ROZDZIAŁ 180

Aria Vasco

Czas płynął zaskakująco wolno na błogim lenistwie. Całe dnie spędzała z Athanasiusem i było jej tak cholernie dobrze. W końcu o nic się nie martwiła i niczym nie przejmowała, no poza sprawą Elijaha, która dosłownie spędzała jej sen z powiek. Wraz z Tismaneanu ustalili, że nie będą za bardzo się wychylać, ale ta obietnica była dla nich wielce niewygodna. Nie chcieli pakować się znowu w kłopoty, zwłaszcza teraz, gdy wszystko wydawało się wrócić na właściwe tory. Zdawali sobie sprawę, że Baltimorowie cały czas się im przyglądali, dlatego jakiekolwiek działania mogły sprowadzić na nich tarapaty. Oboje zdawali sobie sprawę, że śledztwo byłoby bardzo burzliwe i pełne emocji i zapewne nie obyłoby się bez kilku trupów. Grzecznie zatem czekali na jakieś bardziej konkretne wieści od Matta, które rzuciłyby w końcu światło i nadały właściwy kierunek sprawie. Nie chcieli działać na oślep. Oboje mieli wiele do stracenia. Nie mogli jednak pogodzić się z tym, że morderca ich przyjaciela cały czas jest na wolności.

Jehanne i Ishmael byli, jak dwoje nastolatków i Aria wprost nie mogła oderwać od nich oczu. Cieszyła się, że dziewczyna nie myślała już o tym, co złego ją spotkało, a żyła obecnymi wydarzeniami. Mimo, że Athan odstąpił im część domu, to i tak rudowłosa spędzała wiele czasu w części wspólnej i mogły się widywać. Drawson nadal sporo czasu poświęcał pracy, więc Jehanne nie musiała siedzieć sama. Aria często zabierała ją do Marisy na konie, zwłaszcza że zaczęła poświęcać stajni więcej czasu i planowała przenieść ją do Blickling. Athan miał kiedyś konie, zanim jeszcze ona pojawiła się w jego życiu, jednak od lat stajnia stała pusta i służyła, jako budynek gospodarczy do przechowywania różnych rzeczy. Nie musiała nawet jakoś specjalnie jej odnawiać, bo mężczyzna na bieżąco dbał o każdy budynek na terenie posiadłości, więc wystarczyło jedynie przygotować boksy i odpowiednio je zaopatrzyć.

- Nie wyrabiam się czasowo z dojazdami, Mariso, a chcę się tym zająć. I tak nie lubisz koni, prawda? Mam jeszcze pracę w muzeum, która też zajmuje mi sporo czasu – przyjaciółka zaśmiała się cicho i przyznała rację Vasco. Marisa nie interesowała się tymi zwierzętami, choć ich obecność przypominała jej o mężu. Wiedziała też, że to najlepsze wyjście zarówno dla koni, jak i dla Arii. Będzie mogła doglądać ich sama, a one będą miały najlepszą opiekę z możliwych. Teraz najęła stajennego i opiekuna dla koni, jednak to nie wystarczyło. Musiała poświęcić temu więcej czasu, a poza tym wiedziała, że Jehanne lubi jazdę konną, więc będzie mogła częściej jeździć, mając na miejscu stajnie.

- Chce wrócić do wystaw, jak robił to kiedyś Elijah i dochody przeznaczać na twoją fundację. Cały czas ktoś potrzebuje pomocy, więc pieniądze ci się przydadzą, a będą nie małe. Te konie się tu marnują. Wiem, że pewnie będzie to dla ciebie trudne, ale tak trzeba – szepnęła Aria, obejmując lekko panią Cavendish. Kobieta kiwnęła głową i nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez, rozpłakała się w ramionach przyjaciółki.

- Tak bardzo mi go brakuje...- wychlipiała. Vasco westchnęła cichutko i pogładziła ją po ramionach.

- Wiem, kochana. Mi też. Tęsknię za nim każdego dnia – przyznała, sama z trudem walcząc ze łzami. Musiała być silna dla Marisy i wspierać ją właśnie w takich chwilach. Ona i Athan robili co mogli, by nie czuła się samotna, choć nigdy nie zdołają zastąpić Elijaha i dobrze o tym wiedzieli. Był jeszcze ten przeklęty Antony, którego wprost nie znosiła i z ledwością tolerowała.

Wtulając się w ukochanego czuła spokój. Wsłuchiwała się w jego bicie serca, które w jakiś magiczny sposób dostrajało się do niej. Cały czas się uśmiechała, bo nie miała powodów do smutku, gdy on był przy niej. Teraz miała kolejny powód do radości, którym był przyjazd Emmeta. Mężczyzna był jej bliski, choć nigdy tak, jak Athan. Było między nimi coś przez jakiś czas, jednak oboje czuli, że to bardziej z potrzeby bliskości niżeli jakiejś chemii, czy pociągu. Był przystojny i dobrze sytuowany, miły, troskliwy i czuły. Czego więcej chcieć? Dbał o nią, liczył się z jej zdaniem i nigdy od siebie nie odtrącił. Nie był jednak Nim. A to wiele zmieniało, praktycznie wszystko. Można powiedzieć, że mieli do siebie pewną słabość. Ona była jego pierwszą, on był jej pierwszym. Oboje zawsze się wspierali, jednak kiedy wysłano go do Ameryki, Aria jakoś bardzo tego nie przeżyła, nie lamentowała i nie próbowała uciec każdej nocy tak, jak do Blickling. Tak, jak do Athanasiusa. Kochała Emmeta w jakiś sposób, jednak to uczucie było zupełnie inne i dalekie od pożądania, jakie czuła przy swym Stwórcy. Za każdym razem, gdy byli razem, w jej brzuchu do życia budziło się stado motyli. Drżała pod jego wzrokiem i dotykiem, tak silnie działała na nią jego obecność. Uwielbiała to, w jaki sposób jej dotykał i jak wypowiadał jej imię. Kochała, jak gładził jej skórę i włosy, jak zagarniał ją do siebie i zamykał szczelnie w objęciach. Kochała sposób, w jaki ją pieprzył i to, że tak dobrze znał jej ciało i wiedział, czego potrzebowało, zupełnie jakby czytał w jej myślach. Nigdy, przy nikim innym nie czuła czegoś takiego. Emmet był jej dobrym przyjacielem i wiedziała, że co by się nie działo, mogła liczyć na jego pomoc. Athanasius był jej wszystkim.

- Jestem pewna, że go polubisz. Jest dyplomatą, udziela się charytatywnie i gra w pokera. To już macie coś wspólnego. Z tym, że on wygrywa – powiedziała z powagą, choć w duchu chichotała niczym mały chochlik. Odgryzła się za ten tekst o braciach. Widok stanu konta po nocnych eskapadach w kasynie zmroziła jej krew w żyłach. Athan długo leczył moralnego kaca, a biorąc pod uwagę jego pocałunek z Novak, męczyło go to pewnie do dziś. Znała ją i wiedziała, że pocałunek był jej inicjatywą, dlatego nie chciała roztrząsać tego tematu zwłaszcza, że mężczyzna bardzo to przeżywał.

- Będzie rano. Chce jeszcze zajrzeć do Marisy, ale może zaproszę ich na kolację dziś. Jej też przyda się wyrwanie z domu. Dawno u nas nie była – zauważyła Aria, całując lekko mężczyznę. Chciała się podnieść, ale poczuła, jak mocniej ją do siebie przyciska. Spojrzała na niego przelotnie, a serce od razu zabiło jej mocniej. Cholerny Tismaneanu. Czy on musi być taki gorący?

Pozwolili sobie na chwilę uniesienia w oranżerii, a później Aria zabrała się za przygotowywanie kolacji. Zaprosiła Marisę i Emmeta, a także Jehanne i Ishmaela, by wspólnie mogli uczcić przybycie jej przyjaciela. Pani Adrianna pomogła w przygotowaniach zarówno kolacji jak i pokojów dla gości. Kobiety przygotowały kilka dań by każdy mógł wybrać coś dla siebie. Znała preferencje Emmeta i wiedziała, że jemu wystarczy pizza, ale Marisa była nieco bardziej wymagająca.

- W końcu urosły ci cycki! – stwierdził mężczyzna na widok Vasco, szczerząc się zaczepnie. Uścisnął ją mocno i podniósł ponad ziemię z łatwością, jakby nic nie ważyła. Obcałował niemal całą jej twarz i dopiero wtedy odstawił bezpiecznie na posadzkę.

- Cieszę się, że przyjechałeś i że spotykamy się w milszych okolicznościach niż ostatnio – powiedziała z uśmiechem, nie odrywając się od niego nawet na moment. Pachniał lawendą i drogą wodą kolońską. Zawsze miał gust do zapachów, to trzeba było mu przyznać. Kobiety zwracały uwagę na takie szczegóły, dlatego zapewne nie mógł się od nich opędzić.

- Cześć Aria – usłyszała nagle dziwnie znajomy i niezwykle drażniący głos. Antony stał przy aucie i uśmiechał się do niej szeroko, a ona jedyne na co miała ochotę, to powybijać mu te cholernie białe kły. Z samochodu wychodziła właśnie Marisa, więc Aria idąc za radą i prośbą Athana, postanowiła udawać, że nie przeszkadza jej obecność de Clare. Uznała, że nawet on nie zdoła zepsuć jej humoru.

- Chodźcie do środka, wszyscy już czekają. Przedstawię cię – Vasco rozpromieniła się w uśmiechu i wymieniła uprzejmości z Antonym, który wydawał się zaskoczony jej uprzejmością.

- To jest Emmet, mój przyjaciel. Wychowywaliśmy się razem u Marisy i Elijaha. Jest tam jakąś szychą w Ameryce. Ooo właśnie, to Ishmael. Stworzony Athana i wspólnik. Interesuje się historią USA, możesz później poopowiadać mu te swoje anegdotki o prezydentach, którymi ciągle mnie zanudzasz. A to Jehanne, Stworzona Athana i dziewczyna Isha, więc już jej tak nie pożeraj wzrokiem, bo jest zajęta – Aria przedstawiła mężczyznę wszystkim tym, którzy go jeszcze nie znali. Chwilę później usiedli do stołu, a atmosfera wydawała się być bardzo przyjemna.

- Dołożyć ci jeszcze ziemniaczków, Antony? – zapytała Vasco, zerkając w stronę wampira. Rudy uniósł brew i milczał przez dłuższą chwilę, nim w końcu się odezwał.

- Zatrułaś je werbeną? – zapytał wyraźnie poruszony tym, że dziewczyna była dla niego miła. Zawsze okazywała mu niechęć, a dziś wszystko się zmieniło.

- Nie żartuj. Werbena by cię nie zabiła. Gdybym chciała to zrobić, to dodałabym raczej białej szałwii...ale oczywiście NIE CHCE cię zabić. To zwykle ziemniaki, nooo super dobre, ale nie mordercze – Athan chrząknął znacząco, a Marisa niemal pobladła. Tylko Emmet zaczął się śmiać, nie zdając sobie sprawy, jakie relacje łączą Arię i Antonego. Wampirzyca spojrzała na ukochanego z miną No o co ci chodzi, jestem miła i grzeczna i jeszcze powinnam dostać nagrodę. Taką, jak w oranżerii! Na samo wspomnienie upojnych chwil sam na sam, zrobiło się jej gorąco. Odnalazła dłoń Athana pod stołem i położyła sobie na udo, podciągając nieco sukienkę. Poruszyła się lekko, uśmiechając niewinnie do mężczyzny. Czy wyczuł już, że nie miała na sobie bielizny? Ostatnimi czasy kobieta była bardzo pobudzona i chciała próbować nowych rzeczy, by urozmaicić ukochanemu życie erotyczne. Bała się, że wampir znudzi się nią i po jakimś czasie przestanie czerpać przyjemność z jej obecności.

- Aria Vasco i jej nienaganne maniery – Emmet prychnął i pokręcił głową z rozbawieniem. Sam sięgnął po ziemniaczki i władował sobie kilka do ust.

- Any sladu szawi biayej – zapewnił Antonego z pełnymi ustami, puszczając Arii oczko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^