bez powodu pytała o
jedzenie. Zamierzając sama sobie urządzić kolację powitalną, zaciągnęła go do
kuchni, trajkotając o tym, na co ma ochotę. Natychmiast oznajmiła, że był
zmuszony jej we wszystkim pomóc, nawet jeśli zupełne się na tym nie znał —
przez ponad pięćset lat żywota wykwintne gotowanie nadal pozostawało dla niego
czarną magią. Aria jednak wyglądała na niezrażoną i wpadła na iście szalony pomysł
— miała go instruować, ale tylko tyle — całą resztę pod przewodnictwem Arii
miał zrobić Athan. Zupełnie przerażony tym pomysłem, na moment zapomniał o
wszystkich swoich bolączkach, wątpliwościach i troskach, wpatrując się w Arię
nie tylko z niedowierzaniem, ale i błaganiem zatytułowanym: „proszę, nie rób
tego ani mnie, ani sobie”. Oczywiście, tak jak się tego spodziewał, niewiele to
dało i już po chwili jego ukochana wykrzykiwała polecenia, przy każdym
dorzucając co najmniej trzy uwagi, co i dlaczego robił źle. Było jeszcze w
miarę zabawnie, jak się okazało, że nie potrafi kroić poprawnie cebuli, przez
co zajmowało mu to całe wieki i jak skaleczył się dwa razy na tarce, ścierając
tofu. Mniej śmieszne okazało się przypalenie farszu i zniszczenie ogromnej
ilości ciasta przez nieumiejętne wylepianie pierożków. Na końcu Aria była tak
wykończona jego beztalenciem, że zaczęła się śmiać, ilekroć zrobił coś źle — bez
choćby słowa wyjaśnienia, na czym ów błąd polegał. I, co gorsza, ani myślała mu
pomóc, co jakiś czas tylko obejmując go w pasie i zaglądając przez ramię, by
ocenić rozmiar porażki i jeszcze bardziej się z niego ponaśmiewać.
— Zawsze myślałem, że gotowanie jest proste, jak się ma
gotowy przepis — mruczał, udając naburmuszony ton. — Bo co może wyjść nie tak,
skoro to rozpisali? Ale to jest chore! — burzył się, nadal lepiąc te przeklęte
koreańskie pierożki. — To ja już wolę operować. To w sumie też jest trochę jak
gotowanie: masz kilka organów i lepisz je tak, żeby je poskładać i niczego przy
tym nie uszkodzić. To trochę ohydne — dodał po chwili, sam uznając, że
porównanie nie było zbyt trafione.
W czasie całej tej kulinarnej farsy, ścierały się w nim dwie
siły. Z jednej strony czuł się cudownie lekko, mogąc się pogrążyć w czymś tak
zwyczajnym i niezobowiązujący jak gotowanie, zwłaszcza w towarzystwie Arii.
Lecz z drugiej strony miał wrażenie, jakby był potwornie senny, ale resztkami
rezerw zmuszał się do przytomności. Niby uśmiechał się, przytakiwał,
odpowiadał, a czasami nawet chichotał, ale zaraz potem jego twarz w niemal
ułamku sekundy przywracała ponury, zmęczony wyraz, nie pozwalając tej maleńkiej
radości zatrzymać się w jego głowie ani chwili dłużej. Wiedział, że Aria robiła
wszystko, by rozluźnić atmosferę, a i on starał się ze wszystkich sił się jakoś
w ten radosny, nieco głupkowaty klimat wpasować. Naprawdę próbował i momentami czuł,
że naprawdę nie wychodziło mu najgorzej, dając się ponieść temu małemu
kuchennemu szaleństwu. Jednocześnie jednak wiedział, że to za chwilę minie, nie
pozostawiając po tym dobrym humorze ani śladu. Bał się tego momentu, zdając
sobie sprawę, że prędzej czy później i tak nadejdzie.
Ostatecznie przygotowanie posiłku zajęło im więcej czasu niż
przypuszczali — i to z oczywistych powodów. Aria w którymś momencie się poddała
i postanowiła mu pomoc z drugim daniem — a raczej wykonać je sama ze znikomą
pomocą Athana. Ograniczanie się do mycia i krojenia warzyw zdecydowanie mu odpowiadało,
zwłaszcza że i to nie obyło się bez trudności. Zażenowany, ale i rozbawiony swoją nieudolnością i
ciągłymi kpinami Arii, odczuł ulgę, wychodząc z kuchni, ale ów ulga sama w
sobie całkiem niespodziewanie go rozśmieszyła — ot, przynajmniej chwilowym lekiem
na zło było zrobienie z siebie kompletnej kulinarnej sieroty. Z cichym, błogim
westchnieniem rozsiedli się wreszcie w salonie, przysuwając sobie pod sofę
stolik z przyrządzonym jedzeniem wraz z winem doprawionym krwią. Spoglądając na
kieliszki, od razu pomyślał, że tego mu właśnie było potrzeba — alkoholu, i to
dużych dawek.
— Nie wiem, czy na pewno chcesz to jeść — mruknął
powątpiewająco, łypiąc ponuro na pierożki. Jednak nawet to ostrzeżenie na nią
nie zadziałało, dlatego z istnym podziwem obserwowała, jak Aria ładowała sobie do
ust jego wątpliwy wyrób. Nie wypluła go, ale Athan się domyślał, że zrobiła to
tylko z grzeczności. On sam tykać ich nie zamierzał.
Odetchnął głęboko i,
nie myśląc już więcej o pierożkach, objął Arię ramieniem. Ta, wtulając się w
niego, przerzuciła nogi przez jego uda, uśmiechając się lekko. Athanowi od razu
przyszło do głowy, że tak to właśnie powinno wyglądać — i to zawsze. Tego
potrzebowali i na to zasługiwali... A raczej zasługiwała. I Athan
pragnął ofiarować jej wszystko, czego tylko pragnęła. Zwłaszcza że wiedział, co
to było. A raczej kto.
— Jutro będzie to wyglądało inaczej, obiecuję — rzekł cicho,
całując ją w skroń. — Gdy się razem obudzimy — tłumaczył, spoglądając z
uśmiechem gdzieś w dal, jakby ujrzał tam wizję następnego dnia — zjemy wspólnie
śniadanie i wyjdziemy na długi spacer. Potem razem przygotujemy twój pokoik z
artefaktami. Potem weźmiemy wspólną kąpiel — mruczał jej wprost do ucha — a później
zabiorę cię na randkę. Wrócimy do domu wieczorem, zmęczeni i szczęśliwi, a na
końcu będziemy się kochać całe godziny, by wreszcie zasnąć i obudzić się razem,
radośni i całkiem w sobie zakochani. A potem — szeptał z delikatnym uśmiechem,
chcąc wierzyć, że wszystko, o czym mówił, się spełni — zaczniemy się
przyzwyczajać do tego, że tak to będzie wyglądało już zawsze.
Naprawdę by tego chciał i może dlatego strach cały czas ściskał
go za gardło — bo bał się, że te pragnienia były zbyt śmiałe i piękne, by mogły
się ziścić. Już dawno temu nauczył się, że nie wolno mu było marzyć, bo zwykle to
wszystko nie tylko się nie spełniało, ale działało na opak, powodując dużo
więcej bólu i żalu, niż to było warte.
Długo milczał i wręcz nie zauważył, gdy do głowy napłynęła mu
pewna myśl. Skrzywił się, gdy przypomniał sobie ich niedawną kłótnię i dlatego
miał obawy przed poruszeniem jednego z omawianych wtedy tematów. Jednak ta
jedna kwestia wciąż nie dawała mu spokoju i wiedział, że długo nie da, jeśli
jej nie rozwiąże.
— Powinnaś wrócić do pracy — rzekł cicho, spoglądając na
Arię z największą powagą. — Źle, że zrezygnowałaś z posady. Jeśli da się to
jeszcze odkręcić, to zadzwoń do tego człowieka, z którym się umawiałaś – lub
poszukaj czegoś podobnego. W Norwich też jest muzeum, a jak nie tu, to w
Londynie. Jeśli to ma być na tych zasadach, o których mówiłaś, nie widzę
problemu. Nie chcę — podkreślił — byś znowu czuła się tu jak w klatce – tak jak
kiedyś... — dodał ponuro. — Nie powinnaś się w żaden sposób ograniczać. Ale
zrobisz jak zechcesz — wyjaśnił ze spokojem. — Ja tylko mówię, co sam o tym
sądzę.
Zahaczając o ten temat, Athan wiedział, że wreszcie będzie
musiał poruszyć kolejne, jeszcze bardziej drażliwe. Najchętniej unikałby tego
ile się da i dalej dyskutował o wadliwych pierożkach, eksponatach z dalekich
zakątków i innych tego typu bzdurach. Jednak musiał się wreszcie nauczyć, że
zamiatanie problemów pod dywan wcale ich nie rozwiązuje.
— Nie wiem, co mam ci powiedzieć — wyznał wprost, czując, że
wydarcie każdego słowa przychodziło mu coraz trudniej. — Nie tego się spodziewałaś,
wiem. Nie spodziewałaś się, że zamiast cię czule przywitać, zrobiłem ci
awanturę. Nie myślałaś, że ledwie chwilę po wyroku Baltimore’ów złamię ich
zakaz. To zabawne — podjął nagle, uśmiechając się z rozbawieniem — jak ta nasza
miłość zupełnie inaczej działa. Ty jesteś zdeterminowana, a ja wolę poświęcać i
siebie, i ciebie, w imię czegoś, co sam oceniam jako mniejsze zło.
Opadł ciężko na oparcie kanapy, uśmiechając się pod nosem.
To wszystko wyglądało nie tylko źle, ale coraz gorzej.
— Porozmawiaj ze mną — szepnął, spoglądając jej głęboko w
oczy. Właśnie w tej chwili miał ochotę objąć ją najmocniej, jak tylko potrafił,
by poczuć jej ciepło, jej zaufanie, jej obecność. Sam nie wiedział, co
go przed tym powstrzymało. — Niczego innego nie potrzebuję, tylko odrobiny
zrozumienia. Chociaż wiem, że to trudne – jak można zrozumieć kogoś takiego?
Ale… ja nawet nie wiem, co powiedzieć. A czy ty wiesz, co chcę powiedzieć? Albo
– co powinienem? Powinienem cię przeprosić? — pytał. — Za te lata poniżania,
gdy traktowałem cię jak byle kochankę na jedną noc, ale nic więcej? Za ostatnie
tygodnie, kiedy na siłę cię od siebie odpychałem? Za dzisiaj, gdy na ciebie
nawrzeszczałem? A może — kontynuował, czując, że im więcej mówił, tym jednocześnie
czuł się gorzej i lepiej — powinienem znowu cię od siebie osunąć? — prychnął, by
po chwili zaśmiać się krótko, cicho, gorzko. — A na pewno — odparł, nagle
podnosząc głos — powinienem ci przysiąc, że tamten, o którym ci opowiadałem przed
tygodniem, już nie istnieje. Ale zaczynanie związku od kłamstwa nie jest chyba
dobrym pomysłem — mruknął ponuro. — Bo ja nie wiem, Aria, jak ci przy mnie będzie.
A ty to wiesz? — spytał, wręcz błagalnie na nią patrząc. — Oboje wiemy, jak
chcemy, by było — przyznał, lekko kiwając głową. — I ja wiem, kochanie — uśmiechnął
się lekko — co mi powiesz. Że będziesz silna za nas oboje i razem jakoś damy radę.
Wiem — pokiwał gwałtownie głową — to znaczy… przecież ja też bym chciał, żeby
tak było! — zapewnił z mocą w głosie. — Tylko że… że…
Zamilkł, czując rosnącą w gardle gulę. Zdławiony, niepewny,
wręcz zestresowany, nadal nie wiedział, co powiedzieć Arii, choć teoretycznie
tak nagle zrobił się rozgadany. Z tym że właśnie tego potrzebował — rozmowy,
wysłuchania i, co najtrudniejsze, zrozumienia. Wiedział, a przynajmniej się
domyślał i taką miał nadzieję, że Aria to potrafiła. I, prawdę mówiąc, Athan
nie potrzebował niczego innego. Jeśli kobieta, którą tak kochał, zignorowała
jego historię na rzecz uczucia, którym wciąż go darzyła, Athanasius wreszcie
musiał w to uwierzyć.
— Sam nie wiem — zaśmiał się ponuro. — Więc po prostu ze mną
porozmawiaj… Albo nie — odparł nagle — bo wtedy przerzucę część swojego ciężaru
na ciebie. Nie chcesz tego i ja też tego nie chcę. Ale skoro chcesz ze mną być,
to chyba nie masz wyjścia — stwierdził cichym, rozdzieranym przez żal głosem. —
Będziesz ze mną dźwigać ten ciężar? Będziesz ze mną w szczęściu i smutku, w
zdrowiu i chorobie, jak to mówi przysięga? Wiem, że będziesz — szepnął, delikatnie
odgarniając z czoła jej włosy, by po chwili pogłaskać ją ostrożnie po policzku,
patrząc głęboko w oczy. Nadal nie umiał wyrazić, jak wiele to dla niego znaczyło,
choć miał nadzieję, że Aria i tak to wiedziała. — To okrutne — szeptał — że chciałbym
ci nieba uchylić, a tylko ciągnę cię za sobą w dół. Dlatego mam nadzieję, że
się nie dasz. Miłość to jedno — tłumaczył cicho — ale nie można dla niej
wszystkiego poświęcać.
W okrutnie zabawny sposób wybrzmiewały te słowa z ust kogoś, kto dla swojej miłości poświęcił dosłownie wszystko — i siebie, i ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz