EMMET
Emmet nie przewidział, że ten mały alkoholik wydoi tak szybko
większość butelki, jemu zostawiając same resztki. Wobec tego, z jednej strony
był na nią zły, ale z drugiej — na siebie, bo powinien to przewidzieć i podkraść
jeszcze jedną butelkę. Z tego co zdążył zauważyć, było tam sporo zapasu, więc
zabranie jednej czy dwóch flaszek nie zrobiłoby żadnej różnicy.
A tak to musieli rozmawiać o suchym pysku. A raczej on
musiał, bo Aria szybko i skutecznie umoczyła dziób.
— Ja też bym na jego miejscu cię wykopał — odparł Emmet
tonem znawcy, kiwając przy tym głową z największą powagą.
Ze smętną miną odrzucił pustą butelkę na bok, poważnie zastanawiając
się nad jakimś włamem do jadalni. Ale wtedy by ich nakryli, a Athan zapewne
miałby im — a raczej jemu — za złe, że wcale nie zamierzał oddawać Arii „zaraz”,
jak to obiecał tuż przed wyjściem. I tak już podpadł, więc wolał się więcej nie
wychylać.
— Mieszkając w takiej chacie z takim arystokratą, musisz być damą, nie? — spytał z powagą. — Nie gniewaj się, Ari — zaśmiał się złośliwie — ale sporo ci jeszcze chyba brakuje, co? Ten twój zaraz się pewnie kapnie i uzna, że niee – ty do tego wszystkiego zupełnie nie pasujesz. Może jako Stworzona — podkreślił z nutą powątpiewania — ale to co najwyżej, bo tak żeby robić za szefową tego przybytku, to ty za marna jednak jesteś.
Cień, który przebiegł po twarzy Arii zasugerował Emmetowi,
że może jednak odrobinę przesadził. Mimo to przyjaciółka z pewnością wiedziała,
że tylko sobie żartował — podobnie zresztą jak ona, wspominając o wykopaniu z dworu.
— No co ty — zakpił — przecież żartowałem. Jak kocha, to zatrzyma
— wyrecytował, by po chwili zmarszczyć brwi — czy jakoś tak to szło.
Zupełnie zaskoczyła go tym, co powiedziała później. Owszem,
Emmet od dawna wiedział, że Aria była po uszy zakochana w swoim Stwórcy, choć
nie ukrywał — na początku myślał, że to zwykłe zauroczenie, które zdarzało się
bardzo często, zwłaszcza dzięki tej specyficznej więzi łączącej oba
wampiry. Sam Emmet pamiętał, że niedługo po przemianie zaczął czuć miętę
do Marisy, wówczas jeszcze nie do końca zdając sobie sprawę z tego, jak ta cała
więź działała. Zażenowanie wykrzywiało mu twarz w paskudnym grymasie, ilekroć
myślał o tym, że niegdyś nie znosił Elijaha tylko za to, że był mężem Marisy.
Aż do dziś czul ulgę, że już dawno mu to przeszło. Aczkolwiek właśnie z
tego powodu na początku sądził, że rozumiał Arię. Aż z czasem zaczął pojmować,
że to musiało być coś więcej niż zwykłe zauroczenie. I wtedy też stopniowo tracił
szacunek do Athana, nie rozumiejąc, jak można było porzucić taką kobietę
— i to w dodatku swoją Stworzoną! Tego nie mógł i nawet nie próbował pojąć.
— Ty i masochizm? — spytał, nie dowierzając w to, co właśnie
usłyszał, by po chwili wybuchnąć głośnym śmiechem. — To jest dokładnie ostatnia
rzecz, o jaką bym cię podejrzewał! Zawsze taka waleczna i zawzięta, a teraz tak
się poddajesz? Kurcze — podrapał się w zadumie po gładko ogolonej brodzie —
serio musisz być zakochana. Fiu, fiu! Nie no — dodał po chwili poważniejszym
tonem — ale chyba mu się nie odwidzi. To znaczy… mam nadzieję — burknął ponuro.
— Bo, tak właściwie — zagadnął niespodziewanie, sam nie do końca pewien, czy poruszać
ten temat — skąd taka pewność? Nie to, że mu nie ufam, czy coś — wymamrotał —
ale wspominałaś coś o tym, że się typ otworzył. To znaczy… w sensie, że… co?
Spod mocno zmarszczonych brwi obserwował, jak Aria zdejmowała
buty, taplając stopy w mokrej trawie. Emmet nie miał pojęcia, po co to robiła i
co to niby miało jej dać, ale nie od dziś było wiadomo, że kobiety były jakieś
inne i nie tylko nie dało się ich zrozumieć, ale, co ważniejsze, nawet nie należało
próbować. Dlatego Emmet powstrzymał się od komentarza, ale nie odmówił sobie wwiercania
się w Arię nieco zdezorientowanego i podejrzliwego spojrzenia.
— Nie no — westchnął, z jakiegoś powodu idąc w ślady Arii i
układając się wygodnie na trawie, wpatrując się w czarne, obsypane gwiazdkami niebo
— jak ci dobrze, Ari, to dooobrze.
Wybuchnął śmiechem, słysząc komentarz o Thomasie. Wciąż
szeroko uśmiechnięty, łypnął na przyjaciółkę z udawanym oburzeniem.
— To zmieniam zdanie — odparł natychmiast, odwracając głowę.
— Masz zakaz wjazdu do Stanów, a do Thomasa masz się w ogóle nie zbliżać. Już
wystarczy mu, że ma za Stwórcę takiego pojeba jak ja. Z tobą u boku zszedłby na
złą ścieżkę i wiesz, w kogo by się zamienił?! — zawołał dramatycznym tonem. — W
NAS! Tego bym sobie nie wybaczył. Chociaż Thomas pewnie byłby zachwycony — zaśmiał
się cicho.
Niespecjalnie spodobał mu się temat jego związków, bo te
zwykle były albo krótkie i mało udane, albo długie i jeszcze gorsze. Albo to on
nie miał szczęścia do kobiet, albo one nie miały szczęścia do niego. Cokolwiek
było przyczyną, Emmetowi daleko było do stabilizacji i coraz bardziej się przyzwyczajał
do losu wiecznego kawalera.
— Ja i związek? — prychnął lekceważąco. — To się nie ima,
Ari. Nikogo nie mam i raczej prędko nie znajdę. Sama wiesz, że pisane jest mi przywdziać
szaty mnicha — odparł absurdalnie wręcz beztroskim tonem. — Także, jak chcesz
ślubu, to sobie sama własny zacznij organizować. Kandydata już masz, to weź mu
się oświadcz — zasugerował, szczerząc się wesoło — i problem z głowy! Jestem
przekonany, że się zgodzi! I wtedy obiecuję — dodał poważnym tonem — że na
wasze wesele znajdę sobie jakąś śliczną pannę.
Westchnął ciężko, na moment markotniejąc. Nie lubił poruszać
tematu Marianne, ale raz, że Aria nigdy nie należała do najbardziej taktownych
osób, a dwa, że przecież nie mogła wiedzieć, co zaszło między nim a byłą.
— Przegrana — mruknął ponuro, cały czas wpatrując się w ciemnogranatowy
firmament. Tym razem jednak robił to uparcie, byle tylko nie spojrzeć Arii w
oczy. — I nawet nasłanie dziwki tu nie pomoże. Nie pytaj mnie o to lepiej — rzekł
po chwili ciszy, wreszcie na nią spoglądając — bo nie chciałbym, byś straciła
do mnie resztki ostatków szacunku, jakie gdzieś tam jeszcze chowasz.
Milczał długo, bijąc się z myślami. Nie znosił chwil, w
których Marianne pojawiała mu się przed oczami, tym bardziej mu uświadamiając,
że to definitywnie zamknięty rozdział w jego życiu.
— Ja to spieprzyłem, Ari — westchnął ciężko — i ja za to oberwałem.
Faceci — podjął po chwili w zamyśleniu — to są świnie jednak.
Ucieszył się z przynajmniej częściowej zmiany tematu —
zwłaszcza że ten był dość zaskakujący. Emmet aż podniósł się do siadu, wpatrując
się w Arię z lekkim szokiem, by następnie wybuchnąć śmiechem, kiwając z
niedowierzaniem głową.
— Ta ciotka jest niemożliwa! — krzyknął, nadal mocno
rozbawiony. — Ale w sumie jej się nie dziwię. No co — ja, przystojny, szarmancki
kawaler i… — zerknął na przyjaciółkę, lustrując ją od stóp do głów — no i ty —
dokończył dobitnie. — Mieli nas oboje pod ręką, to nic dziwnego, że chcieli
połączyć przyjemne z pożytecznym. A to cwaniaki pieprzone — syknął, prychnąwszy
z rozbawieniem. — Ale zaraz — dodał nagle, marszcząc brwi. — Kto nas chciał
zeswatać? Marisa i kto? Do Elijaha mi to jakoś nie pasuję, ale w sumie... No bo mówisz, że Athan chyba nie wiedział. Może to on
stoi za rozpadem naszego niedoszłego małżeństwa?! — warknął gniewnie, by już po
chwili szczerzyć się do Vasco wesoło. — Masz misję, Ari – koniecznie się dowiedz,
czemu zrezygnowali z tego pomysłu. No co?! — spytał z oburzeniem, napotykając spojrzenie
przyjaciółki. — Chyba mam prawo wiedzieć, dlaczego rozbito moje niedoszłe
małżeństwo, tak?! Więc się dowiedz. Ja nie mogę! — krzyknął takim tonem, jakby
rozmawiali o oczywistościach. — No przecież ja z ciotką nie będę chlał, nie?
Jak to ma wyglądać? Wy sobie wyskoczcie na babskie picie winka i wtedy ją
przyciśnij. Ech — westchnął, udając rozżalenie — a mogliśmy być już takim
pięknym małżeństwem! I to mają być odpowiedzialni opiekunowie, Ari? Żałosne —
wypluł pogardliwie, wciąż szeroko uśmiechnięty.
Roześmiał się złośliwie, gdy Aria wreszcie ochrzaniła go za
jego radosne opowiastki z ich równie radosnej młodości. Spodziewał się, że ten moment
prędzej czy później nadejdzie i już chciał się odgryźć, dobijając ją, że Athan
pewnie nie wybaczy jej takich wpadek, kiedy...
— ...miałam ochotę powiedzieć Oh Daddy! Gorący jest, kiedy tak poważnieje, prawda? Kurde, on w sumie ciągle jest poważny... Teraz już wiem, dlaczego cały czas jestem napa...
— JEZUS MARIA, KURWA MAĆ, BOŻE! KURWA! MOŻESZ MI TEGO
OSZCZĘDZIĆ! — wrzasnął z oburzeniem zmieszanym z rozbawieniem, czym prędzej przerywając to szaleństwo. — Pierwsza
zasada, Vasco! — zakrzyknął rozkazującym tonem. — Nigdy nie rozmawiamy o
seksie, o ile nie dotyczy naszego seksu. Zrozumiano?! Naprawdę nie
jestem ciekaw — wymamrotał — że podnieca cię powaga dwa razy star… ach, kurwa —
jęknął — co ja się jeszcze nad tym rozwodzić będę!
Czuł, że jeszcze długo będzie mu huczeć w głowie ariowe „oh
daddy”. Żałował, głęboko żałował, że pewnych rzeczy nie dało się odsłyszeć, a
innym zbyt napalonym gadułom odciąć zbyt długiego jęzora.
— Boże — jęknął, próbując pozbyć się z głowy tego
paskudnego, podszytego erotyzmem echa — czy ty jesteś niewyżyta czy niedojebana?
I dlaczego ja sam sugeruję, że jedno się nie łączy z drugim? — zastanawiał się
na głos. — Bo u ciebie na pewno!
Kiwając z niedowierzaniem głową, dziwił się samemu sobie, że
się dziwił gadulstwu i bezczelnej wręcz bezpośredniości Arii. Ale w gruncie
rzeczy właśnie za to ją tak uwielbiał — za tę jej dobitną szczerość, niezłomną
pewność siebie i ogromne pokłady odwagi i swego rodzaju optymizmu. Aria cały
czas wierzyła, że może być lepiej i że nic poza nią samą nie jest w stanie jej
zatrzymać. Emmet nie znał wielu takich ludzi; ba!, on sam się do tej grupy nie
zaliczał i może dlatego tym bardziej podziwiał swoją przyjaciółkę.
Jeszcze jedną rzeczą, którą uwielbiał, był fakt, że cisza
zalegająca między nimi nigdy nie była niezręczna. Nawet wtedy, leżąc na trawie
i wpatrując się w ciemne, nocne niebo, nie mieli poczucia, że wyczerpały się im
wszystkie tematy, a każda próba podjęcia pogawędki będzie się natychmiast rozpadać.
Milczeli, bo na to właśnie mieli ochotę: na cichą radość ze swojej obecności. Odprężeni
i spokojni, odpoczywali, radzi, że wreszcie mogli się spotkać i że po tylu
latach nadal tak doskonale się dogadywali. To stanowiło jeszcze jeden dowód na to, że
nie byli byle znajomymi, którzy po kilku latach o sobie zapomną, ale
prawdziwymi, zżytymi ze sobą przyjaciółmi. I choćby nawet mieli nie rozmawiać
ze sobą kolejne sto lat, i tak zawsze będą sobie tak samo bliscy.
Leżeli tak i gawędzili jeszcze z dobrą godzinę — nawet mimo
tego, że już dawno skończył im się alkohol. W końcu jednak musieli się
pozbierać i wrócić do środka, przy okazji sprawdzając, czy kolacja nadal
trwała. Mieli nadzieję, że tak i jeszcze zdążą pożegnać się z resztą. Jeśli
nie, to zapewne nie wyglądało to najlepiej w oczach reszty gości — ale Emmet po
cichu liczył na to, że nie będą mieli im tego za złe.
Niestety, sprawdził się ten czarny scenariusz i po kolacji
został już tylko zapełniony stół, który niespiesznie sprzątała sobie pani
Adrianna. Gosposia natychmiast wyjaśniła, że wszyscy rozeszli się dosłownie
jakieś dwadzieścia minut temu: Jehanne i Ishmael do siebie, Marisa przed snem
chciała zażyć długiej, orzeźwiającej kąpieli, a Antony od razu poszedł spać. Nie
wiedziała tylko, gdzie był Athan i to martwiło ich najbardziej — a zwłaszcza Arię.
Ta zagadka jednak rozwiązała się dość szybko, bo ledwie po
chwili zza zakrętu prowadzącego do kuchni wyłonił się gospodarz.
Aha, no to koniec, pomyślał ponuro, natychmiast
dostrzegając, że Athanasius był co najmniej wysoce niezadowolony.
— „Zaraz wracamy”? — powtórzył, wpatrzony w nich ponuro. Emmet
wyraźnie czuł, że cały ten chłód i pretensja były skierowane wyłącznie w jego
stronę. — Nie wypada porzucać gości w trakcie spotkania — dodał cierpko.
Pod wpływem tego ciężkiego wzroku Watts poczuł się nieco
niezręcznie i, co wydawało mu się ostatecznie dość zabawne, podejrzewał, że
Aria miała teraz to samo wrażenie, co on — że byli jak dwoje psotnych nastolatków
tłumaczących się przed surowym obliczem ojca.
— Ach — zaśmiał się nerwowo — zagadaliśmy się, a, jak wiadomo, w miłym towarzystwie czas szybciej płynie. Prawda, Ari? — Niestety, odpowiedziało mu tylko miarowe cykanie zegara. — Taa… — odchrząknął cicho, nie doczekawszy się reakcji ze strony przyjaciółki. — Aria kazała mi pilnować godziny — podniósł nadgarstek, pokazując swój zegarek — ale jakoś się chyba zagapiłem… wybaczcie.
Athan nie raczył tego skomentować, cały czas ponuro na nich łypiąc.
W tym jednym momencie poczuł wstyd, że być może sprowadził na Arię jakieś kłopoty,
czego przecież nie chciał. Czując, że tego wieczora przekroczył już wszystkie
możliwe granice, podjął decyzję o jak najszybszym wycofaniu się z pola walki.
— No co to — klasnął w dłonie, patrząc to na Arię, to na
Athana — późno już, a ja jestem zmęczony po podróży, więc może też się położę.
Aria już mi pokazała moją sypialnię, więc trafię. No, mała, karaluchy pod
poduchy — zażartował, czochrając ją lekko po czuprynie. — Branoc — mruknął w
stronę Athana, kłaniając mu się lekko w geście szacunku, czym prędzej odchodząc
w stronę schodów.
Poczuł ulgę, gdy skrył się za rogiem, z dala od osądzającego
spojrzenia Athana. Lecz gdy dotarły do niego jakieś ściszone głosy, naszła go
myśl, by może jakoś się zaczaić i podsłuchać rozmowy kochanków. Wolał wiedzieć,
czy Arii się jakoś oberwie za jego wygłupy, by w razie czego zainterweniować i
ją obronić. Niestety i oni zaraz się zmyli, kierując w stronę swojej sypialni,
więc nic Emmetowi po podsłuchiwaniu — a ze szklaną pod ich drzwiami sterczeć
nie zamierzał.
Ciekawe, kto mnie jutro stąd wyleje: ona czy on, dumał, zamykając się w swoim pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz