ROZDZIAŁ 162

 JEHANNE

    Oboje potrzebowali tej rozmowy. Ishmael mógł powiedzieć dokładnie, co miał na myśli, a ona wyznała, co czuła. Nagle była wolna i nie tylko dlatego, że mogła być w pełni sobą. Przy nim wszystko stawało się łatwiejsze, nawet z pozoru trudna rozmowa. Bała się, że go spłoszy, a zamiast tego usłyszała coś, co sprawiło, że wstąpiła w nią nowa energia i nadzieja na to iż może być między nimi dobrze. On też chciał podjąć to ryzyko i spróbować z nią być, choć jak sam twierdził, dawno temu odsunął od siebie te uczucia. Spoglądała na niego z uwagą i uśmiechała się raz po raz, by dodać mu otuchy, bo to wyznanie sprawiało mu małą trudność. Cieszyła się, że wyszedł ze swojej strefy komfortu dla niej i zdecydował się powiedzieć to wszystko. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek wcześniej musiał tłumaczyć się w taki sposób przed kobietą, czy to ona była na tyle nieogarnięta, że nie rozumiała prostych słów. Jej spontaniczność, ta której tak bardzo się bał, nie była niczym wyjątkowym. Znała kiedyś o wiele bardziej spontaniczną osobę, która byłaby gotowa rzucić się w dół z tego dachu byle tylko sprawdzić, jak to jest latać. Nie liczyły się dla niej konsekwencje tej decyzji, a jedynie towarzyszące temu silne emocje. Poznała ją w Żółwiku, na samym początku swojej przygody z Madame Rosmertą. Miała na imię Jasmine i była absolutnie przepiękna i pewna siebie. Zawstydzała mężczyzn swoją bezpośredniością, a kobiety wdziękiem i poczuciem estetyki. Zawsze elegancko ubrana i z nienagannymi manierami. Wdarła się szturmem do pensjonatu i długo nie dała o sobie zapomnieć. Gdyby Ishmael spotkał na swojej drodze kogoś takiego, to chyba padłby na zawał. Jehanne przy Jasmine była bardziej nudna od niego. 

     Kiedy zszedł z podwyższenia, a później pomógł jej, zaczęła się obawiać, że się rozmyślił. Ish jednak zrobił coś, czego w ogóle się nie spodziewała i to było zaskakująco miłe. Przejął inicjatywę i nie musiała już nad wszystkim panować i wszystkiemu przewodzić. Mężczyzna wiedział, co robić, dlatego w pełni mu się poddała. Jego delikatny dotyk był równocześnie pewny i zdecydowany, co bardzo jej się spodobało. Pocałunek był zupełnie inny niż wcześniej, jakby faktycznie całowali się po raz pierwszy. Całe jej ciało drżało, a serce biło tak mocno, że aż poczuła ucisk w piersi. Wargi Isha były gorące, a lekki zarost przyjemnie drażnił jej skórę, co było niesamowicie podniecające. Odsunęli się od siebie po dłuższej chwili, a Jehanne odkryła, jak bardzo już jej brakuje jego bliskości. Miała ochotę rzucić się na niego i z całą mocą wpić się ponownie w usta mężczyzny. Powstrzymała się jednak wiedząc iż właśnie o tym przed chwilą jej mówił i czego od niej oczekiwał. Odrobiny powściągliwości. 

     Gdy usłyszała końcowe stwierdzenie Drawsona, udała że się nad tym zastanawia. Odpowiedź była oczywista, ale chciała się z nim trochę podroczyć. 

     — Hmm, niech pomyślę. Cholernie seksowny ten dziad i dobrze całuje – zauważyła z zaczepnym uśmiechem, obejmując mężczyznę i lekko się w niego wtulając. Odczuwała szczęście właśnie w takich chwilach, gdy i on był szczęśliwy i zadowolony z życia. A był, prawda? Chociaż troszeczkę. Z pewnością. Miała nadzieję, że tak. 

     — Jest pan na mnie skazany, panie Drawson – oznajmiła wspinając się na palce by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. Przyłożyła czoło do jego czoła i poruszyła głową, aby ich nosy lekko się o siebie otarły. Uwielbiała takie czułe gesty. Jego zielone tęczówki spoglądały na nią z wesołością i lekkością, jakiej chyba jeszcze u niego nie widziała. 

     — Przejdziemy się kawałek? Możemy wziąć jedzenie na wynos i zjeść w domu. Chyba nawet tak bym wolała – przyznała z uśmiechem, odsuwając się na moment od mężczyzny, aby założyć buty. Otarła stopy i wsunęła szpilki, by po chwili stanąć już przy nim znacznie pewniej. Zarumieniła się cała, gdy poczuła, że to on chwyta ją za rękę i prowadzi do wyjścia. Nie potrafiła przejść obok tego gestu obojętnie, dlatego szczerzyła się z zadowoleniem, niczym głupiutka, zakochana nastolatka. Mało brakowało, a wywiesiłaby jęzor i człapała za nim, jak szczeniaczek. 

     — Co powiesz na sushi? Dawno nie jadłam. Kurcze! Przecież ty dopiero co wróciłeś z Japonii. – zaśmiała się, ale widząc jego minę od razu zrozumiała, że nie miało to dla niego znaczenia. Mężczyzna wspomniał o dobrej, japońskiej knajpce, która była niedaleko i to właśnie tam skierowali swoje kroki. 

     Ishmael poprowadził ją wzdłuż jednej z zatłoczonych uliczek, gdzie co jakiś czas ktoś na nich wpadał. Jehanne zastanawiała się nad pewną rzeczą, która nagle przyszła jej na myśl.

     — Brakuje ci czegoś ludzkiego w byciu wampirem? Mam na myśli jakieś uczucie, czy coś, co mogą robić tylko ludzie. Mi brakuje strachu, to znaczy, takiego poczucia kruchości i przemijania czasu. Wcześniej bałam się starości i samotności. Bałam się, że mój mąż umrze przede mną, a ja zostanę sama na tym padole. Teraz też się tego boję poniekąd, ale to zupełnie inne doznanie, na innym poziomie. Wiem, że nie jestem niezniszczalna, ale jednak o wiele silniejsza niż ludzie i to wbrew wszystkiemu, trochę przerażające. Nigdy nie czułam tej siły, może w pełni jej nie rozwinęłam. Myślisz, że tak czuje się teraz Athan? Znowu, jak człowiek?– zapytała cicho, spoglądając na idącego obok niej mężczyznę. Wydawał się zamyślony, jakby faktycznie zastanawiał się nad sensem jej słów. Ciekawiło ją jego zdanie na ten temat, zwłaszcza że nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali tak dobitnie. Wiedziała, że Ishmael nie interesuje się za bardzo polityką i nie miał aspiracji do władzy, jak niektóre wampiry. Niemal każdy chciał się nachapać, zdobyć pokaźny majątek za pomocą hipnozy i żyć, jak król na szczycie świata. Drawson zdobył wszystko ciężką pracą i to w niej odnalazł swój sposób na nieśmiertelność, choć już za życia był pracoholikiem.

     — Użyłeś kiedyś swoich wampirzych mocy, żeby zdobyć jakiś kontrakt? – zapytała z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Chciała wiedzieć, czy miał za uszami jakieś niegodne czyny, czy był nieskazitelny i doskonały. Prawy wampir, ot co. Jehanne sama miała na koncie kilka mrocznych epizodów w swoim kilkusetletnim życiu, zwłaszcza, gdy Łowcy zaczęli swoją działalność. To były ciężkie czasy dla wszystkich nadprzyrodzonych stworzeń. Ginęli jeden po drugim, a stosy kości porastały mchem w lasach. Nikt nie myślał nawet o grzebaniu zmarłych. Większość przeszła tak zwane uczłowieczenie, kiedy donosząc na swoich braci i siostry, otrzymywali w zamian dokument potwierdzający przynależność do Łowców. Stawali się ich pupilkami, żywą bronią przeciw własnej krwi. Nazywano ich Szmalcownikami. Jehanne nigdy nie należała do tej grupy, była po drugiej stronie barykady. Działała przeciw Łowcom i niedługo później stała się zabójczynią. 

     — Nie jestem taka całkiem bezbronna i niewinna, jak może się wydawać. Opowiadałam ci o Łowcach w Szkocji i jedną rzecz pominęłam. Nie jestem z tego dumna, ale robiłam to żeby przetrwać. Słaba wymówka, wiem. Trafiłam na krótko pod opiekę do zakonu św. Anny, ale pobyt tam i ochrona, jaką oferowały siostry nie była zupełnie bezinteresowna. Tropiłam i zabijałam Łowców około roku, dopóki nie spalono klasztoru. Wszystkie siostry powieszono za zdradę. Uciekłam, ale i tak miałam krew na rękach. Trwała wojna, a oni byli bezwzględni. Zabijałam szybko, a później wymiotowałam. Zabierałam kosztownością i opłacałam w taki sposób swój pobyt w klasztorze. Miałam dostęp do krwi, łóżko i chwilowe poczucie bezpieczeństwa – wyjawiła z cichym westchnięciem. Wstydziła się tego, ale chciała, by Ish wiedział o jej najmroczniejszym okresie. Zabijała ludzi, choć przychodziło jej to z wielkim trudem. Wiedziała, że albo ona zabije ich albo oni ją. Rachunek był prosty, a Jehanne chciała żyć.

     — Później był Blome, więc tą część już znasz – wymamrotała i mimowolnie mocniej ścisnęła jego dłoń. Przypomniała sobie o przesłuchaniu i o tym, że Ish zna każdy, najdrobniejszy szczegół jej „pobytu” u Blome'a i choć zapewniał ją, że nie jest w jego oczach wybrakowana, to i tak wprawiało ją to nadal w zakłopotanie i kompleksy. 

     W oczekiwaniu na swoje zamówienie wypili po kilka kieliszków sake, a później z torbą pełną pyszności wrócili do auta. Droga do Blickling zajęła im zaskakująco mało czasu, bo tak dobrze im się rozmawiało. Zmieniali swobodnie tematy, śmiali się i żartowali, odkrywając że ten wieczór nie był taki najgorszy, jak mogło się na początku wydawać. Mieli przed sobą jeszcze kolacje, więc wszystko zapowiadało się dobrze, do momentu wejścia do domu. Po plecach Jehanne przebiegł zimny dreszcz, a włos zjeżył się na głowie. Nie miała pojęcia, czym było to spowodowane. Czy Ish również poczuł ten dziwny niepokój? Coś unosiło się w powietrzu, dobrze znana im metaliczna woń. W salonie było na pozór czysto, jednak po dłuższej chwili można było wyłapać kilka dziwnych rzeczy. Alkohol na dywanie, smugi na podłodze i intensywny zapach krwi w powietrzu. Dobry nastrój nagle prysnął i nie wiedzieliście nawet, kogo powinni za to winić. 

    — Ishmaelu... – zaczęła dziewczyna, a gdy spojrzała na niego wiedziała już, że i on to dostrzegł. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^