ATHANASIUS
Czuł się jak idiota, kiedy każdy z gości po kolei pytał go, gdzie się podziali Aria z Emmetem. Jedni z tego żartowali, inni zastanawiali się na poważnie, ale efekt był jeden: Athan starał się uśmiechać i tłumaczyć, że nie jest ich ojcem, więc nie będzie za nimi ganiał jak za niesfornymi nastolatkami. Jednak w głębi ducha był wściekły, a każda upływająca minuta tylko ten gniew podsycała. Oczywiście nie złościł się na Arię — a przynajmniej nie aż tak — tylko na Emmeta. Aż do tego dnia Athan naprawdę lubił chłopaka, zwłaszcza że Marisa uwielbiała o nim opowiadać. Tismaneanu nie powinien się też dziwić, że oboje młodzi aż tak do siebie lgnęli: w końcu byli przyjaciółmi, którzy nie widzieli się kupę czasu. Jednak fakt, że Aria miała mu jednie pokazać drogę do sypialni, a wsiąkła gdzieś na ponad godzinę, mocno go drażnił i niepokoił. Nawet nie próbował sobie wyobrażać, co mogli tam robić; ufał Arii, dlatego wolał wymazać te obrazy z pamięci i skupić się na gościach, jak na gospodarza przystało — skoro gospodyni miała swoje powinności za nic.
Jednak myśląc o tej jej nieodpowiedzialności, zaraz przypominał
sobie iście szalone opowiastki Emmeta o tym, jak spędzali czas wolny. I choć
włos jeżył się na głowie, jednocześnie całość Athana niesamowicie bawiła — choć
zapewne nie powinna. Jednak jeszcze ciekawsze niż same historie były miny Arii,
która momentami wyglądała tak, jakby chciała się zapaść pod ziemię, a jeszcze
innym razem mordowała Emmeta wzrokiem, by następnie odpowiedzieć złośliwą
kontrą, wyglądając już jak jego Aria — dumna, pewna siebie i podstępna.
Ten spektakl był dość interesujący, zapowiadając kolację bardzo ciekawie. Ale wtem
właśnie wszystko zepsuł Emmet ze swoim pomysłem wycieczki po rezydencji.
Wrócili po ponad dwóch godzinach. Przemarznięci, mokrzy i
pijani — zwłaszcza Aria. Wyglądali jak siedem nieszczęść; niemal tak, jakby
byli nastolatkami wracającymi późną nocą z zakrapianej imprezy. I choć
wiedział, że oboje byli dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi, właśnie to
określenie przychodziło mu najbardziej na myśl: nastolatki. A Athan nie
zamierzam żadnego z nich powtórnie wychowywać. W przypadku Arii już dawno
zrobił, co swoje i na resztę był już bezsilny.
Bawiło go to miażdżące poczucie winy, które aż emanowało od
Arii. Wyglądała jak mały szczeniak przyłapany na czymś złym. I
choć Athan wiedział, że nie powinien tego robić, nie mógł się powstrzymać i jeszcze
przez jakiś czas utrzymywał ją w tym gnębiącym poczuciu. Wszystko przez
zazdrosne wrażenie, że skoro tak dobrze bawiła się z Emmetem, zamiast z nim, to
niech teraz cierpi.
Lecz gdy tylko weszli do sypialni, rozpoczął się festiwal absurdów.
Rozumiał, że Aria wypiła trochę więcej niż zwykle, dlatego mogła zachowywać się
nieco… inaczej, ale nawet mimo tego nie spodziewał się aż takich wariacji. Aria
plotła piąte przez dziesiąte, gadając coś o jakichś damach. W to, czy Aria
kiedykolwiek zostanie damą z prawdziwego zdarzenia, akurat szczerze wątpił —
nie dlatego, że brakowało jej ogłady, ale dlatego, że od damy wymagano
poruszania się w pewnych ramach moralnych i społecznych, które błyskawicznie by
Arię udusiły. Był o krok wypowiedzenia tego na głos, ale stwierdzenie, że nigdy
nie będzie damą mogłoby ją nieco urazić. I na pewno mocno wkurzyć.
— Dokąd mam cię niby odesłać? — spytał, siląc się na surową
powagę, choć miał coraz większą ochotę tak po prostu zacząć się śmiać. — Z
powrotem do Marisy? A może do szkoły z internatem? — podsunął uprzejmie.
Niespodziewanie przyszło mu na myśl, że mógł na to wpaść,
jak się nią opiekował. Dlaczego obarczał tym Cavendishów, skoro mógł odesłać
Arię gdzieś do innego kraju? Upiekłby kilka pieczeni na jednym ogniu: Aria
wreszcie by się wyrwała i mogła zwiedzać świat, tak jak chciała, a przy okazji
by się czegoś nauczyła. On zaś miałby swoją zakazaną miłość z dala od siebie, zaznawszy
trochę spokoju.
— Czemu ja wcześniej o tym nie pomyślałem? — pytał sam siebie
pod nosem, będąc pod prawdziwym wrażeniem tej idei. — Taki internat to byłby
cud!
Roześmiał się krótko na wzmiankę o lady Novak. Aria od samego
początku jej nie lubiła, a odkąd się związali, wprost nienawidziła. Jak widać,
ta niechęć została w niej aż do dziś i Athan nie sądził, by kiedykolwiek zniknęła.
Jednak śmiech zaraz ugrzęzł mu w gardle, gdy Aria zbliżyła się do niego, zdzierając
z siebie górną część garderoby. Nie był w stanie nie spuścić wzroku i nie spojrzeć
na jej piersi, tak doskonale uwydatnione. Gorące dreszcze rozpalały go od środka,
a ciało, w pełni gotowe, aż się rwało, by natychmiast chwycić Arię w pasie, przyciągnąć
do siebie, pocałować namiętnie, a potem przenieść się na łóżko, by tam dokonać dzieła.
Miał na to ogromną ochotę i w każdym innym przypadku tak właśnie by zrobił…
Ale nie w tym.
— Hm — mruknął, udając, że się nad czymś zastanawia. — Spotykałem
się z panną Novak bardzo dawno temu i już mało co pamiętam… Ale jeśli aż tak ci
zależy — zawołał nieco bardziej energicznie — by porównać wasze walory, mogę ją w każdej chwili tu zaprosić. Zapewniam: będzie zachwycona.
Spodziewał się, że za te odzywkę mógł oberwać po pysku, ale
pokusa była zbyt duża, a widok nieco wstawionej Arii zbyt rzadki, by z tego nie
skorzystać. Poza tym cały czas miał w pamięci tę schadzkę z Emmetem — a tego darować
jej nie zamierzał.
I w ten właśnie sposób karał też samego siebie.
Śmiał się, kiwając z niedowierzaniem głową, gdy oglądał małe
przedstawienie Arii. I choć żywy ogień zalewał jego ciało, stał niewzruszony,
tylko się uśmiechając — i usilnie próbując nie poddać się jej urokom. Bo
cholernie mocno na niego działała. Dlatego w duchu podziękował Bogu za to, że
Aria zniszczyła ten klimat sugestią, że była miła dla Antony’ego.
— Miła? — powtórzył z niedowierzaniem, śmiejąc się kpiąco. —
Zrobiłaś dokładnie to, o co cię prosiłem, byś nie robiła!
To z jednej strony go bawiło, ale z drugiej był wielce
niezadowolony, gdy słyszał, jak Aria wbijała Antony’emu małe szpileczki. I być
może na jej nieszczęście, ale wszyscy biesiadnicy byli na tyle inteligentni, by
zrozumieć te złośliwości, toteż nikt nie uwierzył w rzekomą uprzejmość.
Naprawdę nie umiał zrozumieć, dlaczego Aria nie mogła się wysilić chociażby dla
Marisy — ich przyjaciółka tyle ostatnio wycierpiała, a Antony był dla niej
oparciem. Obserwowanie, jak jedna ukochana podopieczna w żaden sposób nie
szanowała drugiego, musiało być dla niej bolesne i Athan czuł delikatne ukłucia
rozczarowania na myśl, że jego Stworzona w żaden sposób tego nie szanowała.
— Za coś takiego nie należy ci się nagroda — wymruczał, pochylając
się nad nią uwodzicielsko w taki sposób, by ich twarze dzieliło tylko kilka
centymetrów — tylko surowa kara…
Wiedział, jak Aria zinterpretowała te słowa. Myślała, że
weźmie ją tu i teraz, traktując jak wyjątkowo niegrzeczną pannę, którą należało
ukarać w równie niegrzeczny sposób. Zaśmiał się w duchu, gotowy na to, by ofiarować
jej małą dawkę rozczarowania. Ale jeszcze nie teraz, dopiero za chwilkę, za małą
chwilkę. Musiał poczekać, aż Aria wreszcie przestanie bredzić.
Zupełnie zaskoczyła go aż taką bezpośredniością,
kiedy zamachała mu przed nosem dłonią, wyraźnie sugerując brak pierścionka zaręczynowego.
Zdziwiło go to, ale i silnie zaniepokoiło. Jeśli Aria wprost mu o tym
przypominała, to musiało znaczyć, że naprawdę bardzo tego pragnęła i zapewne to
przypomnienie nie było ostatnie. Jeśli tak, to stawiała go pod ścianą. Wszak
czysto teoretycznie spotykali się dopiero od ponad miesiąca — poprzednich stu lat
wolał nie liczyć, ponieważ one i tak były spisane na straty. Oboje musieli się upewnić,
czy na pewno wszystko między nimi działało. I choć on był swoich uczuć pewien, tak
wolał nabierać stopniowego przekonania, że jego ukochana rzeczywiście dzielnie
zniosła jego przeszłość i naprawdę chciała z nim zostać na dobre i złe.
Poza tym — no właśnie. Przeszłość.
Choć obie sytuacje teoretycznie nie miały ze sobą związku,
to aż do oświadczyn jego związek z Lakricią układał się doskonale. Wówczas
nawet nie myślał o tym, że mógłby ją jakkolwiek skrzywdzić — nawet mimo tego, że
wcześniej tak koszmarnie traktował wszystkie napotkane kobiety. Dla niego
Lakricia zawsze była inna; nie była tą słabą, żałosną przedstawicielką płci przeciwnej,
a kimś spoza tego ziemskiego, smutnego padołu, chodzącym ideałem, żywą radością,
symbolem optymizmu. Była niczym anioł mający opatrzyć jego wszystkie rany
zebrane w przeszłości, a następnie ukoić i poprowadzić łagodnie ku nieodgadniętej
przyszłości. Nawet gdy się kłócili, po prostu na siebie krzyczeli, ale Athanowi
nigdy nie przyszło nawet do głowy, by ją uderzyć.
Przekonany, że Lakricia to miłość jego życia, a tym samym ktoś,
kto go odczaruje, wreszcie się oświadczył. A to jakby zwolniło w nim jakąś
blokadę; jakby zdarło z jego oczu kolorową opaskę, raz jeszcze ukazując mu ten
brudny, rozczarowujący obraz, który widywał każdego dnia, zanim poznał Lakricię.
Aż do dziś te oświadczyny były dla niego symbolem początku końca.
Dlatego na myśl o tym, że gdy poprosi Arie o rękę, stanie się to samo, strach dosłownie
go paraliżował. A powodów do niepokoju było więcej. Jeśli będzie zwlekał z oświadczynami,
Aria na pewno to odczuje i uzna, że jednak nie kochał jej wystarczająco. Poza
tym on sam o tym marzył. Był tradycjonalistą i szczerze pragnął, by Aria została
jego żoną, by nosiła założoną przez niego obrączkę i otrzymane od niego
nazwisko. Wiedział — był tego pewien! — że to ta jedyna, że tylko jej pragnął i
tylko ją kochał.
Ale się bał.
Otrząsnął się nieco z tych ponurych myśli, kiedy Aria wspomniała
coś o jakimś zegarku. Musiał się przez chwilę skupić, by zrozumieć, co miała na
myśli. Ten zarzut wprawił go w niemałą wesołość, na dobre wyganiając z jego głowy
Lakricię. Tym samym na usta od razu cisnęła mu się jedna odpowiedz, choć podejrzewał,
że i za nią oberwie.
— Twój zegar biologiczny? — spytał z szerokim, nieco kpiącym
uśmiechem. — Jaki zegar? Kochanie, jesteś wampirzycą — twój zegar biologiczny
już dawno temu się zepsuł.
Chcąc zdążyć przed jej odpowiedzią, gwałtownie chwycił ją
pod barki i kolana, unosząc i mocno do siebie przyciskając, uśmiechając się przy
tym szeroko. Aria nie protestowała i zaraz splotła ręce na jego karku, opierając
głowę na jego ramieniu. Spodziewała się, że zaniesie ją do łazienki, gdzie wezmą
wspólną kąpiel, dlatego zdziwiła się i zaprotestowała, gdy zobaczyła, ze Athan niósł
ją w stronę lóżka. Układając ją ostrożnie, pochylił się nad nią i pocałował czule,
wciąż nie przestając się uśmiechać.
— Pani idzie spać — wyjaśnił stanowczo, choć w jego tonie cały
czas wybrzmiewało rozbawienie. — Wykąpiesz się jutro rano; na kaca dobrze ci
zrobi. Trzeba było z kochasiem nie pić — dodał niby z pretensją. — A tak to jesteś
zbyt zmęczona na cokolwiek. Spać, kochanie, spać!
Tak jak się tego spodziewał, Aria protestowała, rwała się do
wstania i wściekała, że nie jest ani pijana, ani zmęczona. Była — z całą stanowczością
była — ale jej duma za żadne skarby nie pozwalała jej się do tego przyznać.
Dlatego Athan czym prędzej położył się na łóżku obok niej i chwycił w pasie,
mocno do siebie przyciskając, zanim zechce uciec z łóżka. Przechylił ją nieco w
bok, przez co niemal na nim leżała; obejmując ją w talii druga ręką, jeszcze mocniej ją
trzymał, wyraźnie dając do zrozumienia, że nigdzie jej nie puści. Ale w żadnym
razie nie był to koniec walki, bo Aria, coraz bardziej rozbawiona i
rozochocona, wierzgała się wyjątkowo żywiołowo — aż w pewnym momencie Athan poczuł
ostry ból w okolicach nosa, przez co na moment zrobiło mu się ciemno przed
oczami. Mimowolnie puszczając Arię, dotknął obolałego miejsca, nieco zszokowany
tym, jak łatwo i nagle oberwał od Arii łokciem. Tymczasem ta wredna cholera wybuchnęła
gromkim śmiechem, na przemian sobie z niego kpiąc i go przepraszając. Ta
zniewaga nie mogła zostać przebaczona, dlatego Athan ponowił atak, przygarniająca
ją do siebie i tym razem bezpiecznie chwytając pod bok, mocno do siebie przyciskając.
— Spać, dziewuszko — rozkazał z rozbawieniem, by po chwili pocałować
ją lekko w głowę, przesuwając delikatnie czubkiem nosa po jej skroni. — A
rozkazu swojego Stwórcy nie należy ignorować, młoda panno. Zwłaszcza — dodał znacznie
ciszej i odrobinę złośliwie — jak się wcześniej ucieka do młodszych kochanków.
Ich łóżkowe przepychanki przyniosły dość niespodziewany, choć
też niezbyt zaskakujący efekt — Aria, wymęczona całym dniem, prawie całą butelką whisky i tą małą
bitwą, wreszcie się poddała. Poza tym połączenie jakiejkolwiek, choćby małej
ilości alkoholu z ciepłą, miękką pościelą zawsze błyskawicznie usypiało, więc niedługo
potem Aria wtulała się w poduszkę, pogrążona w głębokim śnie. I choć wiedział,
że nie powinien, aby jej nie zbudzić, tak Athan wprost nie mógł oderwać od niej
wzroku. Układając się ostrożnie tuż obok, przyglądał się jej w ciszy, starając się
dostrzec każdy, najmniejszy element jej twarzy. Podziwiał jej subtelnie
zarysowane kości policzkowe, idealnie prosty nos i pełne, zaróżowione usta. Nie
był w stanie się powstrzymać przed delikatnym przejechaniem wierzchem dłoni po
jej włosach, policzku, szyi, obojczyku, ramieniu.
A gdy te delikatne subtelności nikły, nagle zaatakowała go
niemal dusząca, szokująca i jakże dobitna myśl. Myśl słodka, radosna, ale niepokojąca
swoją nieprawdopodobnością. Ale jednak… przecież jednak…
Była tu. Była tu z nim i chciała tu z nim być.
Była tu razem z nim i kochała go tak samo, jak on kochał ją.
Usypiany tą myślą, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie.
Gdy obudził się następnego ranka, Aria nadal spala. Nie chcąc
jej budzić, po cichutku się ubrał i zszedł na dół, by zjeść jakieś śniadanie.
Na krew nie miał jakiejś specjalnej ochoty, ale od wczoraj chodziły za nim
zwykle tosty, dlatego musiał wreszcie wprowadzić ten niecny plan w życie. Na szczęście
pani Adrianna nie dała sobie wytłumaczyć, że z tak prostym daniem nawet on
powinien sobie poradzić i przygotowała mu całe śniadanie. Na szczęście, bo pewnie
i tak by te tosty spalił, przez co nie byłyby jadalne. Odmawiał z poczucia przyzwoitości
oraz z powodu zwyklej, prostej sympatii do gosposi, ale gdyby nie ona, z pewnością
niespecjalnie cieszyłby się swoim mało udanym posiłkiem.
Smarował akurat trzecia kromkę masłem, odkrywając w sobie
wielki głód tostowy, kiedy do jadalni raźnym krokiem wszedł Emmet. Gdy dostrzegł
Athana, gwałtownie zwolnił, wyraźnie nie wiedząc, czy podejmować wyzwanie
i dołączyć do śniadania, czy się nie narażać i odejść. Athanasiusa z jakiegoś powodu
bardzo cieszyła ta niepewność gościa, choć wiedział, że przecież nie powinno go to podobnego radować. Ale radowało i nie zamierzał z tym jakoś specjalnie walczyć.
— Dzień dobry — przywitał się Athan z łagodnym uśmiechem. — Zechciej
do mnie dołączyć i poczęstować się śniadaniem — dodał, wskazując trzymanym w
dłoni nożem na wolne krzesło obok. — Pani Adrianna narobiła tych tostów tyle, że wystarczy
dla każdego domownika i wszystkich naszych sąsiadów.
Emmet uśmiechnął się w odpowiedzi nieco niepewnie, ale
ostatecznie skorzystał z zaproszenia. Spróbowałby nie, przeszło Athanowi
przez myśl. Co jakiś czas na niego zerkał i wyraźnie było widać, że Watts zastanawiał
się nad tematem, który mógłby poruszać przy stole. Najwyraźniej średnio mu szło,
dlatego Athanasius natychmiast pospieszył z pomocą.
— Dziewczynę mi skasowałeś.
Emmet wybałuszył oczy, początkowo nie wiedząc, co Athan miał
na myśli. Zaraz się jednak domyślił i jak na komendę zaczął się rozglądać za
Arią. Niespecjalnie pocieszył go jej brak, co było miodem na serce Athana.
— Ja?! — zarzynał zszokowany i lekko obruszony. — Zwykle to
ona kasuje mnie! Jak ją znasz — zarzucił, łypiąc na starszego wampira znacząco —
to wiesz, że nie kłamię. To ona doprowadza facetów do ruiny — dodał z lekko błąkającym
się po twarzy złośliwym uśmieszkiem — nie na odwrót.
Athan prychnął cicho pod nosem, w pewnym sensie naprawdę rozbawiony
tą uwagą.
— A gdzie ona w ogóle? — dopytał Emmet, raz jeszcze
rozglądając się dookoła, jakby tym razem miała mu się magicznie ukazać.
— Nadal śpi — wyjaśnił oszczędnie, ledwie na niego zerkając.
— Wczoraj wzięła na siebie przygotowanie kolacji powitalnej. To szczęście,
że nie przesiedziała jej tam całej — dodał uszczypliwie. — Inaczej pewnie
całkiem by opadła z sił.
— Tylko się na nią nie gniewaj — odezwał się nagle Emmet, najwyraźniej
albo głuchy na ten przytyk, albo aż nadto nim przejęty. — Ja ją porwałem, to
moja wina. To było głupie, przyznaję. Nie powinienem — dodał po chwili — ściągać
ją na złą drogę. Tak jak to ona zwykle robiła ze mną — wymamrotał znacznie
ciszej.
Athan pozwolił sobie w żaden sposób tej paplaniny nie
komentować, mając nadzieję, że to tylko spotęguje w Emmecie zażenowanie i
poczucie winy. Dopiero gdy do jadalni jak huragan — a więc jak zwykle — wpadła
Jehanne, a potem po śniadanie zaszedł też Antony, Watts zaczął czuć się nieco
raźniej. Athanasius z kolei bardzo tego żałował — wwiercanie się w niego
subtelnie oskarżycielskim spojrzeniem dawało mu wiele frajdy.
Ów frajdę wreszcie przerwała Aria, która po niemal godzinie zechciała
do nich dołączyć. Wszyscy w tym czasie popijali w spokoju kawę, a i jego
ukochana sprawiała wrażenie, jakby potrzebowała nie filiżanki, ale całego dzbanka.
Choć Athan musiał przyznać, że jak na skacowaną, i tak prezentowała się naprawdę
dobrze: mimo że była nieco blada, nie miała podkrążonych oczu. Jednak wyraźnie czaiło
się w nich zmęczenie, co prezentowała cala jej sylwetka: nieco zwiotczała i ociężała.
— Cześć, kochanie — przywitał się cicho, posyłając jej ciepły
uśmiech. Gdy tylko do niego podeszła, pocałował ją lekko, obejmując w pasie,
gdy tylko usiadła tuż obok niego.
— Eeeej — zawołał radośnie Emmet — wcale nie wyglądasz tak
źle, jak mnie Athan straszył! Chyba będziesz żyć, co?
Emmet miał szczęście, że nie widział spojrzenia wampira; w
innym wypadku Watts natychmiast padłby martwy.
— Wypadałoby, żebyś żyła — kontynuował niewzruszony Emmet —
skoro obiecałaś mi wycieczkę. Dlatego nie martw się — Watts odwrócił się do
Athanasiusa, spoglądając na niego z rzekomą powagą — jak ją na świeże powietrze
wyprowadzę, to zaraz jej przejdzie. Przyprowadzę ci ją raźną i rześką, masz
moje słowo!
Ta wyraźna sugestia, że nie został zaproszony na zwiedzanie
okolic, doprowadzała krew Athana do wrzenia. Czując, jak powoli trafia go
szlag, zacisnął gwałtownie pięść jednej ręki, mając nadzieję, że mu się nie
pomyliło i nie ścisnął tej, którą obejmował Arię. Zastanawiał się, czy Emmet
umyślnie wyprowadzał go z równowagi, czy naprawdę robił to przypadkiem, odgrywając
idealnego przyjaciela. Aria była zachwycona zarówno Wattsem, jak i zapowiedzią wycieczki,
wobec czego Athan musiał włożyć wiele wysiłku, by nie zrobić jakiejś idiotycznej
sceny zazdrości i albo zabronić Arii tego spaceru, albo samemu się na niego wprosić.
Musiał oszczędzić sobie tego upokorzenia.
— Jesteś bardzo pomocny — odparł Tismaneanu, używając
uśmiechu numer pięć. — Cieszę się, że spędzicie ze sobą tyle czasu, zwłaszcza po
tak długiej rozłące. Już teraz życzę wam dobrej zabawy, ale nie takiej —
zaznaczył odrobinę gniewnie — jak wczoraj.
Ależ go korciło, żeby tak po prostu wyjść! Żeby wyjść, zostawić
ich tam samych, zamknąć się w biurze i zacząć przerzucać swoje papierki, którymi
planował się zająć pod ich nieobecność, a na których pewnie i tak nie umiałby się
skupić. Czemu? Sam nie wiedział. Bo go Emmet drażnił? Może, ale niby dlaczego
miałby go denerwować? Dotąd darzył go sympatią, więc o co mogło chodzić? O Arię?
Niby czemu? Byli przyjaciółmi, więc to normalne, że chcieli spędzić ze sobą dużo
czasu. To tylko zwykła tęsknota i nic więcej.
To ostatnie „i nic więcej” musiał sobie w myślach usilnie powtarzać.
Żeby nie zapomniał. Żeby był tego pewien.
I żeby ta przeklęta, niska i niegodna jego osoby zazdrość całkiem
go od środka nie zeżarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz