ROZDZIAŁ 165

 ATHANASIUS

Gdy usłyszał, jak drzwi do jego gabinetu znowu się otwierają, zawładnął nim gniew. Musiał się powstrzymać, by nie zerwać się z fotela i nie nawrzeszczeć na gościa, by wreszcie dał mu święty spokój. Spodziewał się Ishmaela, który ostatnimi czasy najwyraźniej wziął sobie za punkt honoru matkowanie mu i patrzenie na ręce. Najpewniej nawet nie zdawał sobie sprawy, jak potwornie go to drażniło i jak niewiele brakowało, by całkiem stracił nad sobą panowanie, w najgorszy z możliwych sposobów tłumacząc Drawsonowi, jak złym pomysłem była jego wścibskość.

Był ułamek sekundy od wrzasku, by mu nie przeszkadzać. Był ułamek sekundy od podniesienia głowy znad testamentu i obrzucenia gościa nienawistnym spojrzeniem. Brakowało tak niewiele — a jednak coś go powstrzymało. Coś… coś było inaczej.

A gdy wreszcie zrozumiał, na czym polega ta zmiana, znieruchomiał. Przez krótki moment czuł, jak jego mięśnie sztywnieją, zmrożone lodowatym strachem. Serce mu stanęło, lecz tylko po to, by nagle wznowić swoją pracę w szaleńczym pędzie.

Lecz mimo to nie od razu podniósł wzrok. Za bardzo się bał, że przeczucia go zwodziły i za chwilę wcale nie ujrzy tego, co mu się wydawało; tego, co tak bardzo chciałby ujrzeć. Kogo tak bardzo chciałby ujrzeć.

Gdy wreszcie ją zobaczył, nawet mimo szoku, plątaniny myśli, niepewności, a nawet czającej się pod tym wszystkim radości — dominowało tylko jedno: zdziwienie. Zaskoczenie na jej widok uderzyło go z niemal obezwładniającą siłą, nie pozwalając mu na żaden ruch, żadną reakcję czy wykrztuszenie jakichkolwiek słów. Oddech znacznie mu przyspieszył, gdy obserwował stojącą przy drzwiach Arię.

To naprawdę była ona. A jednak Athanasius z największym trudem mógł w to uwierzyć. Zdawało mu się, że to po prostu sen — ani piękny, ani koszmarny; zwykły, nic nieznaczący sen, który miał się rozwiać tuż po przebudzeniu. Otępiały i wręcz zaniepokojony tym widokiem, wciąż niemal usilnie nie dopuszczał do siebie radości. Na to było jeszcze za wcześnie, dźwięczało mu gdzieś w głębokiej podświadomości.

Na szczęście nie musiał reagować — bo nawet nie wiedział, jak. Wyręczyła go Aria, która natychmiast przeszła do kontrataku. Spięty, jednocześnie gotowy i nieprzygotowany na to, co chciała mu powiedzieć, siedział nieruchomo w fotelu, wstrzymując oddech. I czekając na to, co mu powie. Mógł się tylko domyślać — oznajmi mu, że wpadła tu tylko na chwilę, by się pożegnać? Że jednak nie jest w stanie z nim zostać? Że jednak sobie to wszystko na spokojnie przemyślała i nie tylko nie może, ale przede wszystkim nie chce z nim być? Spodziewał się tego, dlatego w największym stresie czekał na wyrok.

Wtedy właśnie nastąpiło drugie zaskoczenie w ciągu tych zaledwie kilku minut. Wystarczyło bowiem kilka zdań wypowiedzianych przez Arię, by wstąpił w niego… gniew. Nie potrafił nad nim zapanować, bo gdyby to umiał, czym prędzej by go ugasił, wmawiając sobie, że to przecież jego Aria! Na nią nie mógł być zły, jej nie mógł o nic oskarżać. Wszystko by jej wybaczył, o wszystkim zapomniał, byle tylko przy nim została. Lecz tym razem, ku jego podskórnemu przerażeniu, coś było nie tak, a wściekłość, która w nim rosła, syciła się każdym wypowiedzianym przez Arię słowem. Nawet nie zauważył, kiedy wstał, ostrożnie układając dłonie na biurku. Mierząc ją ponurym, lodowatym spojrzeniem, nagle ani myślał do niej podejść, przywitać, przytulić i pocałować. Nagle minęła wszelka, nawet najgłębiej zakopana radość na jej widok.

Był tylko gniew.

— Kogo zabiłem? — powtórzył, pozornie siląc się na spokój, choć drżenie głosu zbyt wyraźnie zdradzało jego narastającą złość. — Rozumiem, że zanim tu weszłaś, natknęłaś się na Isha? On także mnie dzisiaj oskarżył o jakiś mord. Było mi z tego powodu nadzwyczaj przykro — recytował idealnie wypranym z emocji głosem, twarz zasłaniając pozbawioną wyrazu maską. — Ale oczywiście — przyznał cicho — po tobie mogę się tego spodziewać. Ty od jakiegoś czasu… znasz mnie lepiej — szepnął, cały czas z łatwością i niemal radością udając spokój. — Masz więc prawo sądzić, że, biorąc pod uwagę moją przeszłość, nie zajmuję się już niczym innym, jak mordowaniem niewinnych.

Sam nie wiedział, dlaczego powstrzymywał się od wybuchu gniewu, choć przecież miał na to tak wielką ochotę. Wkładał wiele wysiłku, by jego głos brzmiał jakkolwiek spokojnie, choć im więcej Aria mówiła i im więcej krzyczała, tym było trudniej.

Przez krótki, absurdalny moment chciał tylko jednego — by zniknęła, by zeszła mu z oczu.

Bez słowa przyjął oskarżenia o traktowanie domowników bez szacunku. Całkowicie się z nimi nie zgadzał, ale to teraz nie miało żadnego znaczenia. Jednak potem było już tylko gorzej; Athan mocno zaciskał dłonie na brzegu biurka, w ciszy i spokoju wysłuchując bzdur, które opowiadała Aria. Jeszcze kilka dni temu, tuż po jej wyjeździe, zupełnie inaczej wyobrażał sobie ich przywitanie po tej rozłące. Sądził, że gdy jego ukochana wróci, oboje wpadną sobie w ramiona, deklarując sobie miłość aż po grób. Sądził, że przysięgną sobie, iż spędzą ze sobą całą resztę wieczności i już nigdy się nie rozdzielą, aby już na zawsze połączyć swoje szczęście i w ten sposób przeżyć kolejne setki lat. Jednak słuchając tych oskarżeń, cały ten wymarzony, romantyczny nastrój prysł, a nawet jeśli od czasu do czasu gniew w nim zanikał, to pozostawiał po sobie zupełnie pustą muszlę, pozbawioną wszelkich innych emocji.

Athan już nic bowiem nie czuł. Nie był w stanie.

— To wszystko? — syknął, gdy wreszcie zamilkła. — Czy masz w zanadrzu jeszcze jakieś oskarżenia? Nie? No to teraz mnie posłuchaj — warknął. — Nie chcesz się ze mną zamykać w domu, bo, jak powiedziałaś, ostatnio nie wyszło? To się nie zamykaj — odparł lodowatym tonem. — Schemat, zdaje się, jest ten sam, a polega tylko na tym, że odchodzisz. Odeszłaś ode mnie wtedy, odeszłaś i teraz. Teraz wracasz, ale tylko po to, by uczynić mi jakeś śmieszne zarzuty. Tak?

Cały czas silił się na spokój, ale szło mu coraz gorzej: głos silnie drżał, a dłonie jeszcze mocniej zaciskały się na brzegu biurka. Athan próbował odetchnąć głęboko, aby jakkolwiek się opanować, ale nawet to nie przychodziło mu najłatwiej. A wszystko już nawet nie przez złość, jaką budziły słowa Arii. Wszystko przez ból, jaki mu zadawała z każdym zarzutem. Wytykała mu brak zaufania, ale czy i ona w tej chwili nie wykazywała się tym samym? Athan wciąż to rozumiał i wiedział, że po tym, co Aria usłyszała od niego przed tygodniem, miała wiele powodów do wątpliwości. Ale tak miał wyglądać ich koniec? Miał polegać na wrzaskach i wzajemnych oskarżeniach? Jego ukochana mówiła coś o terapii i to był właśnie największy dowód na to, że go nie rozumiała — tylko ona była mu terapią. Ale tego nie pojmowała lub nie chciała pojąć. Nie chciała go wesprzeć, choć tylko tego od niej oczekiwał i tylko tego tak rozpaczliwie potrzebował — wsparcia, zrozumienia i pomocy z uporaniem się z demonami, które cały czas w nim szalały pod wpływem ostatnich, jakże traumatycznych wydarzeń. Nie radził sobie sam ze sobą, od tak dawna sobie nie radził, ale czuł się z tym zupełnie sam — wyobcowany, wykluczony, uznany za winnego wszystkich ostatnich tragedii. Znalazłszy Arię, słysząc od niej deklaracje miłości, związku i planów na przyszłość, miał desperacką nadzieję, że chociaż ona — ta jedyna — naprawdę go wesprze, zrozumie i pozwoli wydostać się z tego bagiennego padołu. Bo tylko ona jedna miała taką moc, tylko ona jedna mogła to zrobić.

Ale najwyraźniej nie chciała. Lub nie potrafiła.

A może po prostu się bała, lecz jej duma nie pozwalała jej się do tego przyznać.

Ten natłok pesymistycznych myśli uderzył z niego z ogromną siłą. Coraz silniej drżący czuł, jak ulatują z niego wszystkie siły. Miał już dość, tak zwyczajnie miał dość.

Ale przecież od zawsze musiał sobie z tym radzić sam.

I jeszcze nigdy mu się to nie udało.

— Terapia i szantaż, że masz krew moich ofiar na swoich rękach — mruknął cicho, ponuro kiwając głową. — To jest twój broń w walce ze mną? A więc ty też masz mnie za niezrównoważonego psychopatę, który tylko czeka na okazję, aby wymordować wszystkich domowników. No tak — prychnął — mogłem się tego spodziewać. Co ja sobie, głupi, wyobrażałem? — krzyknął nagle. — Że tak po prostu przejdziesz obok tego wszystkiego do porządku dziennego? Obok tych wszystkich koszmarnych opowieści i brutalnej prawdy o kimś, u boku kogo przeżyłaś tyle lat? Kogo, jak się okazało, wcale nie znasz? To przecież niemożliwe. Więc — pochylił się nad biurkiem, uważnie na nią spoglądając — czemu sobie to robisz, Aria? Czemu się do tego zmuszasz? Bo mnie kochasz? Ale to widocznie nie wystarcza. Coś cię wyraźnie blokuje i wcale nie chodzi o jakiś tam jeden dzień spóźnienia. Załatwiłaś sobie posadkę w muzeum — zauważył, kiwając głową z udawanym uznaniem. — W Londynie — podkreślił. — Winszuję i myślę, że z twoją charyzmą, umiejętnościami i doświadczeniem niejaki pan Andrews da ci jeszcze jedną szansę. Tylko — skoro już załatwiłaś sobie posadę w Londynie — po co tu wracałaś? Jak sobie to wyobrażałaś — zamierzałaś codziennie dojeżdżać z Blickling do Londynu, marnując na to dziennie po prawie sześć godzin? Trochę mało rozsądne — zauważył z przelotnym, kpiącym uśmiechem. — Łatwiej byłoby zamieszkać tam. W końcu ta praca jest dla ciebie ważna. Warto ją poświęcać dla jakiegoś byle psychopaty? Przecież nie chcę cię tu więzić — szeptał — żebyś musiała mnie pilnować na każdym kroku. Chyba że stworzysz mi tu izolatkę — zaproponował — i wpakujesz w kaftan bezpieczeństwa. Wtedy może jakoś dałabyś radę. Więc dzwoń do pana Andrewsa — podburzał ją cicho. — Dzwoń. Szkoda zmarnować taką szansę.

Sam nie wiedział, jak dawał radę wypowiadać te wszystkie, jakże krzywdzące go słowa tak beznamiętnym tonem. Niczego nie dawał po sobie poznać, a w jego głosie ani na twarzy nie dało się uświadczyć ani jednej emocji. Nawet mimo tego, że od środka złość, rozpacz i bezsilność rozszarpywały duszę na najmniejsze kawałeczki.

— Czemu ci nie ufam, pytasz — mruknął cicho i powoli, zastanawiając się nad tym przez chwilę. — A czy ty ufasz mi, droga Ario? Nie — odpowiedział sam sobie — bo jak można ufać komuś takiemu, jak ja? Jak można komuś ufać, jeśli bez szansy na obronę zalewa się go bezpodstawnymi zarzutami? Jak można komuś ufać, skoro się go opuszcza — warczał, nagle czując zbierającą w nim złość — w najgorszym dla niego momencie?! No jak? — dyszał. — Jak tak można? Ja wiem, najmilsza — szepnął, patrząc na nią z pękającą w oczach rozpaczą przebijającą się przez liczne grube warstwy obojętności. — Nie można.

Nagle żal i zawahanie ścisnęły go za serce, a lodowaty strach chwycił za gardło, pozbawiając tchu. Wtem spojrzał na Arię tak, jakby dopiero w tej chwili ją ujrzał, a wcześniej rozmawiał z kimś zupełnie obcym. Mając wrażenie, jakby obudził się z męczącego, targanego gorączką snu, spoglądał na swoją ukochaną tęsknie i rozpaczliwie, pragnąć chwycić ją w swoje ramiona i już więcej nie puszczać.

— Kocham cię — wydusił drżąco, odetchnąwszy głęboko — i zdania nie zmienię. Nie zmieniłem go od dziesiątków lat. Ale teraz już rozumiesz, dlaczego masochistycznie cię odtrącałem — wyjaśniał, starając się, by łzy zalegające w kącikach oczu nie popłynęły po policzkach. — Przez ledwie tydzień nie jesteś w stanie podjąć tak ważnej decyzji, która będzie rzutować na całe twoje życie. Chcesz, by to tak wyglądało? Tak jak teraz? Ja, zimny, nieczuły i obojętny, a ty udręczona poświęceniem, do którego się zmuszasz względem mnie? Pilnująca mnie, oskarżająca, bojąca się mnie?

Bez trudu wyobraził sobie tę ponurą przyszłość, w której Aria jest jego żoną tylko na papierze, lecz już od dawna nie jest nią duchowo. Natychmiast ujrzał przed oczami wizje, w których jego ukochana jest niczym ptak w złotej klatce, po latach czując się tak samo uwięziona jak kiedyś — tuż przed jej odejściem prawie wiek temu. Wtedy też się jej wydawało, że Athan był wszystkim, czego pragnęła. Wtedy też sądziła, że była gotowa się poświęcić, choć to postanowienie szybko ją przerosło.

Dlaczego teraz miało być inaczej? Bo wyznał jej miłość? I cóż z tego, skoro wyznał jej przy tym wiele innych, jakże koszmarnych rzeczy? Dobro równoważyło się ze złem, a poczucie bezpieczeństwa z uczuciem strachu i ucisku.

Ty jesteś dla mnie jedyną terapią — wyszeptał słabo — ale… to chyba jeszcze nie jest moment, w którym jesteś na to poświęcenie gotowa. Bo to jest poświęcenie. Nic innego, jak długie, żmudne, bolesne poświęcenie. Możesz mnie kochać — tłumaczył — i chcieć ze mną być. Ale chyba cały czas nie zdajesz sobie sprawy, co to dokładnie oznacza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^