ISHMAEL
Na pytanie, czy teraz też sprawy wymykały mu się z rąk, nie
mógł się powstrzymać od gorzkiego śmiechu. Spojrzał na nią z szerokim
uśmiechem, mimo że w oczach na moment zalśnił tylko smutek i zmęczenie.
— A nie wymykają? — spytał retorycznie. — Nie wymknęły się
nam wszystkim? Od jakiegoś czasu żyjemy w jakimś dziwnym zawieszeniu — z jednej
strony ciągle coś się dzieje, a z drugiej, nawet gdy pozornie odpoczywamy,
wychodzimy na spacer i tak dalej, cały czas mamy poczucie, że coś nad nami
wisi. Zwłaszcza niezamknięte sprawy i wyłaniające się problemy. Więc nie chodzi
o Japończyków — uzupełnił, marszcząc lekko brwi — to akurat najmniejszy
problem. Chodzi tak ogólnie o to, co się ostatnio dzieje. To męczące i każdy
potrzebuje odetchnąć, ale na razie się na to nie zanosi — dokończył ponuro.
Niestety, „neutralna” rozmowa nie toczyła się zbyt długo,
ponieważ Jehanne postanowiła dość szybko przejść do kontrataku. Przeraził się
już na samym początku, gdy zaczęła swoją mowę od przyznania, że wszystko
zepsuła. Nie wiedział, co miała na myśli i bał się dowiadywać — ale nie miał
wyjścia. A im więcej Jehanne mówiła, tym bardziej ściskały go wstyd i
zażenowanie samym sobą. Miał mgliste podejrzenia z tylu głowy, że wamiprzyca
mogła niedostatecznie dobrze zrozumieć to, co miał na myśli dwa dni temu, gdy
ze sobą rozmawiali, ale w życiu by nie pomyślał, że Jehanne weźmie całą winę na
siebie. Gdyby to przewidział, w życiu nie decydowałby się na tę poprzednią
konfrontację — wolałby zacisnąć zęby i pozwolić, by Jehanne nadal robiła z nim
i z tym, co ich łączyło, co tylko chciała.
Tylko jakby to wtedy na niego wpłynęło? A potem na nią?
Podejrzewał, że całość miałaby raczej marny koniec.
Mimo to z ogromnym trudem słuchał tego, co miała mu do
powiedzenia.
— Jehanne, ale mi niezupełnie o to chodziło — wyznał,
odrobinę przestraszony tym, że musiał to tłumaczyć. To bowiem oznaczało, że
musiał bardzo mocno wprost przedstawić jej swój tok myślowy i w punktach
wymienić, co dokładnie mu przeszkadzało, a co mu odpowiadało. Właściwie powinien
zrobić to od razu, ale nie podejrzewał aż takiej nadinterpretacji ze strony
Jehanne.
Albo to on fatalnie jej to wytłumaczył. Nie mógł wykluczać
żadnej ewentualności.
Ale to nie była jedyna rzecz, której się nie spodziewał. Gdy
Jehanne wyznała mu swoje uczucia, poczuł, jak zalewa go nagłe poczucie gorąca.
Cały aż się spiął, a policzki, zdające się płonąć żywym ogniem, całkiem się
zaczerwieniły. Przytłoczony, skołowany i zmiażdżony tą deklaracją, zupełnie nie
wiedział, co zrobić. Wedle wszystkich filmów czy książek, powinien natychmiast
jej odpowiedzieć tym samym i najlepiej od razu ją pocałować. Ale on nie czuł
tego samego. Uwielbiał Jehanne, znaczyła dla niego coraz więcej i, co
ważniejsze, Ishmael chciał z nią być i pozwolić, by ich związek się rozwijał —
właśnie po to, by Drawson niebawem był w stanie pomyśleć, a także powiedzieć,
że ją kochał. Miał pewność, że nastąpiłoby to prędzej, niż później, bo już
teraz czuł przyjemne dreszcze, ilekroć ją widział, a uśmiech sam cisnął mu się
na usta. Ale, choćby nawet chciał, to jeszcze nie była miłość. I może ta
opieszałość brała się właśnie z tej niechęci do… nagłości. Może było dla niego
jasnym i oczywistym, że powinien poczekać, poznać Jehanne jeszcze lepiej i
nabrać pewności, że oboje byli dla siebie stworzeni. Jehanne tego nie
potrzebowała — natychmiast przejmowała inicjatywę, ale zapewne właśnie to
pozwoliło jej rozwinąć to uczucie, do którego Ish jeszcze nie miał dostępu.
Dlatego zupełnie nie wiedział, co miał robić. Zwłaszcza że
samo wyznanie nie było najgorsze. Najgorsze było jej tłumaczenie, że nie
oczekiwała od niego wzajemności, bo wiedziała, że nigdy nie będzie mogła na nią
liczyć. Pragnął ją zapewnić, że to nieprawda, ale na razie musiałby skłamać.
Ish wiedział, że zakochanie się w Jehanne było dla niego kwestią czasu oraz
czymś, czego był świadomy, na co się godził i czego wręcz oczekiwał, ale
wyglądało na to, że we wszystkim był od niej wolniejszy — także w rozwinięciu w
sobie tego uczucia. Dlatego nie mógł jej na to odpowiedzieć, będąc zmuszonym do
pominięcia w swojej odpowiedzi całego tego segmentu; zbyt wiele innych kwestii
wymagało wyjaśnienia. Spodziewał się, że ją tym urazi, ale musiał zaryzykować —
choć bardzo tego nie chciał.
Ale potem jeszcze raz go zaskoczyła. Zaskoczyła tym jednym
pytaniem, na które odpowiedź była przecież taka prosta.
— Myślisz, że jestem tego warta?
Delikatny uśmiech zabłąkał się na jego twarzy, a jakaś nagła
ochota kazała mu chwycić ją za rękę. Tak też zrobił; jej dłoń była ciepła,
delikatna, tak miła w dotyku. Splatając ich palce, spojrzał jej głęboko w oczy,
zaskoczony tą nagłą zmianą ról: bo oto to ona była niespokojna, a on całkowicie
pewny.
—
Jesteś, Jehanne — odparł, patrząc na nią z całą stanowczością – aby nie miała
żadnych wątpliwości, że mówił prawdę. — Jesteś warta każdego poświęcenia,
każdej zmiany. Jesteś warta tej walki.
Powaga
sytuacji szybko została zniszczona, gdy Jehanne wysnuła teorię na temat tego,
co byłoby dla niego szczytem szaleństwa. Zaśmiał się, kiwając z niedowierzaniem
głową, ale pozwolił sobie tego nie skomentować. Zwłaszcza że wciąż miał jej
bardzo wiele do powiedzenia.
—
Wszystko nam się poprzestawiało — westchnął z udawanym zmęczeniem, zastanawiają
się, od czego zacząć. Czuł, że tym razem powinien mówić wprost, nawet jeśli
będzie się to wiązało z pewnego rodzaju niezręcznością. — Już wiesz, że nie
jestem dumny, jak cię traktowałem na początku — mruknął posępnie — ale to
pasuje do tego, o czym mówiłaś: do niepewności. Bo skąd my mamy wiedzieć, z kim
się kiedyś zaprzyjaźnimy czy coś jeszcze więcej? — spytał retorycznie. —
Zwłaszcza że… — zawahał się na moment — mnie się wydawało, że mi nikt do
szczęścia potrzebny nie jest. Byłem zbyt długo i głupio obrażony na Margaret,
moją byłą żonę. I nadal jestem — zauważył z odrobiną zaskoczenia — ale przełożyłem
to na wszystkie inne relacje, po prostu się od nich odcinając.
Czy z
tą samotnością było mu źle? Nie. Ale czy w takim razie towarzystwo Jehanne mu
przeszkadzało? Zdecydowanie nie. Lecz z czasem mogłoby zacząć, zwłaszcza gdy
się zorientuje, że być może wcale nie pasowali do siebie tak dobrze, jak
sądziła.
Odetchnął
głęboko, szykując się psychicznie do podjęcia tego najważniejszego dla nich
tematu.
— Nie
mam ci zbyt wiele do zaoferowania — wyznał niepewnie, spuszczając wzrok. —
Pamiętasz, jak ci się przedstawiłem w Żółwiku? Jestem nudnym architektem z
Londynu, nic więcej. Zresztą zdążyłaś zauważyć, że niewiele mi do szczęścia
potrzeba, nie szukam rozrywek, ryzyka i adrenaliny. Nie jestem tak…
spontaniczny. W zasadzie — zastanowił się na chwilę, zaskoczony tym, że dopiero
teraz – po wypowiedzeniu tego jednego słowa – rozwinął się przed nim cały
problem, z jakim się mierzyli — to właśnie ta spontaniczność jest czymś, co
zawsze mi przeszkadzało. Ja nie jestem spontaniczny — powróżył — i nie wiem,
czy z wyboru, czy po prostu dlatego, że taki już jestem. Od zawsze żyłem tak,
że wszystko miałem poukładane. Nie lubię ryzyka, wolę ciszę i spokój. Jestem
nudny, Jehanne — zaśmiał się cicho, zerkając na nią przelotnie. Bał się z nią
skonfrontować w obawie, że potwierdzi ten ostatni zarzut i uzna, że jednak gra
nie była warta świeczki.
Z zaskoczeniem — ale i niemałym niepokojem — zaczął zdawać
sobie sprawę, że sam coraz bardziej gubił się w tym, co czuł oraz czego
oczekiwał od Jehanne. Nie chciał, żeby się zmieniała tylko pod jego wpływem,
aby nagle tak gwałtownie łagodniała i wyciszała — choć czy właśnie nie tego od
niej wymagał? Ta absurdalna sprzeczność nie tylko go drażniła, ale przede
wszystkim przerażała — bo jak niby miał jej to wyjaśnić?
— Powiedzmy, że takie ekscesy jak seks na dachu — zaśmiał
się cicho — czy inne, mało przemyślane rzeczy, nie są za bardzo w moim stylu…
Szczerze? — spytał nagle, mocno się obawiając tego, co zamierzał powiedzieć. —
Tylko o to mi chodziło, gdy przedwczoraj z tobą rozmawiałem. O to… hm, sam nie
wiem — podrapał się po karku z zażenowaniem. — Nie chodziło mi o to, żebyś
zaczęła zachowywać się inaczej — tłumaczył — ale o to, byś… byś może poznała
mnie na tyle, by zauważyć, że… że pewne rzeczy… pewne zachowania nie są w moim
stylu. Ale to nie znaczy — podkreślił dobitnie — że źle się czułem, spędzając z
tobą czas! Wręcz przeciwnie. To, jak spędzałaś ze mną całe dnie, gdy
pracowałem, gdy razem spacerowaliśmy, gdy wieczorem układałaś mi głowę na
ramieniu i tak razem oglądaliśmy filmy… To było wspaniałe i za tym tęsknię i...
I wiem — uzupełnił po chwili — że związek musi się czasami opierać na takiej
spontaniczności… to znaczy ja bym wolał, żeby jednak się nie opierał —
zaznaczył z krzywym uśmiechem. — Ale co z tego, jeśli nasza relacja to jedna
wielka spontaniczność — zauważył z lekkim wzruszeniem ramion — i to mnie tak
zaskoczyło i zszokowało, że nie mogłem się w tym odnaleźć – zwłaszcza że ty
zrobiłaś bez problemu. I… no właśnie — westchnął ciężko — nie dałaś mi czasu do
namysłu. Po prostu reagowałaś, zresztą słusznie, ale… nim się zorientowałem, do
czego to prowadzi… Ach, po prostu za późno się zorientowałem — wyznał wreszcie,
umęczony tym wyznaniem. — Ale Jehanne, cokolwiek miałem na myśli — tłumaczył
nieco nerwowo — nie chcę, byś się zmieniała! Żadne z nas tego nie chce i sobie
tego nie wyobraża. Jesteś wyjątkowa — wyznał, czując, jak pod wpływem
wypowiedzenia tych słów gorący dreszcz spłynął mu po plecach — i to taką ciebie
chciałbym coraz lepiej poznawać.
Przerwał na moment, zażenowany tym, jak koszmarnie plątał
się w swoich tłumaczeniach.
— Chryste — załamał się cicho — to brzmi koszmarnie. Jehanne
— podjął raz jeszcze, tym razem siląc się na stanowczy ton — nie chcę, byś się
zmieniała i nie chcę, byś dawała mi jakąś przestrzeń, której potrzebuję –
zwłaszcza od ciebie. Bo jej nie potrzebuję. Chciałbym mieć cię blisko, ale
chciałbym też, byś mogła mnie poznać i zrozumieć, że nie jestem tak
spontaniczny i czasami ta spontaniczność mi przeszkadza. Ale niczego nie
przekreśla! — zaznaczył. — Ty właśnie taka jesteś – spontaniczna – i to jest w
tobie wspaniałe! Tylko… jeśli tylko nie będziesz wymagała tego samego ode mnie…
aż tak często — dodał pospiesznie — to… tylko o to tak naprawdę mi chodziło.
Być może to księżyc inaczej się ułożył, być może to inny
podmuch wiatru nagle coś mu podszepnął do ucha, a może to w niego wstąpiła
jakaś obca siła, ale nagle targnęła nim ogromna energia. Zrywając się z murka,
zeskoczył na niego na dach, podając Jehanne dłoń, aby jej pomóc, tym samym
sugerując, by uczyniła to samo. Nieco zaskoczona tą jego zmianą, uważnie go
obserwowała, z czego Ish bardzo się cieszył.
— Jestem sztywny, nudny, mało interesujący — powtarzał swoje
wcześniejsze zarzuty, rozkładając szeroko ręce. — Mam swój ustalony rytm dnia,
rozrywki, które lubię i zachowania, których nigdy nie zaakceptuję. Ale jeśli
właśnie takim mną się zainteresowałaś — rzekł nieco ciszej, spuszczając ramiona
i powoli zbliżając się do Jehanne — to proszę cię: nie zmieniaj się. Nie
zmuszaj się do niczego, zwłaszcza pod moim wpływem. Bo jeśli nie oczekujesz
tego ode mnie — szepnął, gdy ich twarze dzieliły tylko centymetry — to ja tym
bardziej nie chcę wymagać tego od ciebie. Związek to podobno sztuka kompromisów
— dodał z delikatnym uśmiechem — ale nie wierzę, by nam się nie udało. Gdyby
tak miało być, już od samego początku trzymalibyśmy się od siebie z daleka. A
zamiast tego cały czas nas do siebie ciągnie…
Zapewne nie spodziewała się tego, co wydarzyło się później —
ale to właśnie ucieszyło go jeszcze bardziej. Ucieszyło go to wielkie
zaskoczenie, kiedy niemal znieruchomiała przez ogarniający ją szok. A Ish się
dziwił, że Jehanne się dziwiła — przecież to nie był ich pierwszy pocałunek.
Lecz ten był zupełnie inny. Łagodny, delikatny i ostrożny,
lecz jednocześnie czuły i — co najważniejsze — pewny. Z niemal obezwładniającą
ulgą czuł, jak odwzajemniała pocałunek, obejmując jego szyję rękami. Całkiem
poddając się temu niespodziewanemu, choć tak spodziewanemu gestowi, wplótł
dłonie w jej włosy, delikatnie głaszcząc kciukiem jej zarumienione policzki.
I gdyby nie był zajęty tym pocałunkiem, czując się tak,
jakby rzeczywiście całował ją po raz pierwszy, pomyślałby, że to jedna z
najbardziej ryzykowanych decyzji, jakie ostatnio podjął. Tyle czasu stresu,
obaw, analiz i wahań, by tak nagle w ciągu kilku sekund stwierdzić, że jednak
chciał jej aż tak. Wszystkie inne ewentualne niesnaski wyjaśnią między
sobą później — lecz najważniejszym było podkreślenie tego, co mogło, miało i
powinno ich łączyć.
— I to, droga Jehanne — szepnął z szerokim uśmiechem, gdy
już odsunęli się od siebie, odetchnąwszy głęboko — było jak na moje standardy
bardzo szalone. Masz ostatnią szansę — dodał, udając śmiertelnie poważny ton —
na zastanowienie się, czy na pewno chcesz takiego dziada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz