ROZDZIAŁ 185

ATHANASIUS

Czuł się jak idiota, kiedy każdy z gości po kolei pytał go, gdzie się podziali Aria z Emmetem. Jedni z tego żartowali, inni zastanawiali się na poważnie, ale efekt był jeden: Athan starał się uśmiechać i tłumaczyć, że nie jest ich ojcem, więc nie będzie za nimi ganiał jak za niesfornymi nastolatkami. Jednak w głębi ducha był wściekły, a każda upływająca minuta tylko ten gniew podsycała. Oczywiście nie złościł się na Arię — a przynajmniej nie aż tak — tylko na Emmeta. Aż do tego dnia Athan naprawdę lubił chłopaka, zwłaszcza że Marisa uwielbiała o nim opowiadać. Tismaneanu nie powinien się też dziwić, że oboje młodzi aż tak do siebie lgnęli: w końcu byli przyjaciółmi, którzy nie widzieli się kupę czasu. Jednak fakt, że Aria miała mu jednie pokazać drogę do sypialni, a wsiąkła gdzieś na ponad godzinę, mocno go drażnił i niepokoił. Nawet nie próbował sobie wyobrażać, co mogli tam robić; ufał Arii, dlatego wolał wymazać te obrazy z pamięci i skupić się na gościach, jak na gospodarza przystało — skoro gospodyni miała swoje powinności za nic.

Jednak myśląc o tej jej nieodpowiedzialności, zaraz przypominał sobie iście szalone opowiastki Emmeta o tym, jak spędzali czas wolny. I choć włos jeżył się na głowie, jednocześnie całość Athana niesamowicie bawiła — choć zapewne nie powinna. Jednak jeszcze ciekawsze niż same historie były miny Arii, która momentami wyglądała tak, jakby chciała się zapaść pod ziemię, a jeszcze innym razem mordowała Emmeta wzrokiem, by następnie odpowiedzieć złośliwą kontrą, wyglądając już jak jego Aria — dumna, pewna siebie i podstępna. Ten spektakl był dość interesujący, zapowiadając kolację bardzo ciekawie. Ale wtem właśnie wszystko zepsuł Emmet ze swoim pomysłem wycieczki po rezydencji.

Wrócili po ponad dwóch godzinach. Przemarznięci, mokrzy i pijani — zwłaszcza Aria. Wyglądali jak siedem nieszczęść; niemal tak, jakby byli nastolatkami wracającymi późną nocą z zakrapianej imprezy. I choć wiedział, że oboje byli dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi, właśnie to określenie przychodziło mu najbardziej na myśl: nastolatki. A Athan nie zamierzam żadnego z nich powtórnie wychowywać. W przypadku Arii już dawno zrobił, co swoje i na resztę był już bezsilny.

Bawiło go to miażdżące poczucie winy, które aż emanowało od Arii. Wyglądała jak mały szczeniak przyłapany na czymś złym. I choć Athan wiedział, że nie powinien tego robić, nie mógł się powstrzymać i jeszcze przez jakiś czas utrzymywał ją w tym gnębiącym poczuciu. Wszystko przez zazdrosne wrażenie, że skoro tak dobrze bawiła się z Emmetem, zamiast z nim, to niech teraz cierpi.

Lecz gdy tylko weszli do sypialni, rozpoczął się festiwal absurdów. Rozumiał, że Aria wypiła trochę więcej niż zwykle, dlatego mogła zachowywać się nieco… inaczej, ale nawet mimo tego nie spodziewał się aż takich wariacji. Aria plotła piąte przez dziesiąte, gadając coś o jakichś damach. W to, czy Aria kiedykolwiek zostanie damą z prawdziwego zdarzenia, akurat szczerze wątpił — nie dlatego, że brakowało jej ogłady, ale dlatego, że od damy wymagano poruszania się w pewnych ramach moralnych i społecznych, które błyskawicznie by Arię udusiły. Był o krok wypowiedzenia tego na głos, ale stwierdzenie, że nigdy nie będzie damą mogłoby ją nieco urazić. I na pewno mocno wkurzyć.

— Dokąd mam cię niby odesłać? — spytał, siląc się na surową powagę, choć miał coraz większą ochotę tak po prostu zacząć się śmiać. — Z powrotem do Marisy? A może do szkoły z internatem? — podsunął uprzejmie.

Niespodziewanie przyszło mu na myśl, że mógł na to wpaść, jak się nią opiekował. Dlaczego obarczał tym Cavendishów, skoro mógł odesłać Arię gdzieś do innego kraju? Upiekłby kilka pieczeni na jednym ogniu: Aria wreszcie by się wyrwała i mogła zwiedzać świat, tak jak chciała, a przy okazji by się czegoś nauczyła. On zaś miałby swoją zakazaną miłość z dala od siebie, zaznawszy trochę spokoju.

— Czemu ja wcześniej o tym nie pomyślałem? — pytał sam siebie pod nosem, będąc pod prawdziwym wrażeniem tej idei. — Taki internat to byłby cud!

Roześmiał się krótko na wzmiankę o lady Novak. Aria od samego początku jej nie lubiła, a odkąd się związali, wprost nienawidziła. Jak widać, ta niechęć została w niej aż do dziś i Athan nie sądził, by kiedykolwiek zniknęła. Jednak śmiech zaraz ugrzęzł mu w gardle, gdy Aria zbliżyła się do niego, zdzierając z siebie górną część garderoby. Nie był w stanie nie spuścić wzroku i nie spojrzeć na jej piersi, tak doskonale uwydatnione. Gorące dreszcze rozpalały go od środka, a ciało, w pełni gotowe, aż się rwało, by natychmiast chwycić Arię w pasie, przyciągnąć do siebie, pocałować namiętnie, a potem przenieść się na łóżko, by tam dokonać dzieła. Miał na to ogromną ochotę i w każdym innym przypadku tak właśnie by zrobił…

Ale nie w tym.

— Hm — mruknął, udając, że się nad czymś zastanawia. — Spotykałem się z panną Novak bardzo dawno temu i już mało co pamiętam… Ale jeśli aż tak ci zależy — zawołał nieco bardziej energicznie — by porównać wasze walory, mogę ją w każdej chwili tu zaprosić. Zapewniam: będzie zachwycona.

Spodziewał się, że za te odzywkę mógł oberwać po pysku, ale pokusa była zbyt duża, a widok nieco wstawionej Arii zbyt rzadki, by z tego nie skorzystać. Poza tym cały czas miał w pamięci tę schadzkę z Emmetem — a tego darować jej nie zamierzał.

I w ten właśnie sposób karał też samego siebie.

Śmiał się, kiwając z niedowierzaniem głową, gdy oglądał małe przedstawienie Arii. I choć żywy ogień zalewał jego ciało, stał niewzruszony, tylko się uśmiechając — i usilnie próbując nie poddać się jej urokom. Bo cholernie mocno na niego działała. Dlatego w duchu podziękował Bogu za to, że Aria zniszczyła ten klimat sugestią, że była miła dla Antony’ego.

— Miła? — powtórzył z niedowierzaniem, śmiejąc się kpiąco. — Zrobiłaś dokładnie to, o co cię prosiłem, byś nie robiła!

To z jednej strony go bawiło, ale z drugiej był wielce niezadowolony, gdy słyszał, jak Aria wbijała Antony’emu małe szpileczki. I być może na jej nieszczęście, ale wszyscy biesiadnicy byli na tyle inteligentni, by zrozumieć te złośliwości, toteż nikt nie uwierzył w rzekomą uprzejmość. Naprawdę nie umiał zrozumieć, dlaczego Aria nie mogła się wysilić chociażby dla Marisy — ich przyjaciółka tyle ostatnio wycierpiała, a Antony był dla niej oparciem. Obserwowanie, jak jedna ukochana podopieczna w żaden sposób nie szanowała drugiego, musiało być dla niej bolesne i Athan czuł delikatne ukłucia rozczarowania na myśl, że jego Stworzona w żaden sposób tego nie szanowała.

— Za coś takiego nie należy ci się nagroda — wymruczał, pochylając się nad nią uwodzicielsko w taki sposób, by ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów — tylko surowa kara…

Wiedział, jak Aria zinterpretowała te słowa. Myślała, że weźmie ją tu i teraz, traktując jak wyjątkowo niegrzeczną pannę, którą należało ukarać w równie niegrzeczny sposób. Zaśmiał się w duchu, gotowy na to, by ofiarować jej małą dawkę rozczarowania. Ale jeszcze nie teraz, dopiero za chwilkę, za małą chwilkę. Musiał poczekać, aż Aria wreszcie przestanie bredzić.

Zupełnie zaskoczyła go taką bezpośredniością, kiedy zamachała mu przed nosem dłonią, wyraźnie sugerując brak pierścionka zaręczynowego. Zdziwiło go to, ale i silnie zaniepokoiło. Jeśli Aria wprost mu o tym przypominała, to musiało znaczyć, że naprawdę bardzo tego pragnęła i zapewne to przypomnienie nie było ostatnie. Jeśli tak, to stawiała go pod ścianą. Wszak czysto teoretycznie spotykali się dopiero od ponad miesiąca — poprzednich stu lat wolał nie liczyć, ponieważ one i tak były spisane na straty. Oboje musieli się upewnić, czy na pewno wszystko między nimi działało. I choć on był swoich uczuć pewien, tak wolał nabierać stopniowego przekonania, że jego ukochana rzeczywiście dzielnie zniosła jego przeszłość i naprawdę chciała z nim zostać na dobre i złe.

Poza tym — no właśnie. Przeszłość.

Choć obie sytuacje teoretycznie nie miały ze sobą związku, to aż do oświadczyn jego związek z Lakricią układał się doskonale. Wówczas nawet nie myślał o tym, że mógłby ją jakkolwiek skrzywdzić — nawet mimo tego, że wcześniej tak koszmarnie traktował wszystkie napotkane kobiety. Dla niego Lakricia zawsze była inna; nie była tą słabą, żałosną przedstawicielką płci przeciwnej, a kimś spoza tego ziemskiego, smutnego padołu, chodzącym ideałem, żywą radością, symbolem optymizmu. Była niczym anioł mający opatrzyć jego wszystkie rany zebrane w przeszłości, a następnie ukoić i poprowadzić łagodnie ku nieodgadniętej przyszłości. Nawet gdy się kłócili, po prostu na siebie krzyczeli, ale Athanowi nigdy nie przyszło nawet do głowy, by ją uderzyć.

Przekonany, że Lakricia to miłość jego życia, a tym samym ktoś, kto go odczaruje, wreszcie się oświadczył. A to jakby zwolniło w nim jakąś blokadę; jakby zdarło z jego oczu kolorową opaskę, raz jeszcze ukazując mu ten brudny, rozczarowujący obraz, który widywał każdego dnia, zanim poznał Lakricię.

Aż do dziś te oświadczyny były dla niego symbolem początku końca. Dlatego na myśl o tym, że gdy poprosi Arie o rękę, stanie się to samo, strach dosłownie go paraliżował. A powodów do niepokoju było więcej. Jeśli będzie zwlekał z oświadczynami, Aria na pewno to odczuje i uzna, że jednak nie kochał jej wystarczająco. Poza tym on sam o tym marzył. Był tradycjonalistą i szczerze pragnął, by Aria została jego żoną, by nosiła założoną przez niego obrączkę i otrzymane od niego nazwisko. Wiedział — był tego pewien! — że to ta jedyna, że tylko jej pragnął i tylko ją kochał.

Ale się bał.   

Otrząsnął się nieco z tych ponurych myśli, kiedy Aria wspomniała coś o jakimś zegarku. Musiał się przez chwilę skupić, by zrozumieć, co miała na myśli. Ten zarzut wprawił go w niemałą wesołość, na dobre wyganiając z jego głowy Lakricię. Tym samym na usta od razu cisnęła mu się jedna odpowiedz, choć podejrzewał, że i za nią oberwie.

— Twój zegar biologiczny? — spytał z szerokim, nieco kpiącym uśmiechem. — Jaki zegar? Kochanie, jesteś wampirzycą — twój zegar biologiczny już dawno temu się zepsuł.

Chcąc zdążyć przed jej odpowiedzią, gwałtownie chwycił ją pod barki i kolana, unosząc i mocno do siebie przyciskając, uśmiechając się przy tym szeroko. Aria nie protestowała i zaraz splotła ręce na jego karku, opierając głowę na jego ramieniu. Spodziewała się, że zaniesie ją do łazienki, gdzie wezmą wspólną kąpiel, dlatego zdziwiła się i zaprotestowała, gdy zobaczyła, ze Athan niósł ją w stronę lóżka. Układając ją ostrożnie, pochylił się nad nią i pocałował czule, wciąż nie przestając się uśmiechać.

— Pani idzie spać — wyjaśnił stanowczo, choć w jego tonie cały czas wybrzmiewało rozbawienie. — Wykąpiesz się jutro rano; na kaca dobrze ci zrobi. Trzeba było z kochasiem nie pić — dodał niby z pretensją. — A tak to jesteś zbyt zmęczona na cokolwiek. Spać, kochanie, spać!

Tak jak się tego spodziewał, Aria protestowała, rwała się do wstania i wściekała, że nie jest ani pijana, ani zmęczona. Była — z całą stanowczością była — ale jej duma za żadne skarby nie pozwalała jej się do tego przyznać. Dlatego Athan czym prędzej położył się na łóżku obok niej i chwycił w pasie, mocno do siebie przyciskając, zanim zechce uciec z łóżka. Przechylił ją nieco w bok, przez co niemal na nim leżała; obejmując ją w talii druga ręką, jeszcze mocniej ją trzymał, wyraźnie dając do zrozumienia, że nigdzie jej nie puści. Ale w żadnym razie nie był to koniec walki, bo Aria, coraz bardziej rozbawiona i rozochocona, wierzgała się wyjątkowo żywiołowo — aż w pewnym momencie Athan poczuł ostry ból w okolicach nosa, przez co na moment zrobiło mu się ciemno przed oczami. Mimowolnie puszczając Arię, dotknął obolałego miejsca, nieco zszokowany tym, jak łatwo i nagle oberwał od Arii łokciem. Tymczasem ta wredna cholera wybuchnęła gromkim śmiechem, na przemian sobie z niego kpiąc i go przepraszając. Ta zniewaga nie mogła zostać przebaczona, dlatego Athan ponowił atak, przygarniająca ją do siebie i tym razem bezpiecznie chwytając pod bok, mocno do siebie przyciskając.

— Spać, dziewuszko — rozkazał z rozbawieniem, by po chwili pocałować ją lekko w głowę, przesuwając delikatnie czubkiem nosa po jej skroni. — A rozkazu swojego Stwórcy nie należy ignorować, młoda panno. Zwłaszcza — dodał znacznie ciszej i odrobinę złośliwie — jak się wcześniej ucieka do młodszych kochanków.

 

Ich łóżkowe przepychanki przyniosły dość niespodziewany, choć też niezbyt zaskakujący efekt — Aria, wymęczona całym dniem, prawie całą butelką whisky i tą małą bitwą, wreszcie się poddała. Poza tym połączenie jakiejkolwiek, choćby małej ilości alkoholu z ciepłą, miękką pościelą zawsze błyskawicznie usypiało, więc niedługo potem Aria wtulała się w poduszkę, pogrążona w głębokim śnie. I choć wiedział, że nie powinien, aby jej nie zbudzić, tak Athan wprost nie mógł oderwać od niej wzroku. Układając się ostrożnie tuż obok, przyglądał się jej w ciszy, starając się dostrzec każdy, najmniejszy element jej twarzy. Podziwiał jej subtelnie zarysowane kości policzkowe, idealnie prosty nos i pełne, zaróżowione usta. Nie był w stanie się powstrzymać przed delikatnym przejechaniem wierzchem dłoni po jej włosach, policzku, szyi, obojczyku, ramieniu.

A gdy te delikatne subtelności nikły, nagle zaatakowała go niemal dusząca, szokująca i jakże dobitna myśl. Myśl słodka, radosna, ale niepokojąca swoją nieprawdopodobnością. Ale jednak… przecież jednak…

Była tu. Była tu z nim i chciała tu z nim być. Była tu razem z nim i kochała go tak samo, jak on kochał ją.

Usypiany tą myślą, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie.


Gdy obudził się następnego ranka, Aria nadal spala. Nie chcąc jej budzić, po cichutku się ubrał i zszedł na dół, by zjeść jakieś śniadanie. Na krew nie miał jakiejś specjalnej ochoty, ale od wczoraj chodziły za nim zwykle tosty, dlatego musiał wreszcie wprowadzić ten niecny plan w życie. Na szczęście pani Adrianna nie dała sobie wytłumaczyć, że z tak prostym daniem nawet on powinien sobie poradzić i przygotowała mu całe śniadanie. Na szczęście, bo pewnie i tak by te tosty spalił, przez co nie byłyby jadalne. Odmawiał z poczucia przyzwoitości oraz z powodu zwyklej, prostej sympatii do gosposi, ale gdyby nie ona, z pewnością niespecjalnie cieszyłby się swoim mało udanym posiłkiem.

Smarował akurat trzecia kromkę masłem, odkrywając w sobie wielki głód tostowy, kiedy do jadalni raźnym krokiem wszedł Emmet. Gdy dostrzegł Athana, gwałtownie zwolnił, wyraźnie nie wiedząc, czy podejmować wyzwanie i dołączyć do śniadania, czy się nie narażać i odejść. Athanasiusa z jakiegoś powodu bardzo cieszyła ta niepewność gościa, choć wiedział, że przecież nie powinno go to podobnego radować. Ale radowało i nie zamierzał z tym jakoś specjalnie walczyć.

— Dzień dobry — przywitał się Athan z łagodnym uśmiechem. — Zechciej do mnie dołączyć i poczęstować się śniadaniem — dodał, wskazując trzymanym w dłoni nożem na wolne krzesło obok. — Pani Adrianna narobiła tych tostów tyle, że wystarczy dla każdego domownika i wszystkich naszych sąsiadów.

Emmet uśmiechnął się w odpowiedzi nieco niepewnie, ale ostatecznie skorzystał z zaproszenia. Spróbowałby nie, przeszło Athanowi przez myśl. Co jakiś czas na niego zerkał i wyraźnie było widać, że Watts zastanawiał się nad tematem, który mógłby poruszać przy stole. Najwyraźniej średnio mu szło, dlatego Athanasius natychmiast pospieszył z pomocą.

— Dziewczynę mi skasowałeś.

Emmet wybałuszył oczy, początkowo nie wiedząc, co Athan miał na myśli. Zaraz się jednak domyślił i jak na komendę zaczął się rozglądać za Arią. Niespecjalnie pocieszył go jej brak, co było miodem na serce Athana.

— Ja?! — zarzynał zszokowany i lekko obruszony. — Zwykle to ona kasuje mnie! Jak ją znasz — zarzucił, łypiąc na starszego wampira znacząco — to wiesz, że nie kłamię. To ona doprowadza facetów do ruiny — dodał z lekko błąkającym się po twarzy złośliwym uśmieszkiem — nie na odwrót.

Athan prychnął cicho pod nosem, w pewnym sensie naprawdę rozbawiony tą uwagą.

— A gdzie ona w ogóle? — dopytał Emmet, raz jeszcze rozglądając się dookoła, jakby tym razem miała mu się magicznie ukazać.

— Nadal śpi — wyjaśnił oszczędnie, ledwie na niego zerkając. — Wczoraj wzięła na siebie przygotowanie kolacji powitalnej. To szczęście, że nie przesiedziała jej tam całej — dodał uszczypliwie. — Inaczej pewnie całkiem by opadła z sił.

— Tylko się na nią nie gniewaj — odezwał się nagle Emmet, najwyraźniej albo głuchy na ten przytyk, albo aż nadto nim przejęty. — Ja ją porwałem, to moja wina. To było głupie, przyznaję. Nie powinienem — dodał po chwili — ściągać ją na złą drogę. Tak jak to ona zwykle robiła ze mną — wymamrotał znacznie ciszej.

Athan pozwolił sobie w żaden sposób tej paplaniny nie komentować, mając nadzieję, że to tylko spotęguje w Emmecie zażenowanie i poczucie winy. Dopiero gdy do jadalni jak huragan — a więc jak zwykle — wpadła Jehanne, a potem po śniadanie zaszedł też Antony, Watts zaczął czuć się nieco raźniej. Athanasius z kolei bardzo tego żałował — wwiercanie się w niego subtelnie oskarżycielskim spojrzeniem dawało mu wiele frajdy.  

Ów frajdę wreszcie przerwała Aria, która po niemal godzinie zechciała do nich dołączyć. Wszyscy w tym czasie popijali w spokoju kawę, a i jego ukochana sprawiała wrażenie, jakby potrzebowała nie filiżanki, ale całego dzbanka. Choć Athan musiał przyznać, że jak na skacowaną, i tak prezentowała się naprawdę dobrze: mimo że była nieco blada, nie miała podkrążonych oczu. Jednak wyraźnie czaiło się w nich zmęczenie, co prezentowała cala jej sylwetka: nieco zwiotczała i ociężała.

— Cześć, kochanie — przywitał się cicho, posyłając jej ciepły uśmiech. Gdy tylko do niego podeszła, pocałował ją lekko, obejmując w pasie, gdy tylko usiadła tuż obok niego.

— Eeeej — zawołał radośnie Emmet — wcale nie wyglądasz tak źle, jak mnie Athan straszył! Chyba będziesz żyć, co?

Emmet miał szczęście, że nie widział spojrzenia wampira; w innym wypadku Watts natychmiast padłby martwy.

— Wypadałoby, żebyś żyła — kontynuował niewzruszony Emmet — skoro obiecałaś mi wycieczkę. Dlatego nie martw się — Watts odwrócił się do Athanasiusa, spoglądając na niego z rzekomą powagą — jak ją na świeże powietrze wyprowadzę, to zaraz jej przejdzie. Przyprowadzę ci ją raźną i rześką, masz moje słowo!

Ta wyraźna sugestia, że nie został zaproszony na zwiedzanie okolic, doprowadzała krew Athana do wrzenia. Czując, jak powoli trafia go szlag, zacisnął gwałtownie pięść jednej ręki, mając nadzieję, że mu się nie pomyliło i nie ścisnął tej, którą obejmował Arię. Zastanawiał się, czy Emmet umyślnie wyprowadzał go z równowagi, czy naprawdę robił to przypadkiem, odgrywając idealnego przyjaciela. Aria była zachwycona zarówno Wattsem, jak i zapowiedzią wycieczki, wobec czego Athan musiał włożyć wiele wysiłku, by nie zrobić jakiejś idiotycznej sceny zazdrości i albo zabronić Arii tego spaceru, albo samemu się na niego wprosić. Musiał oszczędzić sobie tego upokorzenia.

— Jesteś bardzo pomocny — odparł Tismaneanu, używając uśmiechu numer pięć. — Cieszę się, że spędzicie ze sobą tyle czasu, zwłaszcza po tak długiej rozłące. Już teraz życzę wam dobrej zabawy, ale nie takiej — zaznaczył odrobinę gniewnie — jak wczoraj.

Ależ go korciło, żeby tak po prostu wyjść! Żeby wyjść, zostawić ich tam samych, zamknąć się w biurze i zacząć przerzucać swoje papierki, którymi planował się zająć pod ich nieobecność, a na których pewnie i tak nie umiałby się skupić. Czemu? Sam nie wiedział. Bo go Emmet drażnił? Może, ale niby dlaczego miałby go denerwować? Dotąd darzył go sympatią, więc o co mogło chodzić? O Arię? Niby czemu? Byli przyjaciółmi, więc to normalne, że chcieli spędzić ze sobą dużo czasu. To tylko zwykła tęsknota i nic więcej.

To ostatnie „i nic więcej” musiał sobie w myślach usilnie powtarzać. Żeby nie zapomniał. Żeby był tego pewien.

I żeby ta przeklęta, niska i niegodna jego osoby zazdrość całkiem go od środka nie zeżarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^