ROZDZIAŁ 161

 ISHMAEL

    Na pytanie, czy teraz też sprawy wymykały mu się z rąk, nie mógł się powstrzymać od gorzkiego śmiechu. Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem, mimo że w oczach na moment zalśnił tylko smutek i zmęczenie.

    — A nie wymykają? — spytał retorycznie. — Nie wymknęły się nam wszystkim? Od jakiegoś czasu żyjemy w jakimś dziwnym zawieszeniu — z jednej strony ciągle coś się dzieje, a z drugiej, nawet gdy pozornie odpoczywamy, wychodzimy na spacer i tak dalej, cały czas mamy poczucie, że coś nad nami wisi. Zwłaszcza niezamknięte sprawy i wyłaniające się problemy. Więc nie chodzi o Japończyków — uzupełnił, marszcząc lekko brwi — to akurat najmniejszy problem. Chodzi tak ogólnie o to, co się ostatnio dzieje. To męczące i każdy potrzebuje odetchnąć, ale na razie się na to nie zanosi — dokończył ponuro.

    Niestety, „neutralna” rozmowa nie toczyła się zbyt długo, ponieważ Jehanne postanowiła dość szybko przejść do kontrataku. Przeraził się już na samym początku, gdy zaczęła swoją mowę od przyznania, że wszystko zepsuła. Nie wiedział, co miała na myśli i bał się dowiadywać — ale nie miał wyjścia. A im więcej Jehanne mówiła, tym bardziej ściskały go wstyd i zażenowanie samym sobą. Miał mgliste podejrzenia z tylu głowy, że wamiprzyca mogła niedostatecznie dobrze zrozumieć to, co miał na myśli dwa dni temu, gdy ze sobą rozmawiali, ale w życiu by nie pomyślał, że Jehanne weźmie całą winę na siebie. Gdyby to przewidział, w życiu nie decydowałby się na tę poprzednią konfrontację — wolałby zacisnąć zęby i pozwolić, by Jehanne nadal robiła z nim i z tym, co ich łączyło, co tylko chciała.

    Tylko jakby to wtedy na niego wpłynęło? A potem na nią? Podejrzewał, że całość miałaby raczej marny koniec.

    Mimo to z ogromnym trudem słuchał tego, co miała mu do powiedzenia.

    — Jehanne, ale mi niezupełnie o to chodziło — wyznał, odrobinę przestraszony tym, że musiał to tłumaczyć. To bowiem oznaczało, że musiał bardzo mocno wprost przedstawić jej swój tok myślowy i w punktach wymienić, co dokładnie mu przeszkadzało, a co mu odpowiadało. Właściwie powinien zrobić to od razu, ale nie podejrzewał aż takiej nadinterpretacji ze strony Jehanne.

    Albo to on fatalnie jej to wytłumaczył. Nie mógł wykluczać żadnej ewentualności.

    Ale to nie była jedyna rzecz, której się nie spodziewał. Gdy Jehanne wyznała mu swoje uczucia, poczuł, jak zalewa go nagłe poczucie gorąca. Cały aż się spiął, a policzki, zdające się płonąć żywym ogniem, całkiem się zaczerwieniły. Przytłoczony, skołowany i zmiażdżony tą deklaracją, zupełnie nie wiedział, co zrobić. Wedle wszystkich filmów czy książek, powinien natychmiast jej odpowiedzieć tym samym i najlepiej od razu ją pocałować. Ale on nie czuł tego samego. Uwielbiał Jehanne, znaczyła dla niego coraz więcej i, co ważniejsze, Ishmael chciał z nią być i pozwolić, by ich związek się rozwijał — właśnie po to, by Drawson niebawem był w stanie pomyśleć, a także powiedzieć, że ją kochał. Miał pewność, że nastąpiłoby to prędzej, niż później, bo już teraz czuł przyjemne dreszcze, ilekroć ją widział, a uśmiech sam cisnął mu się na usta. Ale, choćby nawet chciał, to jeszcze nie była miłość. I może ta opieszałość brała się właśnie z tej niechęci do… nagłości. Może było dla niego jasnym i oczywistym, że powinien poczekać, poznać Jehanne jeszcze lepiej i nabrać pewności, że oboje byli dla siebie stworzeni. Jehanne tego nie potrzebowała — natychmiast przejmowała inicjatywę, ale zapewne właśnie to pozwoliło jej rozwinąć to uczucie, do którego Ish jeszcze nie miał dostępu.

    Dlatego zupełnie nie wiedział, co miał robić. Zwłaszcza że samo wyznanie nie było najgorsze. Najgorsze było jej tłumaczenie, że nie oczekiwała od niego wzajemności, bo wiedziała, że nigdy nie będzie mogła na nią liczyć. Pragnął ją zapewnić, że to nieprawda, ale na razie musiałby skłamać. Ish wiedział, że zakochanie się w Jehanne było dla niego kwestią czasu oraz czymś, czego był świadomy, na co się godził i czego wręcz oczekiwał, ale wyglądało na to, że we wszystkim był od niej wolniejszy — także w rozwinięciu w sobie tego uczucia. Dlatego nie mógł jej na to odpowiedzieć, będąc zmuszonym do pominięcia w swojej odpowiedzi całego tego segmentu; zbyt wiele innych kwestii wymagało wyjaśnienia. Spodziewał się, że ją tym urazi, ale musiał zaryzykować — choć bardzo tego nie chciał.

    Ale potem jeszcze raz go zaskoczyła. Zaskoczyła tym jednym pytaniem, na które odpowiedź była przecież taka prosta.

    — Myślisz, że jestem tego warta?

    Delikatny uśmiech zabłąkał się na jego twarzy, a jakaś nagła ochota kazała mu chwycić ją za rękę. Tak też zrobił; jej dłoń była ciepła, delikatna, tak miła w dotyku. Splatając ich palce, spojrzał jej głęboko w oczy, zaskoczony tą nagłą zmianą ról: bo oto to ona była niespokojna, a on całkowicie pewny.

    — Jesteś, Jehanne — odparł, patrząc na nią z całą stanowczością – aby nie miała żadnych wątpliwości, że mówił prawdę. — Jesteś warta każdego poświęcenia, każdej zmiany. Jesteś warta tej walki.

    Powaga sytuacji szybko została zniszczona, gdy Jehanne wysnuła teorię na temat tego, co byłoby dla niego szczytem szaleństwa. Zaśmiał się, kiwając z niedowierzaniem głową, ale pozwolił sobie tego nie skomentować. Zwłaszcza że wciąż miał jej bardzo wiele do powiedzenia.

    — Wszystko nam się poprzestawiało — westchnął z udawanym zmęczeniem, zastanawiają się, od czego zacząć. Czuł, że tym razem powinien mówić wprost, nawet jeśli będzie się to wiązało z pewnego rodzaju niezręcznością. — Już wiesz, że nie jestem dumny, jak cię traktowałem na początku — mruknął posępnie — ale to pasuje do tego, o czym mówiłaś: do niepewności. Bo skąd my mamy wiedzieć, z kim się kiedyś zaprzyjaźnimy czy coś jeszcze więcej? — spytał retorycznie. — Zwłaszcza że… — zawahał się na moment — mnie się wydawało, że mi nikt do szczęścia potrzebny nie jest. Byłem zbyt długo i głupio obrażony na Margaret, moją byłą żonę. I nadal jestem — zauważył z odrobiną zaskoczenia — ale przełożyłem to na wszystkie inne relacje, po prostu się od nich odcinając.

    Czy z tą samotnością było mu źle? Nie. Ale czy w takim razie towarzystwo Jehanne mu przeszkadzało? Zdecydowanie nie. Lecz z czasem mogłoby zacząć, zwłaszcza gdy się zorientuje, że być może wcale nie pasowali do siebie tak dobrze, jak sądziła.

    Odetchnął głęboko, szykując się psychicznie do podjęcia tego najważniejszego dla nich tematu.

    — Nie mam ci zbyt wiele do zaoferowania — wyznał niepewnie, spuszczając wzrok. — Pamiętasz, jak ci się przedstawiłem w Żółwiku? Jestem nudnym architektem z Londynu, nic więcej. Zresztą zdążyłaś zauważyć, że niewiele mi do szczęścia potrzeba, nie szukam rozrywek, ryzyka i adrenaliny. Nie jestem tak… spontaniczny. W zasadzie — zastanowił się na chwilę, zaskoczony tym, że dopiero teraz – po wypowiedzeniu tego jednego słowa – rozwinął się przed nim cały problem, z jakim się mierzyli — to właśnie ta spontaniczność jest czymś, co zawsze mi przeszkadzało. Ja nie jestem spontaniczny — powróżył — i nie wiem, czy z wyboru, czy po prostu dlatego, że taki już jestem. Od zawsze żyłem tak, że wszystko miałem poukładane. Nie lubię ryzyka, wolę ciszę i spokój. Jestem nudny, Jehanne — zaśmiał się cicho, zerkając na nią przelotnie. Bał się z nią skonfrontować w obawie, że potwierdzi ten ostatni zarzut i uzna, że jednak gra nie była warta świeczki.

    Z zaskoczeniem — ale i niemałym niepokojem — zaczął zdawać sobie sprawę, że sam coraz bardziej gubił się w tym, co czuł oraz czego oczekiwał od Jehanne. Nie chciał, żeby się zmieniała tylko pod jego wpływem, aby nagle tak gwałtownie łagodniała i wyciszała — choć czy właśnie nie tego od niej wymagał? Ta absurdalna sprzeczność nie tylko go drażniła, ale przede wszystkim przerażała — bo jak niby miał jej to wyjaśnić?

    — Powiedzmy, że takie ekscesy jak seks na dachu — zaśmiał się cicho — czy inne, mało przemyślane rzeczy, nie są za bardzo w moim stylu… Szczerze? — spytał nagle, mocno się obawiając tego, co zamierzał powiedzieć. — Tylko o to mi chodziło, gdy przedwczoraj z tobą rozmawiałem. O to… hm, sam nie wiem — podrapał się po karku z zażenowaniem. — Nie chodziło mi o to, żebyś zaczęła zachowywać się inaczej — tłumaczył — ale o to, byś… byś może poznała mnie na tyle, by zauważyć, że… że pewne rzeczy… pewne zachowania nie są w moim stylu. Ale to nie znaczy — podkreślił dobitnie — że źle się czułem, spędzając z tobą czas! Wręcz przeciwnie. To, jak spędzałaś ze mną całe dnie, gdy pracowałem, gdy razem spacerowaliśmy, gdy wieczorem układałaś mi głowę na ramieniu i tak razem oglądaliśmy filmy… To było wspaniałe i za tym tęsknię i... I wiem — uzupełnił po chwili — że związek musi się czasami opierać na takiej spontaniczności… to znaczy ja bym wolał, żeby jednak się nie opierał — zaznaczył z krzywym uśmiechem. — Ale co z tego, jeśli nasza relacja to jedna wielka spontaniczność — zauważył z lekkim wzruszeniem ramion — i to mnie tak zaskoczyło i zszokowało, że nie mogłem się w tym odnaleźć – zwłaszcza że ty zrobiłaś bez problemu. I… no właśnie — westchnął ciężko — nie dałaś mi czasu do namysłu. Po prostu reagowałaś, zresztą słusznie, ale… nim się zorientowałem, do czego to prowadzi… Ach, po prostu za późno się zorientowałem — wyznał wreszcie, umęczony tym wyznaniem. — Ale Jehanne, cokolwiek miałem na myśli — tłumaczył nieco nerwowo — nie chcę, byś się zmieniała! Żadne z nas tego nie chce i sobie tego nie wyobraża. Jesteś wyjątkowa — wyznał, czując, jak pod wpływem wypowiedzenia tych słów gorący dreszcz spłynął mu po plecach — i to taką ciebie chciałbym coraz lepiej poznawać.

    Przerwał na moment, zażenowany tym, jak koszmarnie plątał się w swoich tłumaczeniach.

    — Chryste — załamał się cicho — to brzmi koszmarnie. Jehanne — podjął raz jeszcze, tym razem siląc się na stanowczy ton — nie chcę, byś się zmieniała i nie chcę, byś dawała mi jakąś przestrzeń, której potrzebuję – zwłaszcza od ciebie. Bo jej nie potrzebuję. Chciałbym mieć cię blisko, ale chciałbym też, byś mogła mnie poznać i zrozumieć, że nie jestem tak spontaniczny i czasami ta spontaniczność mi przeszkadza. Ale niczego nie przekreśla! — zaznaczył. — Ty właśnie taka jesteś – spontaniczna – i to jest w tobie wspaniałe! Tylko… jeśli tylko nie będziesz wymagała tego samego ode mnie… aż tak często — dodał pospiesznie — to… tylko o to tak naprawdę mi chodziło.

    Być może to księżyc inaczej się ułożył, być może to inny podmuch wiatru nagle coś mu podszepnął do ucha, a może to w niego wstąpiła jakaś obca siła, ale nagle targnęła nim ogromna energia. Zrywając się z murka, zeskoczył na niego na dach, podając Jehanne dłoń, aby jej pomóc, tym samym sugerując, by uczyniła to samo. Nieco zaskoczona tą jego zmianą, uważnie go obserwowała, z czego Ish bardzo się cieszył.

    — Jestem sztywny, nudny, mało interesujący — powtarzał swoje wcześniejsze zarzuty, rozkładając szeroko ręce. — Mam swój ustalony rytm dnia, rozrywki, które lubię i zachowania, których nigdy nie zaakceptuję. Ale jeśli właśnie takim mną się zainteresowałaś — rzekł nieco ciszej, spuszczając ramiona i powoli zbliżając się do Jehanne — to proszę cię: nie zmieniaj się. Nie zmuszaj się do niczego, zwłaszcza pod moim wpływem. Bo jeśli nie oczekujesz tego ode mnie — szepnął, gdy ich twarze dzieliły tylko centymetry — to ja tym bardziej nie chcę wymagać tego od ciebie. Związek to podobno sztuka kompromisów — dodał z delikatnym uśmiechem — ale nie wierzę, by nam się nie udało. Gdyby tak miało być, już od samego początku trzymalibyśmy się od siebie z daleka. A zamiast tego cały czas nas do siebie ciągnie…

    Zapewne nie spodziewała się tego, co wydarzyło się później — ale to właśnie ucieszyło go jeszcze bardziej. Ucieszyło go to wielkie zaskoczenie, kiedy niemal znieruchomiała przez ogarniający ją szok. A Ish się dziwił, że Jehanne się dziwiła — przecież to nie był ich pierwszy pocałunek.

    Lecz ten był zupełnie inny. Łagodny, delikatny i ostrożny, lecz jednocześnie czuły i — co najważniejsze — pewny. Z niemal obezwładniającą ulgą czuł, jak odwzajemniała pocałunek, obejmując jego szyję rękami. Całkiem poddając się temu niespodziewanemu, choć tak spodziewanemu gestowi, wplótł dłonie w jej włosy, delikatnie głaszcząc kciukiem jej zarumienione policzki.

    I gdyby nie był zajęty tym pocałunkiem, czując się tak, jakby rzeczywiście całował ją po raz pierwszy, pomyślałby, że to jedna z najbardziej ryzykowanych decyzji, jakie ostatnio podjął. Tyle czasu stresu, obaw, analiz i wahań, by tak nagle w ciągu kilku sekund stwierdzić, że jednak chciał jej aż tak. Wszystkie inne ewentualne niesnaski wyjaśnią między sobą później — lecz najważniejszym było podkreślenie tego, co mogło, miało i powinno ich łączyć.

    — I to, droga Jehanne — szepnął z szerokim uśmiechem, gdy już odsunęli się od siebie, odetchnąwszy głęboko — było jak na moje standardy bardzo szalone. Masz ostatnią szansę — dodał, udając śmiertelnie poważny ton — na zastanowienie się, czy na pewno chcesz takiego dziada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^