ROZDZIAŁ 157

 ISHMAEL

    Podobno wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

    Wracając do Anglii, mimowolnie zaczął się zastanawiać nad tym dobrze znanym powiedzonkiem. Dręczony jakąś przedziwną myślą o swojej mglistej przeszłości, natchnęło go do zatrzymania się w Londynie o godzinkę czy dwie dłużej. Powinien od raz wracać do Blickling, lecz zamiast tego zajrzał na pewną dobrze znaną sobie uliczkę.

    Przy Lockhart Street zawsze panowała wiosna. Rosnące wokół wierzby kłaniały się wąskim uliczkom, starym, drewnianym ławeczkom oraz spacerującym wokół przechodniom. Wkraczając na Lockhart Street, trafiało się do innego wymiaru: nagle gwar Londynu cichł, zastąpiony dźwięcznymi śmiechami i kojącymi szeptami. Znikał odór spalin, zastąpiony przez orzeźwiające, przesiąknięte deszczem powietrze. Zwłaszcza wtedy, tuż po ulewach, różnokolorowe fasady stojących w rzędzie jednorodzinnych domków jaśniały jak najwspanialsza tęcza. Coraz śmielej wystające promienie słońca przebijały się przez granatowe chmury, muskając swym blaskiem obmokłe, metalowe, zdobione bramy, schludne chodniki i…

    I wierzby. Dumne, wieczne, trwające tam niczym strażnicy pokoju.

    Lubił otaczać się pięknem, na które szybko mógł zobojętnieć. Właśnie dlatego Ishmael zamieszkał akurat na Lockhart Street. To tam rozmyślał nad swoją przyszłością, to tam rozwijał swoją firmę. To tam zaprosił Margaret na pierwszą randkę — która wyszła dość spontanicznie — i to w tam zaczął myśleć, że być może wreszcie, po tylu latach, wszystko zacznie się układać. Firma, żona u boku — i piękny dom, w którym myślał się zestarzeć, by wreszcie w spokoju odejść.

    Teraz, po latach, stojąc na chodniku, który tak często przemierzał i wpatrując się w budynek, z którym wiązał tak wiele wspomnień, boleśnie uderzyła go świadomość, jak wiele się zmieniło. Dom należał już do kogoś innego, Margaret wspominał tylko z gorzką niechęcią, a on… on nie był już nawet człowiekiem. To dużo zmian — może nawet za dużo. Dlatego z takim uwielbieniem wrócił do pracy, gdy rozwiódł się z żoną. To samo chciał zrobić po przemianie w wampira — dlatego prosił swojego Stwórcę, aby jak najszybciej wyszkolił go z niezbędnych podstaw, aby mógł jak najszybciej wrócić do firmy. To w ten sposób radził sobie ze stresem oraz z szalejącymi wokół niego zmianami — oszalałby, gdyby musiałby je w ciszy i spokoju analizować. Nie miał twardej psychiki i wiedział, że wiele rzeczy by go zwyczajnie przerosło. Nie lubił się do tego przyznawać, ale nienawidził zmian, [i]bał się ich[/i]. Dlatego tak cenił sobie stabilizację i rutynę. Praca, spotkania służbowe, a wieczorem kieliszeczek rumu, może czasem jakiś mecz w telewizji lub kryminał do poczytania. Tak samo było następnego dnia — a potem następnego i jeszcze kolejnego. To wszystko było takie same, powtarzalne, nudne, ale właśnie taki rytm dnia Ishmael kochał najbardziej. I nawet wampiryzm wraz ze swoją obietnicą wieczności tego nie zmienił.

    Zamieszkanie ze swoim Stwórcą tuż po przemianie było niezbędne ze względów bezpieczeństwa — Ish wzdrygał się ze wstrętem, ilekroć sobie przypominał, jak wpadał w dziki szał na widok krwi. Żenowała go jego tamtejsza słabość i może dlatego nim się obejrzał, minęły lata, po których Ish zdążył się przyzwyczaić do swojej nowej codzienności — do wampiryzmu, to zamieszkania w Blickling. Ale poza tym nic się nie zmieniło i Ishmael bardzo dbał o to, by tak zostało.

    Aż wtem nadciągnęło prawdziwe tornado, wywracając wszystko do góry nogami. Drawson nawet nie zauważył, kiedy wpadł w ten szaleńczy wir, w którego centrum znajdowała się Jehanne.

    Właśnie wtedy, stojąc na tym chodniku, wpatrując się w ten dom, zdał sobie sprawę, że Jehanne była ucieleśnieniem wszystkiego, czego się bał — nagłych, nieprzewidzianych, niekontrolowanych zmian. Dlatego tym bardziej się sobie dziwił, że zamiast to uciąć, nawet z samej zasady i dla świętego spokoju, on… tęsknił. Może nie szaleńczo i rozpaczliwie, ale łagodnie — tęsknił z uśmiechem i delikatną, rozgrzewającą go od środka radością. Lubił o niej myśleć i cieszył się, że już niedługo ją zobaczy, by znowu mogła go raczyć swoim nieokiełznanym szaleństwem.

    Ale na tym właśnie polegał problem — na różnicy natężenia tej znajomości. Jehanne nie próżnowała i od razu stawiała sprawę jasno. Organizowała pikniki i schadzki, tuliła się do niego, zwierzała, całowała. Dobitnie pokazywała mu, w jakim kierunku chciałaby, aby zmierzała ta relacja. A on, zupełnie zszokowany tym szaleńczym tempem, nie zdążył nawet zareagować, dobrowolnie dając się w to wciągnąć.

    Margaret była pomyłką, po której Ishmael stwierdził, że kobieta nie jest mu niezbędna. Ona wpatrzona w luksusy, które jej oferował, a on wiecznie zajęty pracą — to nie był dobry materiał na związek. Nieodmówienia, sekrety, kłótnie, zarzuty, ciche dni, aż wreszcie batalie rozwodowe — to wszystko ich oboje wiele kosztowało i Ish nie chciał tego powtarzać. Nie chciał stawać w sytuacji, w której któregoś dnia Jehanne zarządzi, że ma wybrać między nią a pracą. Nie chciał decydować się na coś, co mu odbierze lwią część jego jestestwa, nie chciał stawać przed tak okrutnym wyborem. Nie chciał też krzywdzić Jehanne w momencie, w którym się okaże, że jednak nie umiałby zrezygnować ze swojej pasji, aby w pełni poświęcić się związkowi — tak jak zapewne by tego chciała.

    Myślał o tym przez cały swój wyjazd. I najgorsze było w tym wszystkim to, że nic nie wymyślił.

    Zdziwił się, gdy dojechał do Blickling i zauważył, że nikogo w środku nie było. Tylko niezastąpiona pani Adrianna krzątała się po domu wyjaśniając, że Jehanne i Athan pojechali do Marisy, a Aria całkiem się wyniosła, choć nie wiadomo, na jak długo. To ostatnie nawet trochę go cieszyło, choć domyślał się, że przez to jego przyjaciel znowu chodził jak struty. I tylko nieobecność Jehanne go stresowała: wolał zobaczyć ją jak najszybciej, od razu porozmawiać i od razu wyjaśnić z nią to, co najbardziej mu ciążyło na sercu.

    Gdy się pojawili, Ish zdążył się już po swojemu zrelaksować. Może właśnie dlatego, nim się zorientował, zaatakował go jakiś rudowłosy huragan, natychmiast się w niego wtulając. Odrętwiały tym nagłym przejawem tęsknoty, bardzo ostrożnie, choć nieco sztywno ją objął, myśląc, co dalej.

    — Ja też za tobą tęskniłem — wyznał zupełnie szczerze, co według niego nie brzmiało jak żadna romantyczna deklaracja, a zwykłe stwierdzenie faktu. — Już mnie przyzwyczaiłaś do swojego szaleńczego tempa — dodał z cichym śmiechem — więc bez ciebie było w tej Japonii zupełnie nudno.

    Pomijając fakt, że ta podróż w ogóle była kompletną klapą, pomyślał ponuro.

    Gdy Jehanne lekko się od niego odsunęła, myślał, że być może to tęskne napięcie wreszcie opadło, ale nic z tego — wampirzyca wciąż siedziała bardzo blisko niego, obserwując go z największą uwagą. Tak wielka radość błyszcząca w jej oczach niemal go rozczulała — zwłaszcza że znał powód tej lekkości ducha. Niemal dziwnym było poczucie, że to dzięki niemu jej oblicze momentalnie się rozpromieniało; jego serce wówczas zaczynało szybciej bić, jakby dając mu znać, że to coś ważnego, że musiał zwrócić na to uwagę i nie wolno mu było o tym zapomnieć.

    — Mam coś dla ciebie — dodał nagle, sięgając pod poduszkę, gdzie skrył podarek dla Jehanne.

    Nigdy wcześniej niczego nie zwoził ze swoich podróży — nie należał do typów zbieraczy nic nieznaczących pamiątek — ale ten jeden raz miał ochotę zrobić swojej rudowłosej przyjaciółce prezent. Wprawdzie obawiał się, że nie trafi — Ish miał świadomość, że tragicznie nie znał się na kobietach — ale i tak zdecydował się na ten mały drobiazg. Padło na naszyjnik z białego złota; u dołu białe, diamentowe nici tworzyły estetyczną plątaninę przyozdobioną licznymi szafirami koloru jesiennego złota. To właśnie ta barwa skłoniła Ishmaela do kupna błyskotki: momentalnie przywiodła mu na myśl kolor oczu Jehanne. Podając jej pudełko zapakowane w ozdobny papier, czekał w napięciu, aż wampirzyca odkryje skryty w środku podarek.

    — Mam nadzieję, że ci się podoba — dodał, uśmiechając się niemrawo. — Gdy tylko go zobaczyłem, musiałem go dla ciebie kupić. Z jakiegoś powodu bardzo mi do ciebie pasuje, ale to może przez ten kolor. Jest podobny do koloru twoich oczu.

    Mimowolnie w nie spojrzał, jakby chcąc się upewnić, czy czasem się nie pomylił, czy pamięć go nie zawiodła i czy one rzeczywiście błyszczały jak płynne złoto. Wszystko się zgadzało, a gdy Ish pomógł Jehanne założyć naszyjnik, był pod wielkim wrażeniem tego, jak te maleńkie szafiry podkreślały barwę jej oczu.

    Miał ochotę zagaić, że chciałby, aby założyła ten naszyjnik podczas ich wspólnego, zapowiedzianego wcześniej wyjścia do teatru, ale powstrzymała go myśl o tym, co zamierzał jej powiedzieć. Dawanie prezentów i zapraszanie na randki — albo coś, co sprawiało wrażenie randki — zupełnie mijało się z tym, co chciał Jehanne zakomunikować, dlatego znowu nie wiedział, co zrobić. Teoretycznie dla niego jedno nie wykluczało drugiego, ale najistotniejsza była reakcja Jehanne — a tej bał się najbardziej.

Poza tym, nie miał pojęcia, jak miał jej to powiedzieć.

    — Wyglądasz… — wydukał, wciąż w nią wpatrzony jak zahipnotyzowany — wyglądasz naprawdę pięknie…

    Czuł, jak czerwone plamy wstydu, niepewności i zażenowania atakowały jego szyję i już za chwilę miały wspiąć się wyżej, oblewając rumieńcami jego policzki. Chciał jej to powiedzieć, ponieważ naprawdę tak uważał, a poza tym z jakiegoś powodu potrzebował, by Jehanne usłyszała to z jego ust. By wiedziała, że naprawdę ją cenił i że cieszyło go jej towarzystwo — zwłaszcza że na początku nie sprawiał takiego wrażenia. Nadal pluł sobie w brodę, że był aż negatywnie nastawiony do Jehanne, choć jednocześnie wiedział, że zachowywał się wtedy w pełnej zgodzie z samym sobą.

    — Działo się tu coś ciekawego pod moją nieobecność? — zagadnął głupio, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. — Czym się cały ten czas zajmowałaś?

    Miał ochotę spytać, co przez ten czas robiła poza usychaniem z tęsknoty za nim, ale uznał, że bezpieczniej będzie, jeśli odpuści sobie ten czerstwy żart. Zamiast tego zdecydował się na inny ruch — wciąż sprzeczny z tym, co zamierzał za chwilę powiedzieć.

    — Nadal mam bilety do teatru, termin jest na… — Ish zastanowił się chwilę — chyba na pojutrze. Mam nadzieję, że nadal jesteś zainteresowana próbą uwrażliwienia mnie na sztukę?

    Próbował jakoś rozluźnić atmosferę, a przede wszystkim jego poszargane stresem nerwy. Nie znosił tego narastającego napięcia pojawiającego się tuż przed zrobieniem czegoś ważnego. Ta rozmowa z pewnością była ważna i Ish bał się, że jeśli nieodpowiednio dobierze słowa, urazi Jehanne i całkiem przekreśli coś, co dopiero rozkwitało.

    — Jehanne… — zaczął ostrożnie, na moment odwracając wzrok, aby zebrać myśli. — Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.

    Chyba powinieneś zacząć od komplementów, radził mu jakiś cichy głosik w głowie. Kobiety lubią komplementy!

    — Jehanne… przede wszystkim — podjął, gwałtownie się prostując i patrząc na wampirzycę z największą uwagą — chcę, byś wiedziała, że uważam cię za naprawdę wspaniałą kobietę. Jesteś… jesteś piękna, inteligentna, radosna…i całkiem szalona — dodał z cichym śmiechem. — Jesteś niepowtarzalna — odparł z nutą powagi — i jestem naprawdę szczęśliwy, że cię poznałem, a przede wszystkim, że sam dałem sobie szansę cię bliżej poznać. Nie żałuję ani minuty z naszych ostatnich wspólnych wypadów i rozmów i… — zawahał się na moment, robiąc ostatnią kalkulację i rozważając za i przeciw — i naprawdę chciałbym to… chciałbym to kontynuować. Te rozmowy, spotkania i tę naszą znajomość.

    Na razie idzie pięknie, zapewniał cichy głosik w głowie. Teraz czas na „ale”!

    — A-ale…

    Wiedział, że w tego typu poważnych rozmowach to jedno, krótkie słowo było zwiastunem najgorszych wieści. „Ale” zawsze niosło coś bardzo złego, „ale” zawsze było haczykiem, „ale” zawsze ucinało radosny nastrój i niszczyło nadzieję. Modlił się, by tak się nie stało i tym razem.

    — Oboje widzimy, dokąd to zmierza. Narzuciłaś niezłe tempo — dodał z nerwowym śmiechem — a ja… Wiesz, mówiłem ci, że już kiedyś byłem poważnie z kimś związany… Całość skończyła się rozwodem, który zepsuł mi mnóstwo krwi. Od tamtego czasu uznałem, że nie chcę się z nikim wiązać… no wiesz, głupio uważając, że każda bliższa relacja kończy się tak samo. Powiedzmy — mruknął, masując się po karku w geście niepewności — że miałem uraz po Margaret. A potem… — westchnął ponuro — potem zaczęło się dziać wiele rzeczy naraz i nikt za tym nie nadążał. Wiesz, mam na myśli to, jak się tu znalazłaś, a potem porwanie Vasco i to, że tak naprawdę mimowolnie się do siebie zbliżyliśmy, chociaż nawet nie zamierzaliśmy. To znaczy… — jęknął męczeńsko w duchu, zdając sobie sprawę, że coraz gorzej to wszystko brzmiało — sama pamiętasz, jak to wyglądało na początku. Ale to się gwałtownie zaczęło zmieniać… Chyba trochę za szybko — wydusił w końcu, zadziwiony tym, jak trudno było mu wypowiedzieć te ostatnie słowa.

    Przerażało go, że ta rozmowa szła jak po grudzie. Przerażało go, że zachowywał się jak antyfacet — każdy normalny na jego miejscu byłby zachwycony, bo rzadko się zdarzało, by kobieta — w dodatku tak piękna jak Jehanne — sama lgnęła do mężczyzny. Kłopot w tym, że ten chaotyczny romans godził w jego uwielbienie porządku i zupełnie wytrącał z równowagi. Nie zamierzał mówić tego Jehanne — miał nadzieję, że sama wyczyta to między wierszami — ale dusił się, bo wampirzyca nie zostawiła mu ani kawałka wolnej przestrzeni, sama o wszystkim decydując. Przez jakiś czas płynął z tym prądem niczym padłe ryby, aż wreszcie miał czas do namysłu, by zrozumieć, że niemal nie zauważył, jak wplątał się w kolejny związek. I, co dziwniejsze, naprawdę w jakimś sensie mu to odpowiadało — ale wciąż nie w pełni, a przynajmniej nie na tyle, by czuł się w tej sytuacji całkowicie komfortowo. Wiec jeśli tylko dałoby się to jakoś spowolnić, uspokoić, Ish chciałby podjąć to ryzyko i spróbować związać się z Jehanne. Zakładając, że po tej pokracznej rozmowie wampirzyca nadal będzie tego chciała.

    — Proszę, nie myśl, że to twoja wina — powiedział, patrząc na nią z ostrożnym niepokojem. — Tak jak mówiłem, nie żałuję niczego, co się wydarzyło między nami! Dlatego chciałbym… [i]chcę[/i] spróbować — tłumaczył, patrząc na nią ze stanowczą powagą — ale… niech ta próba polega na oswojeniu się z sytuacją. Nie chcę się na nic decydować tak gwałtownie i chociaż jestem praktycznie pewien, że nie będę tego żałował — zaznaczył — to chciałbym, by to się rozwijało… naturalnie. Sam już nie wiem, jak to nazwać — westchnął ponuro. — Wiem, jak źle to brzmi — dodał po chwili markotnym tonem. — Nie umiem rozmawiać z kobietami, nigdy nie umiałem. Po prostu, podsumowując — odchrząknął — jestem takim beznadziejnym przypadkiem, że siedem lat po rozwodzie nadal się z tym mierzę. Bardzo wolno przyzwyczajam się do zmian — wyjaśnił, lekko wzruszając ramionami. — Mam nadzieję, że to zrozumiesz — dodał, spoglądając na nią z uwagą zmieszaną z odrobiną smutku — bo w pewnym sensie nie chcę, by cokolwiek się między nami zmieniało. W pewnym sensie, bo w innym…

    Zamilkł na moment, zastanawiając się, czy w ogóle powinien coś jeszcze powiedzieć.

    — Chcę być z tobą, Jehanne — odparł nagle stanowczym tonem — ale daj mi chwilę, bym mógł całkiem się z tym oswoić.

    No, ty chcesz być z nią, kpił cichy głosik w głowie, ale czy ona po tym małym koszmarku nadal będzie chciała być z tobą?

    Tego Ishmael był bardzo ciekaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^