ATHANASIUS
Obserwowanie Arii — tak radosnej, uśmiechniętej,
szalonej w swych wizjach ich wspólnej przyszłości, było dla Athanasiusa
najlepszą nagrodą. Nagrodą, na którą nawet nie liczył, o której nie marzył i o
której bał się myśleć w obawie, że ta równie piękna, co złudna wizja zupełnie
go zamroczy. Dlatego wciąż gdzieś z tyłu głowy czaił się mały niepokój
podszeptujący mu, że to wszystko, co właśnie się działo, to tylko bardzo
realistyczny sen. Zaraz się obudzi i zrozumie, że Elijah nie żyje, Aria już
dawno wyjechała, zwiedzać kolejne zakątki świata, a on znowu był sam, zabijany
od środka przez swoje własne tajemnice.
Zdał sobie sprawę, że oto dotarł do momentu, w którym nie
dałby rady wrócić do życia bez Arii — do tego samego, w którym czuł się tak
dobrze te dwa czy trzy miesiące temu. Ta świadomość z jednej strony go
cieszyła, zwłaszcza po tym, jak opowiedział jej o wszystkim i wyznał swoje
uczucia, które dusił w sobie od dziesiątków lat. Jednak z drugiej strony
wiedział, że błyskawicznie, nagle i gwałtownie przywiązał się do myśli, że chce
całe swoje życie spędzić z Arią. Tym razem nie miał ku temu żadnych
wątpliwości, tym samym uzyskując coś w całym swoim świecie najważniejszego —
ją. To dokładało na jego barki kolejną obawę — przed jej utratą. Wiedział,
że gdy już zadeklarował sam sobie, że poświęci wszystko, byle tylko być z nią,
ewentualne niepowodzenie zupełnie go dobije i po czymś takim już nigdy nie
będzie w stanie się podnieść.
Dlatego właśnie tak panicznie bał się tego tygodniowego
wyjazdu. Naiwnie miał nadzieję, że o ile Aria zniesie jego opowieść i ją mu
wybaczy, zechce z nim zostać i natychmiast będą mogli budować swój związek od
podstaw. Oczywiście, była to według Athana najmniej prawdopodobna opcja,
dlatego najmniej się nad nią zastanawiał, ale — poza paniką — czuł też
rozczarowanie, że jednak nadal coś stało między nimi i ten jeden, wyjątkowy raz
to nie była do końca jego wina.
Tym rozpaczliwiej więc wsłuchiwał się w jej wyznanie
miłości. Łapczywie spijał z jej ust słowa katalońskiej przysięgi, z rozkoszą
zdając sobie sprawę, że podpisywał się pod całą jej treścią. Jednak jeszcze
piękniejsza była świadomość, że także Arię przepełniały te wszystkie
wzruszające uczucia, emocje i pragnienia. Myśl, że nadal go aż tak kochała —
mimo wszystko — była niczym najwspanialsze błogosławieństwo, niczym balsam na
zaognione rany.
To szczęście w pewien sposób go niemal zawstydzało.
Radosna bańka pękła cichutko, gdy Aria przyznała, że nie
wiedziała ani się nie domyślała, co Athan do niej czuł. To wyznanie zaskakująco
mocno go zabolało, mimo że przecież na tym mu właśnie zależało… a przynajmniej
w części. Zakochanie się w Arii było jedną połową problemu — wszak nie
spodziewał się poczuć do Arii czegoś więcej niż przywiązania na linii Stwórca-Stworzona.
Jednak nawet mimo tego, Athan mógł — i zamierzał — to ukrywać. Bardziej
zależało mu na tym, żeby to Aria w żaden sposób się do niego nie przywiązała.
Jednak zdał sobie sprawę z tego problemu zbyt późno — ona już wtedy kochała
jego, a on ją. Dlatego ją od siebie odpychał i pokazywał jak mógł, że nigdy nie
będą razem i że czym prędzej powinna o nim zapomnieć, całkiem z niego
zrezygnować i pozwolić sobie pokochać kogoś innego.
Jak więc mógł się dziwić, że o niczym nie wiedziała?
A jednak się dziwił. Myślał, że czuła, że ją kochał,
choć z jakiegoś powodu nie mógł tego wyznać — i to dlatego wciąż z tego nie
rezygnowała.
— Więc wyjątkowo skutecznie odgrywałem ten makabryczny
teatrzyk — mruknął ze słabym uśmiechem. Nagle coś przyszło mu do głowy, był
bowiem bardzo ciekaw odpowiedzi na jedno pytanie. I zamierzał trochę się
pobawić, aby choć odrobinę zacząć rozluźniać tę jakże napiętą atmosferę mocni
ściskającą ich za gardło. — Jak myślisz… — zaczął powoli, po raz ostatni
zastanawiając się, czym na pewno podejmować ten temat — od jak dawna? Od jak
dawna cię kocham? — wymruczał, znacznie się do niej przybliżając, aby móc
spojrzeć Arii głęboko w oczy. — Od wczoraj? — pytał, niby obojętnym tonem. — Od
przedwczoraj? Krócej? A może dłużej? Od kiedy…? Jak myślisz?
Teraz, gdy już tak otwarcie jej o wszystkim opowiedział,
chciał się tym bawić i korzystać ze wszystkich dobrodziejstw tej słodkiej
szczerości, której tak długo sobie odmawiał. Z tego powodu miał nieodpartą
ochotę rozmawiać o tym, co ich łączy, podkreślać to, powtarzać i w pełni to
przeżywać. Uśmiechał się na samą myśl o tym i dopiero gdy zaczynał marzyć o rozścielającą
się przed nich wspólną wiecznością, niepokój z tyłu głowy podpowiadał mu, że
cieszyć się będzie mógł dopiero za tydzień
Ten przeklęty, straszliwy tydzień. Tak przerażający,
niepotrzebny, przeszkadzający. I im dłużej myślał o tym, ile te siedem dni
rozłąki może zmienić, tym mniej Athan chciał ją tam puścić. Pragnął ją błagać,
prosić, namawiać, kazać, zmuszać – cokolwiek, byle tylko go nie zostawiała. Nie
teraz!, kiedy odważył się postawić wszystko na jedną kartę. Nie teraz, gdy
zdążył choć na chwilę uwierzyć, że wygrał.
Z zamyślenia wyrwała go dopiero Aria, której oblicze nagle
zupełnie się zmieniło. Czegoś się wystraszyła, co mocno Athana zaniepokoiło.
Nie wiedział, czy i co przeoczył, że jego ukochana, dotąd taka wesoła i
roześmiana, teraz drżała, a w jej oczach lśniły łzy. Zmrożony tym widokiem, nie
wiedział, co zrobić; nie zdążył się odezwać, gdy wyjaśnienia uderzyły go w
żołądek z potworną siłą.
I właśnie wtedy, gdzieś między jednym strachem a drugim,
pojawiła się przepełniona gorzkim rozbawieniem myśl, że oto oboje bali się
dokładnie tego samego.
— Aria — szepnął, ujmując jej twarz w dłoniach — nie po to
tyle lat bałem ci się to wszystko wyznać, by teraz zmieniać zdanie — wyjaśnił,
uśmiechając się słabo. — Kocham cię — powtórzył, by po chwili delikatnie, czule
ją pocałować. Milczał chwilę, chcąc chłonąć tę krótką chwilę, która należała
tylko do nich i była pozbawiona wszelkich trosk. Te Athan musiał poruszyć
dopiero po chwili. — Nie żałuję tego, co ci powiedziałem — odparł cicho, na
moment spuszczając głowę. — Pożałuję dopiero wtedy, gdy...
Zawahał się, zdziwiony, jak trudno było mu wypowiedzieć tych
kilka słów. Strach mocno ścisnął go za gardło, dlatego wręcz musiał się zmusić do
wzięcia w garść.
— …gdy wyjedziesz — dodał zdławionym głosem. — Boję się —
zaczął powoli i niepewnie — że gdy wyjedziesz... i to sobie wszystko
przemyślisz... Boję się — westchnął niespokojnie — że już do mnie nie wrócisz.
Boję się tej rozłąki; boję się, że jak już ochłoniesz, dotrze do ciebie to
wszystko, co ode mnie usłyszałaś i się przerazisz. Boję się — tłumaczył coraz
ciszej ponurym tonem — że... że nam jest przeznaczone, byśmy się kochali aż do
końca naszych dni... ale osobno. Może — zastanawiał się lękliwie — przeznaczona
jest nam miłość, ale nie związek. Może im bardziej będziemy się starać, tym
mniej będzie się nam udawało.
Aż dotąd się nad tym nie zastanawiał i wypowiedział te
wszystkie obawy pod wpływem nagłego impulsu. Tym bardziej więc bolała
świadomość, że naprawdę tak to mogło wyglądać. Może gdzieś na górze naprawdę
istniał jakiś Bóg, który znalazł sobie dwie ulubione marionetki, którymi bawił
się w najokrutniejszy z możliwych sposobów? Może lubował się w ich krzywdzie?
Może przewidział już dla nich konkretny scenariusz, z którym nie byli w stanie
walczyć? Może tak właśnie zapisano w jakiejś pradawnej księdze — że tych dwoje
połączy uczucie, które swym pięknem i siłą będzie ich zabijało, zmuszając do
życia na dwóch krańcach świata? I kiedy się tak nad tym zastanawiał, myślał, że
to była ta jedna wada wyznania Arii prawdy. Teraz bowiem już wiedział, że nie
będzie w stanie przeżyć bez swej ukochanej choćby dnia. Wcześniej był z tym
pogodzony, a brak Arii postrzegał jako gorzką pomyślność
Dużo ryzykował, chcąc być szczęśliwym. Aż za dużo.
— Choćbym nie wiem jak chciał, żebyś została — mruknął,
uśmiechając się przelotnie — nie mogę cię do tego zmusić. I nie chcę. Wiem, że
ci to potrzebne i jeśli to ma cię uspokoić, to... po prostu jedź. Tylko... —
coś mocno ścisnęło go za żebra, a serce zaczęło bić jak oszalałe — tylko do
mnie wróć — szepnął drżącym głosem, opierając swoje czoło o jej. — Proszę... Po
prostu wróć...
Czuł się tak, jakby to wyznanie osuszyło go ze wszelkich
sił. Marząc, by tak po prostu położyć się i usnąć, próbował skupić spojrzenie
na Arii, cały czas panicznie oczekując na jej odpowiedź. Nie spodziewał się
usłyszeć nic, co by go pocieszyło — nawet mimo tak wielu pięknych słów, które
przed chwilą wypowiedziała, jego pesymizm otoczył czarnawą mgłą wszystkie jego
myśli, nie dopuszczając choćby szczypty radości, nadziei czy wiary.
— A gdy... Jeśli wrócisz... — mówił drżąco, niepewnie,
lękliwie — jeszcze raz cię poproszę, byś mi coś przysięgła — odparł po chwili
ponurym tonem.
Nadal nie przysięgła mu tego, o co ją prosił — lecz biorąc
pod uwagę fakt, że zamierzała wyjechać, to pominięcie tematu nie dziwiło. Co
więcej, może ta przysięga nie będzie potrzebna — mimo zapewnień Arii i jej
snucia ich wspólnej przyszłości, wieść o wyjeździe nie pozwalała Athanowi wyobrażać
sobie tych przyszłych czasów takich samych, różowych barwach.
Myśl o tym, że wieczność spędzi samotnie, bez Arii u boku,
napawała go rozpaczliwą paniką.
— Jedź jutro — wyszeptał błagalnie. — Nie dzisiaj, proszę.
Dajmy sobie jeszcze chwilę.
Chcąc przekonać ją do swoich racji, skorzystał z pierwszej
metody, która przyszła mu na myśl i — jak dobrze wiedział — najskuteczniejszej.
Gdy ją pocałował, dał się ponieść przyjemnym, delikatnym, gorącym dreszczom
zmuszającym go do zintensyfikowania tego gestu. Jeśli aż do dziś nie wiedziała,
że Athanasius ją kochał, chciał, by dzięki temu pocałunkowi nie miała już
żadnych wątpliwości. Chciał, by to czuła każdą komórką swojego ciała; chciał,
by to wyznanie, ten gest, to uczucie przepełniło każdą jej myśl i zapadło w
pamięci już na zawsze. Ten pocałunek, na poły delikatny i natarczywy, czuły i
namiętny, gorący i subtelny, miał być zapieczętowaniem tego wszystkiego, co
sobie powiedzieli tego wieczoru.
I było. Athan nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy z
potęgi tego uczucia.
Nigdy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ją kochał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz