JEHANNE
Oboje potrzebowali tej rozmowy. Ishmael mógł powiedzieć
dokładnie, co miał na myśli, a ona wyznała, co czuła. Nagle była wolna i nie
tylko dlatego, że mogła być w pełni sobą. Przy nim wszystko stawało się
łatwiejsze, nawet z pozoru trudna rozmowa. Bała się, że go spłoszy, a zamiast
tego usłyszała coś, co sprawiło, że wstąpiła w nią nowa energia i nadzieja na
to iż może być między nimi dobrze. On też chciał podjąć to ryzyko i spróbować z
nią być, choć jak sam twierdził, dawno temu odsunął od siebie te uczucia.
Spoglądała na niego z uwagą i uśmiechała się raz po raz, by dodać mu otuchy, bo
to wyznanie sprawiało mu małą trudność. Cieszyła się, że wyszedł ze swojej
strefy komfortu dla niej i zdecydował się powiedzieć to wszystko. Zastanawiała
się, czy kiedykolwiek wcześniej musiał tłumaczyć się w taki sposób przed
kobietą, czy to ona była na tyle nieogarnięta, że nie rozumiała prostych słów.
Jej spontaniczność, ta której tak bardzo się bał, nie była niczym wyjątkowym.
Znała kiedyś o wiele bardziej spontaniczną osobę, która byłaby gotowa rzucić
się w dół z tego dachu byle tylko sprawdzić, jak to jest latać. Nie liczyły się
dla niej konsekwencje tej decyzji, a jedynie towarzyszące temu silne emocje.
Poznała ją w Żółwiku, na samym początku swojej przygody z Madame Rosmertą.
Miała na imię Jasmine i była absolutnie przepiękna i pewna siebie. Zawstydzała
mężczyzn swoją bezpośredniością, a kobiety wdziękiem i poczuciem estetyki.
Zawsze elegancko ubrana i z nienagannymi manierami. Wdarła się szturmem do
pensjonatu i długo nie dała o sobie zapomnieć. Gdyby Ishmael spotkał na swojej
drodze kogoś takiego, to chyba padłby na zawał. Jehanne przy Jasmine była
bardziej nudna od niego.
Kiedy zszedł z podwyższenia, a później pomógł jej, zaczęła
się obawiać, że się rozmyślił. Ish jednak zrobił coś, czego w ogóle się nie
spodziewała i to było zaskakująco miłe. Przejął inicjatywę i nie musiała już
nad wszystkim panować i wszystkiemu przewodzić. Mężczyzna wiedział, co robić,
dlatego w pełni mu się poddała. Jego delikatny dotyk był równocześnie pewny i
zdecydowany, co bardzo jej się spodobało. Pocałunek był zupełnie inny niż
wcześniej, jakby faktycznie całowali się po raz pierwszy. Całe jej ciało
drżało, a serce biło tak mocno, że aż poczuła ucisk w piersi. Wargi Isha były
gorące, a lekki zarost przyjemnie drażnił jej skórę, co było niesamowicie
podniecające. Odsunęli się od siebie po dłuższej chwili, a Jehanne odkryła, jak
bardzo już jej brakuje jego bliskości. Miała ochotę rzucić się na niego i z
całą mocą wpić się ponownie w usta mężczyzny. Powstrzymała się jednak wiedząc
iż właśnie o tym przed chwilą jej mówił i czego od niej oczekiwał. Odrobiny
powściągliwości.
Gdy usłyszała końcowe stwierdzenie Drawsona, udała że się
nad tym zastanawia. Odpowiedź była oczywista, ale chciała się z nim trochę
podroczyć.
— Hmm, niech pomyślę. Cholernie seksowny ten dziad i dobrze
całuje – zauważyła z zaczepnym uśmiechem, obejmując mężczyznę i lekko się w
niego wtulając. Odczuwała szczęście właśnie w takich chwilach, gdy i on był
szczęśliwy i zadowolony z życia. A był, prawda? Chociaż troszeczkę. Z
pewnością. Miała nadzieję, że tak.
— Jest pan na mnie skazany, panie Drawson – oznajmiła
wspinając się na palce by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. Przyłożyła
czoło do jego czoła i poruszyła głową, aby ich nosy lekko się o siebie otarły.
Uwielbiała takie czułe gesty. Jego zielone tęczówki spoglądały na nią z
wesołością i lekkością, jakiej chyba jeszcze u niego nie widziała.
— Przejdziemy się kawałek? Możemy wziąć jedzenie na wynos i
zjeść w domu. Chyba nawet tak bym wolała – przyznała z uśmiechem, odsuwając się
na moment od mężczyzny, aby założyć buty. Otarła stopy i wsunęła szpilki, by po
chwili stanąć już przy nim znacznie pewniej. Zarumieniła się cała, gdy poczuła,
że to on chwyta ją za rękę i prowadzi do wyjścia. Nie potrafiła przejść obok
tego gestu obojętnie, dlatego szczerzyła się z zadowoleniem, niczym głupiutka,
zakochana nastolatka. Mało brakowało, a wywiesiłaby jęzor i człapała za nim,
jak szczeniaczek.
— Co powiesz na sushi? Dawno nie jadłam. Kurcze! Przecież ty
dopiero co wróciłeś z Japonii. – zaśmiała się, ale widząc jego minę od razu
zrozumiała, że nie miało to dla niego znaczenia. Mężczyzna wspomniał o dobrej,
japońskiej knajpce, która była niedaleko i to właśnie tam skierowali swoje
kroki.
Ishmael poprowadził ją wzdłuż jednej z zatłoczonych uliczek,
gdzie co jakiś czas ktoś na nich wpadał. Jehanne zastanawiała się nad pewną
rzeczą, która nagle przyszła jej na myśl.
— Brakuje ci czegoś ludzkiego w byciu wampirem? Mam na myśli
jakieś uczucie, czy coś, co mogą robić tylko ludzie. Mi brakuje strachu, to
znaczy, takiego poczucia kruchości i przemijania czasu. Wcześniej bałam się
starości i samotności. Bałam się, że mój mąż umrze przede mną, a ja zostanę
sama na tym padole. Teraz też się tego boję poniekąd, ale to zupełnie inne
doznanie, na innym poziomie. Wiem, że nie jestem niezniszczalna, ale jednak o
wiele silniejsza niż ludzie i to wbrew wszystkiemu, trochę przerażające. Nigdy
nie czułam tej siły, może w pełni jej nie rozwinęłam. Myślisz, że tak czuje się
teraz Athan? Znowu, jak człowiek?– zapytała cicho, spoglądając na idącego obok
niej mężczyznę. Wydawał się zamyślony, jakby faktycznie zastanawiał się nad
sensem jej słów. Ciekawiło ją jego zdanie na ten temat, zwłaszcza że nigdy
wcześniej o tym nie rozmawiali tak dobitnie. Wiedziała, że Ishmael nie
interesuje się za bardzo polityką i nie miał aspiracji do władzy, jak niektóre
wampiry. Niemal każdy chciał się nachapać, zdobyć pokaźny majątek za pomocą
hipnozy i żyć, jak król na szczycie świata. Drawson zdobył wszystko ciężką
pracą i to w niej odnalazł swój sposób na nieśmiertelność, choć już za życia
był pracoholikiem.
— Użyłeś kiedyś swoich wampirzych mocy, żeby zdobyć jakiś
kontrakt? – zapytała z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Chciała wiedzieć,
czy miał za uszami jakieś niegodne czyny, czy był nieskazitelny i doskonały.
Prawy wampir, ot co. Jehanne sama miała na koncie kilka mrocznych epizodów w
swoim kilkusetletnim życiu, zwłaszcza, gdy Łowcy zaczęli swoją działalność. To
były ciężkie czasy dla wszystkich nadprzyrodzonych stworzeń. Ginęli jeden po
drugim, a stosy kości porastały mchem w lasach. Nikt nie myślał nawet o
grzebaniu zmarłych. Większość przeszła tak zwane uczłowieczenie, kiedy donosząc
na swoich braci i siostry, otrzymywali w zamian dokument potwierdzający
przynależność do Łowców. Stawali się ich pupilkami, żywą bronią przeciw własnej
krwi. Nazywano ich Szmalcownikami. Jehanne nigdy nie należała do tej grupy,
była po drugiej stronie barykady. Działała przeciw Łowcom i niedługo później
stała się zabójczynią.
— Nie jestem taka całkiem bezbronna i niewinna, jak może się
wydawać. Opowiadałam ci o Łowcach w Szkocji i jedną rzecz pominęłam. Nie jestem
z tego dumna, ale robiłam to żeby przetrwać. Słaba wymówka, wiem. Trafiłam na
krótko pod opiekę do zakonu św. Anny, ale pobyt tam i ochrona, jaką oferowały
siostry nie była zupełnie bezinteresowna. Tropiłam i zabijałam Łowców około
roku, dopóki nie spalono klasztoru. Wszystkie siostry powieszono za zdradę.
Uciekłam, ale i tak miałam krew na rękach. Trwała wojna, a oni byli
bezwzględni. Zabijałam szybko, a później wymiotowałam. Zabierałam kosztownością
i opłacałam w taki sposób swój pobyt w klasztorze. Miałam dostęp do krwi, łóżko
i chwilowe poczucie bezpieczeństwa – wyjawiła z cichym westchnięciem. Wstydziła
się tego, ale chciała, by Ish wiedział o jej najmroczniejszym okresie. Zabijała
ludzi, choć przychodziło jej to z wielkim trudem. Wiedziała, że albo ona zabije
ich albo oni ją. Rachunek był prosty, a Jehanne chciała żyć.
— Później był Blome, więc tą część już znasz – wymamrotała i
mimowolnie mocniej ścisnęła jego dłoń. Przypomniała sobie o przesłuchaniu i o
tym, że Ish zna każdy, najdrobniejszy szczegół jej „pobytu” u Blome'a i choć
zapewniał ją, że nie jest w jego oczach wybrakowana, to i tak wprawiało ją to
nadal w zakłopotanie i kompleksy.
W oczekiwaniu na swoje zamówienie wypili po kilka kieliszków
sake, a później z torbą pełną pyszności wrócili do auta. Droga do Blickling
zajęła im zaskakująco mało czasu, bo tak dobrze im się rozmawiało. Zmieniali
swobodnie tematy, śmiali się i żartowali, odkrywając że ten wieczór nie był
taki najgorszy, jak mogło się na początku wydawać. Mieli przed sobą jeszcze
kolacje, więc wszystko zapowiadało się dobrze, do momentu wejścia do domu. Po
plecach Jehanne przebiegł zimny dreszcz, a włos zjeżył się na głowie. Nie miała
pojęcia, czym było to spowodowane. Czy Ish również poczuł ten dziwny niepokój?
Coś unosiło się w powietrzu, dobrze znana im metaliczna woń. W salonie było na
pozór czysto, jednak po dłuższej chwili można było wyłapać kilka dziwnych
rzeczy. Alkohol na dywanie, smugi na podłodze i intensywny zapach krwi w
powietrzu. Dobry nastrój nagle prysnął i nie wiedzieliście nawet, kogo powinni
za to winić.
— Ishmaelu... – zaczęła dziewczyna, a gdy spojrzała na niego
wiedziała już, że i on to dostrzegł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz