ATHANASIUS
Ta podwójna randka, którą uknuły Aria i Jehanne, mogła się
nie powieść z wielu powodów, a podstawowym był brak chęci i ochoty u zmęczonych
całonocnym imprezowaniem panów. Ostatecznie nie tylko wcale nie było tak źle,
ale po czasie sami zaczęli się dobrze bawić, w pełni korzystając z tej
chwilowej przerwy w codziennym pośpiechu.
Jednak tym, co według Athana wyszło najlepiej, była Jehanne.
Aż do tego czasu wampir miał wielkie obawy co do przyszłej relacji ze swoją
ostatnią podopieczną, nie mając pojęcia, co siedziało jej w głowie, na jakim
była etapie oswajania się z nową rzeczywistością oraz czy była w stanie choć na
chwilę zapomnieć o traumach, które przeżyła. Dość prędko okazało się, że
Jehanne miała nadzwyczaj silną psychikę i niezwykłą wręcz wolę walki. Zdawała
się być w pełni świadoma wszystkich swoich demonów, a to już było wiele. Lecz
ona poszła o krok dalej i nie tylko znała wszystkie strachy, ale umiała z
nimi walczyć. Miała w sobie dość wiary, optymizmu i odwagi, by stawić czoła
swojej trudnej przeszłości na rzecz przyszłości, która jawiła się jej
świetlanie u boku nowej rodziny.
Rodziny, którą obdarzył ją właśnie on. Wzruszała go myśl, że
Jehanne nie tylko o tym nie zapominała, ale bardzo to doceniała — mimo tylu
drzazg, jakie zebrała po drodze. Poruszało go jej szczere, może odrobinę
nieśmiałe spojrzenie, gdy pytała go o załatwienie najważniejszych dokumentów,
cieszyła nadzieja wymalowana na jej twarzy i autentyczna radość, gdy Athan się
zgodził i obiecał pomoc. Przez myśl przeszło mu nawet, że może Jehanne miała
pamięć złotej rybki i zwyczajnie zdążyła zapomnieć o wszystkim, co złe.
A może po prostu mu wybaczyła? Albo wręcz nigdy nie miała
czego wybaczać? Może dla niej zawsze oczywistym było, że bilans zysków był
znacznie większy niż bilans strat? Może wiedziała, że cokolwiek by się nie
stało, była Athanowi wdzięczna za ocalenie? On sam tak tego nie postrzegał i
nigdy nie chciał, by którykolwiek z jego Stworzonych miał poczucie, że jest mu cokolwiek dłużny.
Ishmael to wiedział i wolałby, by i Jehanne miała tego świadomość. Zamierzał jej to
powiedzieć właśnie jutro, skoro będą mieli ku temu okazję. Jednak nie zamierzał
przeprowadzać z nią żadnej poważnej rozmowy, a jedynie zwyczajną pogawędkę
brzmiącą jak codzienna rozmowa dwójki przyjaciół.
Bo chyba nimi byli.
Ale to jutro, podczas załatwiania czegoś, o czym pomyślał
już dawno temu, ale z oczywistych względów zupełnie o tym zapomniał.
Załatwienie wampirowi dokumentu tożsamości z jednej strony nie było łatwe, bo
wokół czaiło się mnóstwo kruczków. Jehanne raczej nie mogła podać zgodnie z prawdą, że urodziła
się w 1919 roku, wciąż wyglądając jak atrakcyjna dwudziestka. Z drugiej strony
wampirza społeczność była tak duża, że i z takimi rzeczami sobie radziła,
tworząc swoiste urzędnicze podziemie. To tam wyrabiano aktualne dokumenty,
przedłużano ich ważność i modyfikowano wszystkie potrzebne dane, aby nie wzbudzały żadnych wątpliwości. Wiedząc, do kogo uderzyć, załatwienie tego rodzaju spraw
nie było większym problemem i Athan zamierzał nie tylko pomóc Jehanne, ale
wszystko jej pokazać i dokładnie opowiedzieć, aby na przyszłość umiała sama
sobie z tym poradzić.
Bo może właśnie tak się powinien zachowywać jako Stwórca?
Teoretycznie to wiedział, teoretycznie miał przecież duże doświadczenie. A
jednak z Jehanne nie poradził sobie tak łatwo i, paradoksalnie, nie
chodziło o to, że w jej żyłach nie płynęła jego krew. Okoliczności sprowadzenia
jej do Blickling były co najmniej wyjątkowe, jednak największy problem
stanowiła ogromna ilość błędów, jakie popełnił w stosunku do niej. Z nikim nie
miał aż takiego falstartu: z Arią i Ishem „współpraca” od początku układała się
dobrze, Gudrun zaś była istną personifikacją problemów, więc jej nie było nawet
co liczyć. Ale z Jehanne było inaczej od samego początku, choć z drugiej strony
trudno było się temu dziwić: pojawiła się w samym środku huraganu, z którym
akurat walczyli. Lecz może właśnie dopiero teraz Athan zaczął sobie radzić i naprawdę
jawić się jako jej Stwórca. A właśnie to poczucie bycia potrzebnym uwielbiał
najbardziej. Chciał być potrzebny Jehanne i chciał jej pomagać jak tylko umiał.
Te wszystkie myśli napłynęły do niego, gdy wsłuchiwał się w
przepiękny głos rudowłosej wampirzycy. Athanasius nie przypuszczał, że Jehanne
miała tak wielki talent, nawet mimo tego, że przecież wspominała im o tym, czym
zajmowała się w Żółwiku. Ale właśnie wtedy, słuchając jej śpiewu, obejmując
mocno Arię i szeptając jej, czym się zajmą w domu, gdy już będą sami, miał
wreszcie poczucie, że może wszystko zaczyna się układać.
To poczucie utrzymało się przez kolejny miesiąc, który
upłynął im w nadzwyczajnym wręcz spokoju. Niemal trudno było się przyzwyczaić
do wrażenia, że nic nie wisiało nad ich głowami, że nic ich nie goniło i nie
zagrażało. Dzięki temu każdy mógł wpaść do swojego niegdyś stałego trybu dnia,
który Jehanne mogła wreszcie poznać. W ten oto sposób Ishmael i Athan wrócili
do pacy w firmie, choć Tismaneanu coraz częściej myślał o planowaniu czegoś w kierunku studiów medycznych, które umożliwiłyby mu powrót do pracy w
szpitalu. Arii udało się zatrudnić w muzeum w Norwich, a że tam się jechało
ledwie pół godziny, a nie prawie trzy, Athan nie tylko nie miał z tym żadnego
problemu, ale wręcz bardzo się cieszył, że jego luba będzie mogła realizować
swoją pasję. Wiedział aż za dobrze, że dłuższe przesiadywanie w domu by ją zabiło.
Pozostawała jeszcze Jehanne, która chciała coś dla siebie znaleźć, choć każdy
po kolei jej tłumaczył, że powinna jeszcze zaczekać, zaaklimatyzować się,
odpocząć i dopiero potem zacząć myśleć o czymś bardziej ambitnym. Z tego powodu wszyscy domownicy starali się
ułożyć tak swoje grafiki, by nie zostawiać Jehanne samej. Wprawdzie wciąż
pozostawała pani Adrianna, ale to Athan, Ish i Aria mieli o nią dbać, a nie
wykorzystywać do tego gosposię.
Zajmowanie się Jehanne w oczywisty sposób najlepiej szło Ishowi,
który w pełni zaangażował się w swój związek. Athanowi nadal dziwnie patrzyło
się na przyjaciela, który powoli przestawał być tak obsesyjnie poważny i
ponury, coraz częściej pozwalając sobie na uśmiech. Lecz mimo tego szoku, który
jeszcze cały czas uderzał w Athanasiusa, ilektoć sobie pomyślał o tej dość
specyficznej parze, Tismaneanu zaproponował im zajęcie całego prawego skrzydła
posiadłości, aby mogli je urządzić po swojemu i tam ze sobą mieszkać — czy to
razem, czy osobno. Oczywiście Athanowi w tym wszystkim chodziło o jeszcze jedną
rzecz: mimo że spór między nim a Ishem został już dawno zażegnany, groźba
wyprowadzki cały czas gdzieś tam huczała mu w głowie, tym bardziej
uświadamiając, jak bardzo by nie chciał, by Drawson kiedykolwiek wyniósł się z
Blickling.
Spokój był zbawienny, ale miał też swoją ciemną stronę:
śledztwo w sprawie zabójstwa Elijaha utknęło w martwym punkcie. Nie było
żadnych śladów, świadków ani, co gorsza, podejrzanych. Athana trafiał szlag,
ilekroć myślał, że ten skurwysyn wciąż chodził po ziemi, czując się bezkarnie,
a on w obliczu tej jawnej niesprawiedliwości był zupełnie bezradny. Wiedział,
że także Arię to dusiło, ale i ona nie miała pomysłu, co można było zrobić
inaczej lub lepiej, aby cokolwiek ruszyło.
Postój w śledztwie związanym z Elijahem nie oznaczał, że
Matt miał mało pracy. Na szczęście tajemnicze morderstwa wampirów ustały, ale
jeden kłopot zaraz zastąpiono drugim. W ciągu trzech tygodni zaginęło dwóch wampirów,
lecz zupełnie ze sobą niepowiązanych. Jeden był pielęgniarzem w londyńskim
szpitalu, a drugi jakimś podrzędnym politykiem, o którym jeszcze nikt nie
zdążył usłyszeć. Ani Matt, ani ktokolwiek inny nie miał pewności, czy za
morderstwami i zaginięciami stała ta sama osoba i, co gorsze, nie był podstaw, aby postawić jakąś solidną tezę definitywnie łączącą lub rozdzielającą te zdarzenia. Cokolwiek się jednak nie działo, od dawna miało ścisły związek z wampirami, a to budziło pewien niepokój.
Jednak Athan, podobnie zresztą jak reszta domowników, niepokoju mieli już serdecznie dość, z przyjemnością poddając się radosnej, spokojnej chwili zapomnienia.
— W tym wszystkim zapomniałaś o jeszcze jednej rzeczy —
odparł Athanasius sennym tonem.
Połowa kwietnia prezentowała się wyjątkowo ciepło, dając
obiecujące prognozy na nadchodzące lato. Zieleń błyskawicznie budziła się do
życia, okrywając zielonym dywanem do niedawna zmartwiałą, błotnistą ziemię. Ogrody
pęczniały kolorami, tworząc kwietne tęcze, a śpiew ptaków doskonale współgrał z
delikatnym szumem pluskającej w fontannie wody. Lazurowe niebo przystroiło się kilkoma białymi obłoczkami, które tylko od czasu do czasu przysłaniały jasno i
mocno świecące słońce. Tak oto wiosna ukazała im się w całej swej wspaniałości,
otulając ich swoją radością i świeżością.
Szkoda tylko, że po kwietniu jest maj. A potem
siedemnasty, przeszło Athanowi ponuro przez myśl. Zaklął pod nosem,
starając się jeszcze choć przez parę dni tym nie zadręczać. Zamiast tego skupił
się na stojącej niedaleko niego Arii. O ile on po prostu rozłożył się na sofie
ustawionej w oranżerii, mając zamiar po prostu leżeć i pachnieć, tak jego
ukochana natychmiast poczuła napływ weny i zamierzała uwiecznić na płótnie ten
pierwszy prawdziwy przejaw wiosny. Uwielbiał obserwować, jak bez reszty
oddawała się swojej pasji; wyglądała wtedy tak, jakby pędzla nie moczyła w
farbach, a w prawdziwym krajobrazie, który tak doskonale przenosiła na płótno. Błękit
więc nie pochodził z palety, a z nieba; żółć zabierała słońcu, zieleń trawie,
czerwień, róż i turkus kwiatom. Bawiła się sztuką i naturą, a one jej w tym
pomagały. I wszystko dalej byłoby tak pięknie, gdyby podczas ich leniwej,
ogólnej rozmowy o wszystkim i o niczym nie pojawił się pewien temat, który Arię nieco zdenerwował, a
Athanasiusa znowu zastanowił.
— Marisa traktuje go jak syna — tłumaczył, przymykając na
moment powieki; promienie słońca połaskotały go po policzku, wywołując nagłe
zmarszczenie brwi. — Dlatego tak dosadne okazywanie swojej niechęci wobec
Antony’ego nie jest wskazane. Pamiętaj — dodał po krótkiej ciszy — że Marisa i
Elijah zawsze chcieli mieć dzieci. Sama wiesz, jak wyszło, więc tym bardziej Marisa tak szybko przywiązała się do
Antony’ego. Bo jest dla niej jak syn. Taki — dopowiedział po chwili — którego
nie miała, a którego zawsze chciała mieć.
Pamiętał, że Marisa wyznała mu kiedyś, że jej skrytym
marzeniem była ciąża, o którą było nadzwyczaj trudno wampirzej parze.
Oczywiście adopcja lub nawet stworzenie było opcją, ale niewystarczającą i nie
do końca spełniające ów pragnienie. Dlatego cieszył się z tego, że przyjaciółka
znajdowała tyle oparcia w Antonym, tym samym nie rozumiejąc, jakim cudem Aria
tego nie dostrzegała.
— Jeśli nie masz szacunku do Antony’ego, to go nie miej. Ale chociaż tego za bardzo nie okazuj, a na pewno nie przy Marisie. Rozumiem — westchnął, rozkładając się nieco wygodniej na sofie — że ten dzieciak jest dość… specyficzny. Ale ludzie tacy są, kochanie – nieidealni. Jedni są aż nadto uparci — zerknął na nią znacząco, ciekaw, czy przechwyci to spojrzenie — a inni zbyt naiwni. Jedni są agresywni i nieczuli, a drudzy nadwrażliwi. Jeszcze inni są materialistami, oszustami… a Antony… — zastanowił się chwilę — jest dzieckiem łasym na pieniądze, to widać. Ale ja też byłem w jego wieku! — zaśmiał się nagle. — Jak myślisz, dlaczego zdobyłem to — rozejrzał się znacząco dookoła — zamiast zadowolić się czymkolwiek wygodnym, ale wystarczającym? Więc jest materialistą — przyznał — ale poza tym to dzieciak, który ma łeb na karku. No i, co powinno nas najbardziej interesować, zależy mu na Marisie. Ja go nawet lubię — dodał na koniec z lekkim wzruszeniem ramion.
Mógł się tylko domyślić, że Aria się obruszy i zacznie mu
tłumaczyć, że Antony’emu źle z pyska patrzy, bo ona ma przeczucie i koniec. Jednak
Athan znał swoją Stworzoną zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że tu już dawno nie
chodziło o instynkt, a o upór. Vasco obecnie nie przyjmowała do wiadomości, że
mogłaby się mylić i choćby dostała dowody na prawość de Clare’a tuż przed nos, i
tak by nie uwierzyła — godność by jej nie pozwoliła. Dlatego właśnie Athanasius
nie starał się jej przekonać, że Antony to w istocie sympatyczny gość, bo
wiedział, że to nic nie da. Chciał tylko, by nie dawała Marisie dodatkowych
powodów do zmartwień, w tak jawny sposób okazując jej wychowankowi swoją
niechęć.
— Masz pecha do swoich „braci” — zaśmiał się, patrząc z rozbawieniem
na swoją lubą. — Najpierw Ish, a teraz Antony. Elijah dla was obu był jak
ojciec, dlatego można powiedzieć, że jesteście jakby rodzeństwem — dodał, nie mogąc
się powstrzymać od tej małej złośliwości.
Ledwie kilka minut później od razu pomyślał, że kara za tę
małą szpileczkę spotkała go szybciej, niż mógłby podejrzewać. Wszystko przez
nagły telefon, który przerwał ich pogawędkę. Ktokolwiek zadzwonił do Arii,
bardzo ją to ucieszyło, ponieważ odebrała z szerokim uśmiechem — który
natychmiast wzbudził w Athanie odrobinę wątpliwości.
Potem było jeszcze gorzej.
Całość rozegrała się w dosłownie kilka minut, w których wampira
jakby zaczarowało, przez co odpowiadał całkowicie niezgodnie z tym, co myślał.
— Oczywiście, że nie mam nic przeciwko, by Emmet nas
odwiedził — odparł uprzejmym tonem.
— Oczywiście, że mam coś przeciwko!
— Naturalnie — zgodził się z idealnym spokojem
wymalowanym na twarzy — jeśli przyjeżdża tu tak z daleka, z przyjemnością go
ugościmy tak długo, jak zechce.
— Jeszcze mi się do domu sprowadza! Cholera jasna!
I tak oto okazało się, że Emmet, bliski przyjaciel Arii,
postanowił w chwilach urlopu odwiedzić swoich znajomych, mając Vasco bardzo wysoko
na swojej liście. Z tego powodu wyjechał do Londynu, ale dopiero w trakcie
podróży dowiedział się, że Aria nie mieszkała już w stolicy, a w Blickling. Jednak
nawet to nie zniechęciło dzielnego Emmeta, nie widząc zupełnie nic złego
w odwiedzeniu koleżanki, która od blisko miesiąca była w związku z innym
mężczyzną. I, co ciekawsze, zainteresowana dwójka najwyraźniej była tym wprost zachwycona.
Cóż, Athan nie był. Ale nie zamierzał odezwać się ani słówkiem.
Wiedział, jak bliscy sobie byli i w gruncie rzeczy cieszył się, że Aria w pewnym
sensie będzie mogła wszystko odreagować, skupiając się na kontakcie z kimś,
kogo bardzo dobrze zna i ceni. Jednak Athanasiusowi Emmet kojarzył się tylko z
pogrzebem Elijaha, bo to tam widział go po raz ostatni i to między nimi o nim
rozmawiał z Arią, korzystając tylko ze sztucznych, przerażająco suchych formułek.
Dreszcz przebiegł mu po plecach na myśl, jak się wtedy zachowywali i jak mocno Athan
chciał się odseparować od swojej Stworzonej.
Nie bardzo mu to wyszło, zwłaszcza że właśnie przywołał ją
do siebie ręką, aby usiadła na kolanach i wtuliła głowę w jego pierś, wyraźnie
zadowolona z odbytej niedawno rozmowy. A Athan ani myślał psuć jej humoru swoimi
jak zwykle ponurymi przemyśleniami.
— A więc Emmet? — zagadnął pogodnym tonem, delikatnie
głaszcząc ją po włosach. — Kiedy dokładnie ma przyjechać? To świetnie. Nie znam
go aż tak dobrze, mimo że to wychowanek Elijaha. W ogóle, jak się okazuje,
niewiele wiem o jego wychowankach — dodał z namysłem. — Chyba tylko Marisę tak
dobrze znam — mruknął z lekkim rozbawieniem.
Emmet pojawił się u Cavendishów mniej więcej w momencie, w
którym Athanasius zdecydował się odsunąć od siebie Arię, aby nie zapędzić się w
tym, co zaczynało ich łączyć, choć nie powinno. Chociażby z tego względu Tismaneanu
powinien być mu wdzięczny, ponieważ w trudnym dla Arii czasie to właśnie on był
dla niej oparciem. Lecz jednocześnie sierdziła go myśl, że to właśnie Emmet
wtedy przy niej był, nie on. Że to on otaczał ją opieką, on wzbudził zaufanie i
przywoływał uśmiech na jej twarzy. Athan zdawał sobie sprawę, że te wewnętrzne
wywody były śmieszne — wszak to on odsunął od siebie Arię, a nie na odwrót,
dlatego nie powinien mieć żalu do nikogo, poza sobą. Ale i tak miał. I nawet
nie starał się z tym walczyć, choć wiedział, że powinien ukrywać.
Powinien, skoro wreszcie zaczynał się uczyć, jak ofiarować Arii szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz