ROZDZIAŁ 183

EMMET

Emmet nie przewidział, że ten mały alkoholik wydoi tak szybko większość butelki, jemu zostawiając same resztki. Wobec tego, z jednej strony był na nią zły, ale z drugiej — na siebie, bo powinien to przewidzieć i podkraść jeszcze jedną butelkę. Z tego co zdążył zauważyć, było tam sporo zapasu, więc zabranie jednej czy dwóch flaszek nie zrobiłoby żadnej różnicy.

A tak to musieli rozmawiać o suchym pysku. A raczej on musiał, bo Aria szybko i skutecznie umoczyła dziób.

— Ja też bym na jego miejscu cię wykopał — odparł Emmet tonem znawcy, kiwając przy tym głową z największą powagą.

Ze smętną miną odrzucił pustą butelkę na bok, poważnie zastanawiając się nad jakimś włamem do jadalni. Ale wtedy by ich nakryli, a Athan zapewne miałby im — a raczej jemu — za złe, że wcale nie zamierzał oddawać Arii „zaraz”, jak to obiecał tuż przed wyjściem. I tak już podpadł, więc wolał się więcej nie wychylać.

— Mieszkając w takiej chacie z takim arystokratą, musisz być damą, nie? — spytał z powagą. — Nie gniewaj się, Ari — zaśmiał się złośliwie — ale sporo ci jeszcze chyba brakuje, co? Ten twój zaraz się pewnie kapnie i uzna, że niee – ty do tego wszystkiego zupełnie nie pasujesz. Może jako Stworzona — podkreślił z nutą powątpiewania — ale to co najwyżej, bo tak żeby robić za szefową tego przybytku, to ty za marna jednak jesteś.

Cień, który przebiegł po twarzy Arii zasugerował Emmetowi, że może jednak odrobinę przesadził. Mimo to przyjaciółka z pewnością wiedziała, że tylko sobie żartował — podobnie zresztą jak ona, wspominając o wykopaniu z dworu.

— No co ty — zakpił — przecież żartowałem. Jak kocha, to zatrzyma — wyrecytował, by po chwili zmarszczyć brwi — czy jakoś tak to szło.

Zupełnie zaskoczyła go tym, co powiedziała później. Owszem, Emmet od dawna wiedział, że Aria była po uszy zakochana w swoim Stwórcy, choć nie ukrywał — na początku myślał, że to zwykłe zauroczenie, które zdarzało się bardzo często, zwłaszcza dzięki tej specyficznej więzi łączącej oba wampiry. Sam Emmet pamiętał, że niedługo po przemianie zaczął czuć miętę do Marisy, wówczas jeszcze nie do końca zdając sobie sprawę z tego, jak ta cała więź działała. Zażenowanie wykrzywiało mu twarz w paskudnym grymasie, ilekroć myślał o tym, że niegdyś nie znosił Elijaha tylko za to, że był mężem Marisy. Aż do dziś czul ulgę, że już dawno mu to przeszło. Aczkolwiek właśnie z tego powodu na początku sądził, że rozumiał Arię. Aż z czasem zaczął pojmować, że to musiało być coś więcej niż zwykłe zauroczenie. I wtedy też stopniowo tracił szacunek do Athana, nie rozumiejąc, jak można było porzucić taką kobietę — i to w dodatku swoją Stworzoną! Tego nie mógł i nawet nie próbował pojąć.

— Ty i masochizm? — spytał, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszał, by po chwili wybuchnąć głośnym śmiechem. — To jest dokładnie ostatnia rzecz, o jaką bym cię podejrzewał! Zawsze taka waleczna i zawzięta, a teraz tak się poddajesz? Kurcze — podrapał się w zadumie po gładko ogolonej brodzie — serio musisz być zakochana. Fiu, fiu! Nie no — dodał po chwili poważniejszym tonem — ale chyba mu się nie odwidzi. To znaczy… mam nadzieję — burknął ponuro. — Bo, tak właściwie — zagadnął niespodziewanie, sam nie do końca pewien, czy poruszać ten temat — skąd taka pewność? Nie to, że mu nie ufam, czy coś — wymamrotał — ale wspominałaś coś o tym, że się typ otworzył. To znaczy… w sensie, że… co?

Spod mocno zmarszczonych brwi obserwował, jak Aria zdejmowała buty, taplając stopy w mokrej trawie. Emmet nie miał pojęcia, po co to robiła i co to niby miało jej dać, ale nie od dziś było wiadomo, że kobiety były jakieś inne i nie tylko nie dało się ich zrozumieć, ale, co ważniejsze, nawet nie należało próbować. Dlatego Emmet powstrzymał się od komentarza, ale nie odmówił sobie wwiercania się w Arię nieco zdezorientowanego i podejrzliwego spojrzenia.

— Nie no — westchnął, z jakiegoś powodu idąc w ślady Arii i układając się wygodnie na trawie, wpatrując się w czarne, obsypane gwiazdkami niebo — jak ci dobrze, Ari, to dooobrze.

Wybuchnął śmiechem, słysząc komentarz o Thomasie. Wciąż szeroko uśmiechnięty, łypnął na przyjaciółkę z udawanym oburzeniem.

— To zmieniam zdanie — odparł natychmiast, odwracając głowę. — Masz zakaz wjazdu do Stanów, a do Thomasa masz się w ogóle nie zbliżać. Już wystarczy mu, że ma za Stwórcę takiego pojeba jak ja. Z tobą u boku zszedłby na złą ścieżkę i wiesz, w kogo by się zamienił?! — zawołał dramatycznym tonem. — W NAS! Tego bym sobie nie wybaczył. Chociaż Thomas pewnie byłby zachwycony — zaśmiał się cicho.

Niespecjalnie spodobał mu się temat jego związków, bo te zwykle były albo krótkie i mało udane, albo długie i jeszcze gorsze. Albo to on nie miał szczęścia do kobiet, albo one nie miały szczęścia do niego. Cokolwiek było przyczyną, Emmetowi daleko było do stabilizacji i coraz bardziej się przyzwyczajał do losu wiecznego kawalera.

— Ja i związek? — prychnął lekceważąco. — To się nie ima, Ari. Nikogo nie mam i raczej prędko nie znajdę. Sama wiesz, że pisane jest mi przywdziać szaty mnicha — odparł absurdalnie wręcz beztroskim tonem. — Także, jak chcesz ślubu, to sobie sama własny zacznij organizować. Kandydata już masz, to weź mu się oświadcz — zasugerował, szczerząc się wesoło — i problem z głowy! Jestem przekonany, że się zgodzi! I wtedy obiecuję — dodał poważnym tonem — że na wasze wesele znajdę sobie jakąś śliczną pannę.

Westchnął ciężko, na moment markotniejąc. Nie lubił poruszać tematu Marianne, ale raz, że Aria nigdy nie należała do najbardziej taktownych osób, a dwa, że przecież nie mogła wiedzieć, co zaszło między nim a byłą.

— Przegrana — mruknął ponuro, cały czas wpatrując się w ciemnogranatowy firmament. Tym razem jednak robił to uparcie, byle tylko nie spojrzeć Arii w oczy. — I nawet nasłanie dziwki tu nie pomoże. Nie pytaj mnie o to lepiej — rzekł po chwili ciszy, wreszcie na nią spoglądając — bo nie chciałbym, byś straciła do mnie resztki ostatków szacunku, jakie gdzieś tam jeszcze chowasz.

Milczał długo, bijąc się z myślami. Nie znosił chwil, w których Marianne pojawiała mu się przed oczami, tym bardziej mu uświadamiając, że to definitywnie zamknięty rozdział w jego życiu.

— Ja to spieprzyłem, Ari — westchnął ciężko — i ja za to oberwałem. Faceci — podjął po chwili w zamyśleniu — to są świnie jednak.

Ucieszył się z przynajmniej częściowej zmiany tematu — zwłaszcza że ten był dość zaskakujący. Emmet aż podniósł się do siadu, wpatrując się w Arię z lekkim szokiem, by następnie wybuchnąć śmiechem, kiwając z niedowierzaniem głową.

— Ta ciotka jest niemożliwa! — krzyknął, nadal mocno rozbawiony. — Ale w sumie jej się nie dziwię. No co — ja, przystojny, szarmancki kawaler i… — zerknął na przyjaciółkę, lustrując ją od stóp do głów — no i ty — dokończył dobitnie. — Mieli nas oboje pod ręką, to nic dziwnego, że chcieli połączyć przyjemne z pożytecznym. A to cwaniaki pieprzone — syknął, prychnąwszy z rozbawieniem. — Ale zaraz — dodał nagle, marszcząc brwi. — Kto nas chciał zeswatać? Marisa i kto? Do Elijaha mi to jakoś nie pasuję, ale w sumie... No bo mówisz, że Athan chyba nie wiedział. Może to on stoi za rozpadem naszego niedoszłego małżeństwa?! — warknął gniewnie, by już po chwili szczerzyć się do Vasco wesoło. — Masz misję, Ari – koniecznie się dowiedz, czemu zrezygnowali z tego pomysłu. No co?! — spytał z oburzeniem, napotykając spojrzenie przyjaciółki. — Chyba mam prawo wiedzieć, dlaczego rozbito moje niedoszłe małżeństwo, tak?! Więc się dowiedz. Ja nie mogę! — krzyknął takim tonem, jakby rozmawiali o oczywistościach. — No przecież ja z ciotką nie będę chlał, nie? Jak to ma wyglądać? Wy sobie wyskoczcie na babskie picie winka i wtedy ją przyciśnij. Ech — westchnął, udając rozżalenie — a mogliśmy być już takim pięknym małżeństwem! I to mają być odpowiedzialni opiekunowie, Ari? Żałosne — wypluł pogardliwie, wciąż szeroko uśmiechnięty.

Roześmiał się złośliwie, gdy Aria wreszcie ochrzaniła go za jego radosne opowiastki z ich równie radosnej młodości. Spodziewał się, że ten moment prędzej czy później nadejdzie i już chciał się odgryźć, dobijając ją, że Athan pewnie nie wybaczy jej takich wpadek, kiedy...

— ...miałam ochotę powiedzieć Oh Daddy! Gorący jest, kiedy tak poważnieje, prawda? Kurde, on w sumie ciągle jest poważny... Teraz już wiem, dlaczego cały czas jestem napa...

— JEZUS MARIA, KURWA MAĆ, BOŻE! KURWA! MOŻESZ MI TEGO OSZCZĘDZIĆ! — wrzasnął z oburzeniem zmieszanym z rozbawieniem, czym prędzej przerywając to szaleństwo. — Pierwsza zasada, Vasco! — zakrzyknął rozkazującym tonem. — Nigdy nie rozmawiamy o seksie, o ile nie dotyczy naszego seksu. Zrozumiano?! Naprawdę nie jestem ciekaw — wymamrotał — że podnieca cię powaga dwa razy star… ach, kurwa — jęknął — co ja się jeszcze nad tym rozwodzić będę!

Czuł, że jeszcze długo będzie mu huczeć w głowie ariowe „oh daddy”. Żałował, głęboko żałował, że pewnych rzeczy nie dało się odsłyszeć, a innym zbyt napalonym gadułom odciąć zbyt długiego jęzora.

— Boże — jęknął, próbując pozbyć się z głowy tego paskudnego, podszytego erotyzmem echa — czy ty jesteś niewyżyta czy niedojebana? I dlaczego ja sam sugeruję, że jedno się nie łączy z drugim? — zastanawiał się na głos. — Bo u ciebie na pewno!

Kiwając z niedowierzaniem głową, dziwił się samemu sobie, że się dziwił gadulstwu i bezczelnej wręcz bezpośredniości Arii. Ale w gruncie rzeczy właśnie za to ją tak uwielbiał — za tę jej dobitną szczerość, niezłomną pewność siebie i ogromne pokłady odwagi i swego rodzaju optymizmu. Aria cały czas wierzyła, że może być lepiej i że nic poza nią samą nie jest w stanie jej zatrzymać. Emmet nie znał wielu takich ludzi; ba!, on sam się do tej grupy nie zaliczał i może dlatego tym bardziej podziwiał swoją przyjaciółkę.

Jeszcze jedną rzeczą, którą uwielbiał, był fakt, że cisza zalegająca między nimi nigdy nie była niezręczna. Nawet wtedy, leżąc na trawie i wpatrując się w ciemne, nocne niebo, nie mieli poczucia, że wyczerpały się im wszystkie tematy, a każda próba podjęcia pogawędki będzie się natychmiast rozpadać. Milczeli, bo na to właśnie mieli ochotę: na cichą radość ze swojej obecności. Odprężeni i spokojni, odpoczywali, radzi, że wreszcie mogli się spotkać i że po tylu latach nadal tak doskonale się dogadywali. To stanowiło jeszcze jeden dowód na to, że nie byli byle znajomymi, którzy po kilku latach o sobie zapomną, ale prawdziwymi, zżytymi ze sobą przyjaciółmi. I choćby nawet mieli nie rozmawiać ze sobą kolejne sto lat, i tak zawsze będą sobie tak samo bliscy.

Leżeli tak i gawędzili jeszcze z dobrą godzinę — nawet mimo tego, że już dawno skończył im się alkohol. W końcu jednak musieli się pozbierać i wrócić do środka, przy okazji sprawdzając, czy kolacja nadal trwała. Mieli nadzieję, że tak i jeszcze zdążą pożegnać się z resztą. Jeśli nie, to zapewne nie wyglądało to najlepiej w oczach reszty gości — ale Emmet po cichu liczył na to, że nie będą mieli im tego za złe.

Niestety, sprawdził się ten czarny scenariusz i po kolacji został już tylko zapełniony stół, który niespiesznie sprzątała sobie pani Adrianna. Gosposia natychmiast wyjaśniła, że wszyscy rozeszli się dosłownie jakieś dwadzieścia minut temu: Jehanne i Ishmael do siebie, Marisa przed snem chciała zażyć długiej, orzeźwiającej kąpieli, a Antony od razu poszedł spać. Nie wiedziała tylko, gdzie był Athan i to martwiło ich najbardziej — a zwłaszcza Arię.

Ta zagadka jednak rozwiązała się dość szybko, bo ledwie po chwili zza zakrętu prowadzącego do kuchni wyłonił się gospodarz.

Aha, no to koniec, pomyślał ponuro, natychmiast dostrzegając, że Athanasius był co najmniej wysoce niezadowolony.

— „Zaraz wracamy”? — powtórzył, wpatrzony w nich ponuro. Emmet wyraźnie czuł, że cały ten chłód i pretensja były skierowane wyłącznie w jego stronę. — Nie wypada porzucać gości w trakcie spotkania — dodał cierpko.

Pod wpływem tego ciężkiego wzroku Watts poczuł się nieco niezręcznie i, co wydawało mu się ostatecznie dość zabawne, podejrzewał, że Aria miała teraz to samo wrażenie, co on — że byli jak dwoje psotnych nastolatków tłumaczących się przed surowym obliczem ojca.

— Ach — zaśmiał się nerwowo — zagadaliśmy się, a, jak wiadomo, w miłym towarzystwie czas szybciej płynie. Prawda, Ari? — Niestety, odpowiedziało mu tylko miarowe cykanie zegara. — Taa… — odchrząknął cicho, nie doczekawszy się reakcji ze strony przyjaciółki. — Aria kazała mi pilnować godziny — podniósł nadgarstek, pokazując swój zegarek — ale jakoś się chyba zagapiłem… wybaczcie.

Athan nie raczył tego skomentować, cały czas ponuro na nich łypiąc. W tym jednym momencie poczuł wstyd, że być może sprowadził na Arię jakieś kłopoty, czego przecież nie chciał. Czując, że tego wieczora przekroczył już wszystkie możliwe granice, podjął decyzję o jak najszybszym wycofaniu się z pola walki.

— No co to — klasnął w dłonie, patrząc to na Arię, to na Athana — późno już, a ja jestem zmęczony po podróży, więc może też się położę. Aria już mi pokazała moją sypialnię, więc trafię. No, mała, karaluchy pod poduchy — zażartował, czochrając ją lekko po czuprynie. — Branoc — mruknął w stronę Athana, kłaniając mu się lekko w geście szacunku, czym prędzej odchodząc w stronę schodów.

Poczuł ulgę, gdy skrył się za rogiem, z dala od osądzającego spojrzenia Athana. Lecz gdy dotarły do niego jakieś ściszone głosy, naszła go myśl, by może jakoś się zaczaić i podsłuchać rozmowy kochanków. Wolał wiedzieć, czy Arii się jakoś oberwie za jego wygłupy, by w razie czego zainterweniować i ją obronić. Niestety i oni zaraz się zmyli, kierując w stronę swojej sypialni, więc nic Emmetowi po podsłuchiwaniu — a ze szklaną pod ich drzwiami sterczeć nie zamierzał.

Ciekawe, kto mnie jutro stąd wyleje: ona czy on, dumał, zamykając się w swoim pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^