ISHMAEL
Podobno wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Wracając do Anglii, mimowolnie zaczął się zastanawiać nad
tym dobrze znanym powiedzonkiem. Dręczony jakąś przedziwną myślą o swojej
mglistej przeszłości, natchnęło go do zatrzymania się w Londynie o godzinkę czy
dwie dłużej. Powinien od raz wracać do Blickling, lecz zamiast tego zajrzał na
pewną dobrze znaną sobie uliczkę.
Przy Lockhart Street zawsze panowała wiosna. Rosnące wokół
wierzby kłaniały się wąskim uliczkom, starym, drewnianym ławeczkom oraz
spacerującym wokół przechodniom. Wkraczając na Lockhart Street, trafiało się do
innego wymiaru: nagle gwar Londynu cichł, zastąpiony dźwięcznymi śmiechami i
kojącymi szeptami. Znikał odór spalin, zastąpiony przez orzeźwiające,
przesiąknięte deszczem powietrze. Zwłaszcza wtedy, tuż po ulewach,
różnokolorowe fasady stojących w rzędzie jednorodzinnych domków jaśniały jak
najwspanialsza tęcza. Coraz śmielej wystające promienie słońca przebijały się
przez granatowe chmury, muskając swym blaskiem obmokłe, metalowe, zdobione
bramy, schludne chodniki i…
I wierzby. Dumne, wieczne, trwające tam niczym strażnicy
pokoju.
Lubił otaczać się pięknem, na które szybko mógł zobojętnieć.
Właśnie dlatego Ishmael zamieszkał akurat na Lockhart Street. To tam rozmyślał
nad swoją przyszłością, to tam rozwijał swoją firmę. To tam zaprosił Margaret na
pierwszą randkę — która wyszła dość spontanicznie — i to w tam zaczął myśleć,
że być może wreszcie, po tylu latach, wszystko zacznie się układać. Firma, żona
u boku — i piękny dom, w którym myślał się zestarzeć, by wreszcie w spokoju
odejść.
Teraz, po latach, stojąc na chodniku, który tak często
przemierzał i wpatrując się w budynek, z którym wiązał tak wiele wspomnień,
boleśnie uderzyła go świadomość, jak wiele się zmieniło. Dom należał już do
kogoś innego, Margaret wspominał tylko z gorzką niechęcią, a on… on nie był już
nawet człowiekiem. To dużo zmian — może nawet za dużo. Dlatego z takim
uwielbieniem wrócił do pracy, gdy rozwiódł się z żoną. To samo chciał zrobić po
przemianie w wampira — dlatego prosił swojego Stwórcę, aby jak najszybciej
wyszkolił go z niezbędnych podstaw, aby mógł jak najszybciej wrócić do firmy.
To w ten sposób radził sobie ze stresem oraz z szalejącymi wokół niego zmianami
— oszalałby, gdyby musiałby je w ciszy i spokoju analizować. Nie miał twardej
psychiki i wiedział, że wiele rzeczy by go zwyczajnie przerosło. Nie lubił się
do tego przyznawać, ale nienawidził zmian, [i]bał się ich[/i]. Dlatego tak
cenił sobie stabilizację i rutynę. Praca, spotkania służbowe, a wieczorem
kieliszeczek rumu, może czasem jakiś mecz w telewizji lub kryminał do
poczytania. Tak samo było następnego dnia — a potem następnego i jeszcze
kolejnego. To wszystko było takie same, powtarzalne, nudne, ale właśnie taki
rytm dnia Ishmael kochał najbardziej. I nawet wampiryzm wraz ze swoją obietnicą
wieczności tego nie zmienił.
Zamieszkanie ze swoim Stwórcą tuż po przemianie było
niezbędne ze względów bezpieczeństwa — Ish wzdrygał się ze wstrętem, ilekroć
sobie przypominał, jak wpadał w dziki szał na widok krwi. Żenowała go jego
tamtejsza słabość i może dlatego nim się obejrzał, minęły lata, po których Ish
zdążył się przyzwyczaić do swojej nowej codzienności — do wampiryzmu, to
zamieszkania w Blickling. Ale poza tym nic się nie zmieniło i Ishmael bardzo
dbał o to, by tak zostało.
Aż wtem nadciągnęło prawdziwe tornado, wywracając wszystko
do góry nogami. Drawson nawet nie zauważył, kiedy wpadł w ten szaleńczy wir, w
którego centrum znajdowała się Jehanne.
Właśnie wtedy, stojąc na tym chodniku, wpatrując się w ten
dom, zdał sobie sprawę, że Jehanne była ucieleśnieniem wszystkiego, czego się
bał — nagłych, nieprzewidzianych, niekontrolowanych zmian. Dlatego tym bardziej
się sobie dziwił, że zamiast to uciąć, nawet z samej zasady i dla świętego
spokoju, on… tęsknił. Może nie szaleńczo i rozpaczliwie, ale łagodnie — tęsknił
z uśmiechem i delikatną, rozgrzewającą go od środka radością. Lubił o niej
myśleć i cieszył się, że już niedługo ją zobaczy, by znowu mogła go raczyć
swoim nieokiełznanym szaleństwem.
Ale na tym właśnie polegał problem — na różnicy natężenia
tej znajomości. Jehanne nie próżnowała i od razu stawiała sprawę jasno.
Organizowała pikniki i schadzki, tuliła się do niego, zwierzała,
całowała. Dobitnie pokazywała mu, w jakim kierunku chciałaby, aby
zmierzała ta relacja. A on, zupełnie zszokowany tym szaleńczym tempem, nie
zdążył nawet zareagować, dobrowolnie dając się w to wciągnąć.
Margaret była pomyłką, po której Ishmael stwierdził, że
kobieta nie jest mu niezbędna. Ona wpatrzona w luksusy, które jej oferował, a
on wiecznie zajęty pracą — to nie był dobry materiał na związek. Nieodmówienia,
sekrety, kłótnie, zarzuty, ciche dni, aż wreszcie batalie rozwodowe — to
wszystko ich oboje wiele kosztowało i Ish nie chciał tego powtarzać. Nie chciał
stawać w sytuacji, w której któregoś dnia Jehanne zarządzi, że ma wybrać między
nią a pracą. Nie chciał decydować się na coś, co mu odbierze lwią część jego
jestestwa, nie chciał stawać przed tak okrutnym wyborem. Nie chciał też
krzywdzić Jehanne w momencie, w którym się okaże, że jednak nie umiałby zrezygnować
ze swojej pasji, aby w pełni poświęcić się związkowi — tak jak zapewne by tego
chciała.
Myślał o tym przez cały swój wyjazd. I najgorsze było w tym
wszystkim to, że nic nie wymyślił.
Zdziwił się, gdy dojechał do Blickling i zauważył, że nikogo
w środku nie było. Tylko niezastąpiona pani Adrianna krzątała się po domu
wyjaśniając, że Jehanne i Athan pojechali do Marisy, a Aria całkiem się
wyniosła, choć nie wiadomo, na jak długo. To ostatnie nawet trochę go cieszyło,
choć domyślał się, że przez to jego przyjaciel znowu chodził jak struty. I
tylko nieobecność Jehanne go stresowała: wolał zobaczyć ją jak najszybciej, od
razu porozmawiać i od razu wyjaśnić z nią to, co najbardziej mu ciążyło na
sercu.
Gdy się pojawili, Ish zdążył się już po swojemu zrelaksować.
Może właśnie dlatego, nim się zorientował, zaatakował go jakiś rudowłosy
huragan, natychmiast się w niego wtulając. Odrętwiały tym nagłym przejawem
tęsknoty, bardzo ostrożnie, choć nieco sztywno ją objął, myśląc, co dalej.
— Ja też za tobą tęskniłem — wyznał zupełnie szczerze, co
według niego nie brzmiało jak żadna romantyczna deklaracja, a zwykłe
stwierdzenie faktu. — Już mnie przyzwyczaiłaś do swojego szaleńczego tempa —
dodał z cichym śmiechem — więc bez ciebie było w tej Japonii zupełnie nudno.
Pomijając fakt, że ta podróż w ogóle była kompletną
klapą, pomyślał ponuro.
Gdy Jehanne lekko się od niego odsunęła, myślał, że być może
to tęskne napięcie wreszcie opadło, ale nic z tego — wampirzyca wciąż siedziała
bardzo blisko niego, obserwując go z największą uwagą. Tak wielka radość
błyszcząca w jej oczach niemal go rozczulała — zwłaszcza że znał powód tej
lekkości ducha. Niemal dziwnym było poczucie, że to dzięki niemu jej oblicze
momentalnie się rozpromieniało; jego serce wówczas zaczynało szybciej bić,
jakby dając mu znać, że to coś ważnego, że musiał zwrócić na to uwagę i nie
wolno mu było o tym zapomnieć.
— Mam coś dla ciebie — dodał nagle, sięgając pod poduszkę,
gdzie skrył podarek dla Jehanne.
Nigdy wcześniej niczego nie zwoził ze swoich podróży — nie
należał do typów zbieraczy nic nieznaczących pamiątek — ale ten jeden raz miał
ochotę zrobić swojej rudowłosej przyjaciółce prezent. Wprawdzie obawiał się, że
nie trafi — Ish miał świadomość, że tragicznie nie znał się na kobietach — ale
i tak zdecydował się na ten mały drobiazg. Padło na naszyjnik z białego złota;
u dołu białe, diamentowe nici tworzyły estetyczną plątaninę przyozdobioną
licznymi szafirami koloru jesiennego złota. To właśnie ta barwa skłoniła
Ishmaela do kupna błyskotki: momentalnie przywiodła mu na myśl kolor oczu
Jehanne. Podając jej pudełko zapakowane w ozdobny papier, czekał w napięciu, aż
wampirzyca odkryje skryty w środku podarek.
— Mam nadzieję, że ci się podoba — dodał, uśmiechając się
niemrawo. — Gdy tylko go zobaczyłem, musiałem go dla ciebie kupić. Z jakiegoś
powodu bardzo mi do ciebie pasuje, ale to może przez ten kolor. Jest podobny do
koloru twoich oczu.
Mimowolnie w nie spojrzał, jakby chcąc się upewnić, czy
czasem się nie pomylił, czy pamięć go nie zawiodła i czy one rzeczywiście
błyszczały jak płynne złoto. Wszystko się zgadzało, a gdy Ish pomógł Jehanne
założyć naszyjnik, był pod wielkim wrażeniem tego, jak te maleńkie szafiry
podkreślały barwę jej oczu.
Miał ochotę zagaić, że chciałby, aby założyła ten naszyjnik
podczas ich wspólnego, zapowiedzianego wcześniej wyjścia do teatru, ale
powstrzymała go myśl o tym, co zamierzał jej powiedzieć. Dawanie prezentów i
zapraszanie na randki — albo coś, co sprawiało wrażenie randki — zupełnie
mijało się z tym, co chciał Jehanne zakomunikować, dlatego znowu nie wiedział,
co zrobić. Teoretycznie dla niego jedno nie wykluczało drugiego, ale najistotniejsza
była reakcja Jehanne — a tej bał się najbardziej.
Poza tym, nie miał pojęcia, jak miał jej to powiedzieć.
— Wyglądasz… — wydukał, wciąż w nią wpatrzony jak
zahipnotyzowany — wyglądasz naprawdę pięknie…
Czuł, jak czerwone plamy wstydu, niepewności i zażenowania
atakowały jego szyję i już za chwilę miały wspiąć się wyżej, oblewając
rumieńcami jego policzki. Chciał jej to powiedzieć, ponieważ naprawdę tak
uważał, a poza tym z jakiegoś powodu potrzebował, by Jehanne usłyszała to z
jego ust. By wiedziała, że naprawdę ją cenił i że cieszyło go jej towarzystwo —
zwłaszcza że na początku nie sprawiał takiego wrażenia. Nadal pluł sobie w
brodę, że był aż negatywnie nastawiony do Jehanne, choć jednocześnie wiedział,
że zachowywał się wtedy w pełnej zgodzie z samym sobą.
— Działo się tu coś ciekawego pod moją nieobecność? —
zagadnął głupio, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. — Czym się cały ten
czas zajmowałaś?
Miał ochotę spytać, co przez ten czas robiła poza usychaniem
z tęsknoty za nim, ale uznał, że bezpieczniej będzie, jeśli odpuści sobie ten
czerstwy żart. Zamiast tego zdecydował się na inny ruch — wciąż sprzeczny z
tym, co zamierzał za chwilę powiedzieć.
— Nadal mam bilety do teatru, termin jest na… — Ish
zastanowił się chwilę — chyba na pojutrze. Mam nadzieję, że nadal jesteś
zainteresowana próbą uwrażliwienia mnie na sztukę?
Próbował jakoś rozluźnić atmosferę, a przede wszystkim jego
poszargane stresem nerwy. Nie znosił tego narastającego napięcia pojawiającego
się tuż przed zrobieniem czegoś ważnego. Ta rozmowa z pewnością była ważna i
Ish bał się, że jeśli nieodpowiednio dobierze słowa, urazi Jehanne i całkiem przekreśli
coś, co dopiero rozkwitało.
— Jehanne… — zaczął ostrożnie, na moment odwracając wzrok,
aby zebrać myśli. — Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Chyba powinieneś zacząć od komplementów, radził mu
jakiś cichy głosik w głowie. Kobiety lubią komplementy!
— Jehanne… przede wszystkim — podjął, gwałtownie się
prostując i patrząc na wampirzycę z największą uwagą — chcę, byś wiedziała, że
uważam cię za naprawdę wspaniałą kobietę. Jesteś… jesteś piękna, inteligentna,
radosna…i całkiem szalona — dodał z cichym śmiechem. — Jesteś niepowtarzalna —
odparł z nutą powagi — i jestem naprawdę szczęśliwy, że cię poznałem, a przede
wszystkim, że sam dałem sobie szansę cię bliżej poznać. Nie żałuję ani minuty z
naszych ostatnich wspólnych wypadów i rozmów i… — zawahał się na moment, robiąc
ostatnią kalkulację i rozważając za i przeciw — i naprawdę chciałbym to…
chciałbym to kontynuować. Te rozmowy, spotkania i tę naszą znajomość.
Na razie idzie pięknie, zapewniał cichy głosik w
głowie. Teraz czas na „ale”!
— A-ale…
Wiedział, że w tego typu poważnych rozmowach to jedno,
krótkie słowo było zwiastunem najgorszych wieści. „Ale” zawsze niosło coś
bardzo złego, „ale” zawsze było haczykiem, „ale” zawsze ucinało radosny nastrój
i niszczyło nadzieję. Modlił się, by tak się nie stało i tym razem.
— Oboje widzimy, dokąd to zmierza. Narzuciłaś niezłe tempo —
dodał z nerwowym śmiechem — a ja… Wiesz, mówiłem ci, że już kiedyś byłem
poważnie z kimś związany… Całość skończyła się rozwodem, który zepsuł mi
mnóstwo krwi. Od tamtego czasu uznałem, że nie chcę się z nikim wiązać… no
wiesz, głupio uważając, że każda bliższa relacja kończy się tak samo. Powiedzmy
— mruknął, masując się po karku w geście niepewności — że miałem uraz po
Margaret. A potem… — westchnął ponuro — potem zaczęło się dziać wiele rzeczy
naraz i nikt za tym nie nadążał. Wiesz, mam na myśli to, jak się tu znalazłaś,
a potem porwanie Vasco i to, że tak naprawdę mimowolnie się do siebie
zbliżyliśmy, chociaż nawet nie zamierzaliśmy. To znaczy… — jęknął męczeńsko w
duchu, zdając sobie sprawę, że coraz gorzej to wszystko brzmiało — sama
pamiętasz, jak to wyglądało na początku. Ale to się gwałtownie zaczęło
zmieniać… Chyba trochę za szybko — wydusił w końcu, zadziwiony tym, jak trudno
było mu wypowiedzieć te ostatnie słowa.
Przerażało go, że ta rozmowa szła jak po grudzie. Przerażało
go, że zachowywał się jak antyfacet — każdy normalny na jego miejscu byłby
zachwycony, bo rzadko się zdarzało, by kobieta — w dodatku tak piękna jak
Jehanne — sama lgnęła do mężczyzny. Kłopot w tym, że ten chaotyczny romans
godził w jego uwielbienie porządku i zupełnie wytrącał z równowagi. Nie
zamierzał mówić tego Jehanne — miał nadzieję, że sama wyczyta to między
wierszami — ale dusił się, bo wampirzyca nie zostawiła mu ani kawałka wolnej
przestrzeni, sama o wszystkim decydując. Przez jakiś czas płynął z tym prądem
niczym padłe ryby, aż wreszcie miał czas do namysłu, by zrozumieć, że niemal
nie zauważył, jak wplątał się w kolejny związek. I, co dziwniejsze, naprawdę w
jakimś sensie mu to odpowiadało — ale wciąż nie w pełni, a przynajmniej nie na
tyle, by czuł się w tej sytuacji całkowicie komfortowo. Wiec jeśli tylko dałoby
się to jakoś spowolnić, uspokoić, Ish chciałby podjąć to ryzyko i spróbować
związać się z Jehanne. Zakładając, że po tej pokracznej rozmowie wampirzyca
nadal będzie tego chciała.
— Proszę, nie myśl, że to twoja wina — powiedział, patrząc
na nią z ostrożnym niepokojem. — Tak jak mówiłem, nie żałuję niczego, co się
wydarzyło między nami! Dlatego chciałbym… [i]chcę[/i] spróbować — tłumaczył,
patrząc na nią ze stanowczą powagą — ale… niech ta próba polega na oswojeniu
się z sytuacją. Nie chcę się na nic decydować tak gwałtownie i chociaż jestem
praktycznie pewien, że nie będę tego żałował — zaznaczył — to chciałbym, by to
się rozwijało… naturalnie. Sam już nie wiem, jak to nazwać — westchnął ponuro. —
Wiem, jak źle to brzmi — dodał po chwili markotnym tonem. — Nie umiem rozmawiać
z kobietami, nigdy nie umiałem. Po prostu, podsumowując — odchrząknął — jestem
takim beznadziejnym przypadkiem, że siedem lat po rozwodzie nadal się z tym
mierzę. Bardzo wolno przyzwyczajam się do zmian — wyjaśnił, lekko wzruszając
ramionami. — Mam nadzieję, że to zrozumiesz — dodał, spoglądając na nią z uwagą
zmieszaną z odrobiną smutku — bo w pewnym sensie nie chcę, by cokolwiek się
między nami zmieniało. W pewnym sensie, bo w innym…
Zamilkł na moment, zastanawiając się, czy w ogóle powinien
coś jeszcze powiedzieć.
— Chcę być z tobą, Jehanne — odparł nagle stanowczym tonem —
ale daj mi chwilę, bym mógł całkiem się z tym oswoić.
No, ty chcesz być z nią, kpił cichy głosik w głowie,
ale czy ona po tym małym koszmarku nadal będzie chciała być z tobą?
Tego Ishmael był bardzo ciekaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz