ROZDZIAŁ 152

ARIA

    Wszystko, co działo się tego dnia było magiczne. Oboje zachowywali się tak, jakby robili to po raz pierwszy i zarazem ostatni. Aria była przerażona nadchodzącym momentem rozmowy, perspektywą tego, co skrywał przed nią przez tyle lat jej ukochany. Obawiała się iż może nie udźwignąć ciężaru jego tajemnic. Nigdy wcześniej nie odważył się wyznać jej czegokolwiek o swojej rodzinie, pochodzeniu i przeszłości, a teraz zamierzał powiedzieć o wszystkim. To dla Arii był dowód na to, że ich związek skoczył na wyższy level, że to co było między nimi do tej pory właśnie ewoluowało. Nie wiedziała jeszcze, czy zmiany szły ku dobremu, czy wręcz przeciwnie. Była jednak dobrej myśli i wierzyła iż ta rozmowa jest formą oczyszczenia dla Athana i od tego momentu będzie już tylko lepiej. Nie była jednak przygotowana na to wszystko, co usłyszała. Chyba wolała, by karmił ją zdawkowo przez te wszystkie lata pojedynczymi wspominkami, a nie zarzucał na raz tyloma bolesnymi odczuciami. Nie zapomniał przy tym wyznać jej miłości, co w odniesieniu do całego monologu było dość makabryczne. 

    Przez cały czas jedyne, co czuła, to żal. Było jej tak strasznie żal małego Athanasiusa, który patrzył na to, co robił ojciec. To go zniszczyło. Był tylko dzieckiem, które nie potrafiło odróżnić dobra od zła. Wszystko, co działo się z nim później było następstwem nauk ojca zbrodniarza. W tej dramatycznej historii życia Tismaneanu dużą rolę odegrała również matka, która ani razu nie postawiła się mężowi, nie próbowała walczyć o własną godność. Aria nigdy tego nie zrozumie, bo sama od zawsze o siebie walczyła. O życie, o prawo głosu, o wolność, o szacunek, a nawet o miłość. Aria nieustannie musiała coś wyrywać ze szponów losu, udowadniać sobie i innym, że jest coś warta. Nie mogłaby żyć stłamszona i zbrukana w taki sposób, jak matka Athana. Oczywiście rozumiała, że czasy były inne, kraj i kultura, mentalność ludzi. Ona też wiecznie była inna i odstawała od norm społecznych. Kiedy inne panny myślały o ślubie i dzieciach, ona wyobrażała sobie podróże do dalekich krain. Wiedziała, na własnym przykładzie, jak łatwo podłapać coś od rodzica, bo sama była kopią swego ojca. Kiedy z jej zdrowiem nie było jeszcze tak źle i była w domu, biegała po wszystkich pokojach bawiąc się wraz z Louisem w piratów. Udawali, że łóżko jest statkiem, otwierali szeroko okna, by stworzyć przeciąg i wyobrażać sobie, że to morska bryza. Wykrzykiwaliśmy na przemian słowa ojca, który jak się później okazało, cytował Arystotelesa. Przygoda warta jest każdego trudu. Matka wtedy próbowała nie oszaleć. Gdy ojciec wyjeżdżał i zostawiał ją samą, ledwo dawała sobie radę. Miała na głowie cały dom i dwójkę nadpobudliwych dzieciaków, którzy za nic nie chcieli jej słuchać. Aria wiele razy słyszała, jak matka płacze w sypialni i jak wyklina ojca, jednak wtedy była zbyt mała, by rozumieć sens jej słów. Miała do niej ciche pretensje, że mówiła tak o jej tacie, że była na niego o coś zła. Przecież z każdej podróży dostawała prezent, więc czego jeszcze oczekiwała? Mała dziewczynka nie zdawała sobie sprawy, jak ważne w małżeństwie jest wsparcie i obecność. Tak naprawdę zdała sobie sprawę z tego dużo, dużo później, gdy sama zaczęła podróżować. Ojciec uciekał. Był egoistą, który nie potrafił zrezygnować z wyjazdów nawet gdy zachorowała. Wtedy nie było go jeszcze dłużej. Nie mógł patrzeć na cierpienie córki i choć była jego oczkiem w głowie, miał jeszcze żonę i syna, którzy go potrzebowali. Przez całe życie był w jej oczach bohaterem, a matka była tą złą, czepialską jędzą. To właśnie ta jędza dbała o dom, dbała o nią i brata. Szykowała im ulubione jedzenie i zawsze wyczarowywała owoc na podwieczorek. To ta jędza dbała, by chodzili czysto i schludnie ubrani, by potrafili czytać i pisać. To ona zaszczepiła w niej miłość do książek, gdy zimowe wieczory spędzali z tą okropną jędzą przy kominku, do którego to właśnie ona naniosła drzewa i zapewniła ciepło w całym domu. To ta jędza siedziała przy jej łóżku dzień i noc, kiedy dusiła się krwią w konwulsjach. Ojca nie było. Ojciec był jej bohaterem daleko stąd, daleko na innym kontynencie, na drugim końcu świata.

    — Athanasius – odezwała się w końcu po chwili ciszy, która wydawała się trwać wiecznie. Czuła jego wstyd, który dosłownie unosił się w całym salonie. Serce łomotało jej, jak oszalałe, gdy wstała z sofy i podeszła do niego powoli, bezszelestnie niczym zjawa. Objęła go w pasie i wcisnęła twarz między łopatki, chłonąc jego zapach. Poczuła, jak drży zaskoczony jej bliskością. Sama była zaskoczona tym, jak spokojna była. Nie chciała nawet wyobrażać sobie tego wszystkiego, o czym jej opowiedział. Nie chciała wyobrażać sobie Athana, jej cudownego, spokojnego, kochanego Athana, który znęca się nad kobietami. Morduje je i okalecza, który kradnie i patrzy na innych z nienawiścią. Sama nie była okazem nieskazitelnej moralności i nie zamierzała go pouczać, a tym bardziej skreślać. To była jego przeszłość, każdy ją miał. Chciała zapytać go, czy kiedykolwiek się jej brzydził, tak jak tamtych kobiet, czy kiedykolwiek myślał o tym, by ją udusić. Nie odważyła się, ale nie dlatego iż bała się odpowiedzialny. Bała się, że jeszcze bardziej go to przytłoczy. Może kiedyś wrócą do tej rozmowy, gdy oboje będą na to gotowi. 

    — Naprawdę znasz mnie aż tak kiepsko i uważasz że dałabym ci się pobić? Tak bym ci przypierdoliła, że zapomniałbyś, jak się nazywasz – wymamrotała, śmiejąc się gorzko. Jej łzy wsiąkały w jego koszule, ale nie zwracała na to uwagi, podobnie jak on. Stali tak przy oknie, on wpatrzony gdzieś w dal, a ona wtulona w jego plecy. Czy się go bała po tym, co usłyszała? Nie, oczywiście że nie. Dla niej nie było dwóch Athanów tylko jeden, ten którego pokochała i ten, który pokochał ją.

    — Spójrz na mnie – poprosiła, a gdy to zrobił i zobaczyła w jego twarzy tyle bólu i strachu, omal nie zemdlała. Nigdy wcześniej nie widziała takiego oblicza. Sumienie nie dawało mu spokoju i wypalało coraz większe dziury w jego duszy. Dostrzegła jednak coś jeszcze w jego oczach. Wolność. Powiedzenie jej tego wszystkiego zapewne przyniosło mu ulgę. 

    — To co robiłeś było okropne, paskudne i bezwzględne. To były twoje wybory i będziesz musiał żyć z konsekwencjami wieczność, będziesz dźwigał na barkach ten ciężar. Tylko, że teraz nie będzie aż tak uciążliwy, bo pomogę ci go nieść. Razem sobie z tym poradzimy – zapewniła, układając dłonie na twarzy mężczyzny. Otarła łzy z jego policzków i uśmiechnęła się delikatnie.

    — Powiedz jeszcze raz, że mnie kochasz – wyszeptała psotnie. Chciała słyszeć to bez przerwy. Nie potrafiła opisać tego, co czuła gdy powiedział to po raz pierwszy. Dopiero teraz poznała moc tych słów. Tak długo na to czekała, tak bardzo tego pragnęła. 

    — Właściwie możesz mi to powtarzać, co minutę – dodała ze śmiechem, chcąc wprawić go w nieco weselszy nastrój. Splotła ich palce ze sobą i poprowadziła go w stronę tarasu, gdzie usiadła na barierce, a Athan stanął przed nią. W taki sposób ich twarze były na tej samej wysokości. Nie musiała już zadzierać głowy, by na niego spojrzeć.

    — Jesteś najlepszym, co spotkało mnie w życiu i nie zmienię zdania. Wiem już dlaczego mnie od siebie odpychałeś i to dowód na to, że jesteś innym człowiekiem. Chcę spędzić u twego boku wieczność i to jest moja decyzja. Nie zrezygnuje z tego wszystkiego, nie zrezygnuje z ciebie – wyznała z przekonaniem. Athanasius wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, jakby nie do końca docierało do niego to, co się działo. Spodziewał się zapewne, że Aria odejdzie i go zostawi, ucieknie. Nie zamierzała tego robić, nie kurwa po tym, co oboje przeszli, by znaleźć się w tym miejscu.

    — Chciałabym wyjechać na tydzień. Sama. Muszę sobie to wszystko ułożyć w głowie, bo w ostatnim czasie sporo się działo. Chcę być z tobą w pełni sobą, zapomnieć o tym, co się stało. Muszę przetrawić wszystko, co mi powiedziałeś. To nie znaczy, że cię zostawiam i nie myśl o tym w ten sposób. Chodzi tylko i wyłącznie o mnie, z resztą sam widziałeś, co było wczoraj. Zachowałam się okropnie. Mam w sobie jeszcze wiele emocji, z którymi muszę się zmierzyć. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Nie podejmuje tej decyzji pod wpływem tego, co mi powiedziałeś. Chciałam tego już wcześniej. Śmierć Elijaha, nasze zbliżenie, odtrącenie mnie, później Blome i całe te poszukiwania, później nagle znowu jesteśmy razem, jakby nic się nie stało. To wiele – westchnęła cicho i ułożyła głowę na piersi mężczyzny, obejmując go przy tym ramionami.

    — Mam mieszkanie w Londynie i tam się zatrzymam. Poza tym, mam tam jeszcze sporo rzeczy, więc to będzie dobry czas na spakowanie. Mógłbyś przygotować tutaj dla mnie jeden pokój na artefakty? Mam kilka gablot. Ważne, by było tylko jedno okno, bo nie wszystkie mogą być wystawione na promienie słoneczne. To sprzyja rozkładowi i niszczeniu. Muszę też je przejrzeć, niektóre chciałam oddać do muzeum. Od razu złożę aplikacje, a ty mógłbyś pomówić z Davidem o pracy w szpitalu. Ten tydzień dobrze nam zrobi. Będziemy mogli załatwić wszystkie swoje sprawy – wiedziała, że może odebrać to jako ucieczkę i pewnie będzie się tym zadręczał. Niezależnie od wszystkiego, Aria potrzebowała chwili dla siebie, chwili wytchnienia. Nie chciała zniszczyć tego, co było między nimi i co udało im się na nowo odbudować. Obawiała się, że jeśli nie poukłada siebie tego w głowie, to prędzej czy później wybuchnie. 

    — Kupię sobie nowe sztalugi i farby. Chciałabym znowu cię namalować – wyznała, ujmując w dwa palce kosmyk jego włosów, którym zaczęła się bawić.

    — Masz jeszcze dłuższe włosy niż wtedy, kiedy ostatnio to robiłam – przyznała posyłając mu szeroki uśmiech. Nie potrafiła oderwać od niego rąk.

    — W końcu jesteś cały mój, bez swoich tajemnic i demonów. W końcu jesteś... Wolny. Czujesz to, prawda? Czujesz tą lekkość? – zapytała podnosząc się tylko po to, by zawiesić mu się na szyi i pocałować zachłannie.

    — Będziemy szczęśliwi! To będzie najpiękniejsza wieczność! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^