ROZDZIAŁ 179

 ATHANASIUS

Ta podwójna randka, którą uknuły Aria i Jehanne, mogła się nie powieść z wielu powodów, a podstawowym był brak chęci i ochoty u zmęczonych całonocnym imprezowaniem panów. Ostatecznie nie tylko wcale nie było tak źle, ale po czasie sami zaczęli się dobrze bawić, w pełni korzystając z tej chwilowej przerwy w codziennym pośpiechu.

Jednak tym, co według Athana wyszło najlepiej, była Jehanne. Aż do tego czasu wampir miał wielkie obawy co do przyszłej relacji ze swoją ostatnią podopieczną, nie mając pojęcia, co siedziało jej w głowie, na jakim była etapie oswajania się z nową rzeczywistością oraz czy była w stanie choć na chwilę zapomnieć o traumach, które przeżyła. Dość prędko okazało się, że Jehanne miała nadzwyczaj silną psychikę i niezwykłą wręcz wolę walki. Zdawała się być w pełni świadoma wszystkich swoich demonów, a to już było wiele. Lecz ona poszła o krok dalej i nie tylko znała wszystkie strachy, ale umiała z nimi walczyć. Miała w sobie dość wiary, optymizmu i odwagi, by stawić czoła swojej trudnej przeszłości na rzecz przyszłości, która jawiła się jej świetlanie u boku nowej rodziny.

Rodziny, którą obdarzył ją właśnie on. Wzruszała go myśl, że Jehanne nie tylko o tym nie zapominała, ale bardzo to doceniała — mimo tylu drzazg, jakie zebrała po drodze. Poruszało go jej szczere, może odrobinę nieśmiałe spojrzenie, gdy pytała go o załatwienie najważniejszych dokumentów, cieszyła nadzieja wymalowana na jej twarzy i autentyczna radość, gdy Athan się zgodził i obiecał pomoc. Przez myśl przeszło mu nawet, że może Jehanne miała pamięć złotej rybki i zwyczajnie zdążyła zapomnieć o wszystkim, co złe.

A może po prostu mu wybaczyła? Albo wręcz nigdy nie miała czego wybaczać? Może dla niej zawsze oczywistym było, że bilans zysków był znacznie większy niż bilans strat? Może wiedziała, że cokolwiek by się nie stało, była Athanowi wdzięczna za ocalenie? On sam tak tego nie postrzegał i nigdy nie chciał, by którykolwiek z jego Stworzonych miał poczucie, że jest mu cokolwiek dłużny. Ishmael to wiedział i wolałby, by i Jehanne miała tego świadomość. Zamierzał jej to powiedzieć właśnie jutro, skoro będą mieli ku temu okazję. Jednak nie zamierzał przeprowadzać z nią żadnej poważnej rozmowy, a jedynie zwyczajną pogawędkę brzmiącą jak codzienna rozmowa dwójki przyjaciół.

Bo chyba nimi byli.

Ale to jutro, podczas załatwiania czegoś, o czym pomyślał już dawno temu, ale z oczywistych względów zupełnie o tym zapomniał. Załatwienie wampirowi dokumentu tożsamości z jednej strony nie było łatwe, bo wokół czaiło się mnóstwo kruczków. Jehanne raczej nie mogła podać zgodnie z prawdą, że urodziła się w 1919 roku, wciąż wyglądając jak atrakcyjna dwudziestka. Z drugiej strony wampirza społeczność była tak duża, że i z takimi rzeczami sobie radziła, tworząc swoiste urzędnicze podziemie. To tam wyrabiano aktualne dokumenty, przedłużano ich ważność i modyfikowano wszystkie potrzebne dane, aby nie wzbudzały żadnych wątpliwości. Wiedząc, do kogo uderzyć, załatwienie tego rodzaju spraw nie było większym problemem i Athan zamierzał nie tylko pomóc Jehanne, ale wszystko jej pokazać i dokładnie opowiedzieć, aby na przyszłość umiała sama sobie z tym poradzić.

Bo może właśnie tak się powinien zachowywać jako Stwórca? Teoretycznie to wiedział, teoretycznie miał przecież duże doświadczenie. A jednak z Jehanne nie poradził sobie tak łatwo i, paradoksalnie, nie chodziło o to, że w jej żyłach nie płynęła jego krew. Okoliczności sprowadzenia jej do Blickling były co najmniej wyjątkowe, jednak największy problem stanowiła ogromna ilość błędów, jakie popełnił w stosunku do niej. Z nikim nie miał aż takiego falstartu: z Arią i Ishem „współpraca” od początku układała się dobrze, Gudrun zaś była istną personifikacją problemów, więc jej nie było nawet co liczyć. Ale z Jehanne było inaczej od samego początku, choć z drugiej strony trudno było się temu dziwić: pojawiła się w samym środku huraganu, z którym akurat walczyli. Lecz może właśnie dopiero teraz Athan zaczął sobie radzić i naprawdę jawić się jako jej Stwórca. A właśnie to poczucie bycia potrzebnym uwielbiał najbardziej. Chciał być potrzebny Jehanne i chciał jej pomagać jak tylko umiał.

Te wszystkie myśli napłynęły do niego, gdy wsłuchiwał się w przepiękny głos rudowłosej wampirzycy. Athanasius nie przypuszczał, że Jehanne miała tak wielki talent, nawet mimo tego, że przecież wspominała im o tym, czym zajmowała się w Żółwiku. Ale właśnie wtedy, słuchając jej śpiewu, obejmując mocno Arię i szeptając jej, czym się zajmą w domu, gdy już będą sami, miał wreszcie poczucie, że może wszystko zaczyna się układać.

 

To poczucie utrzymało się przez kolejny miesiąc, który upłynął im w nadzwyczajnym wręcz spokoju. Niemal trudno było się przyzwyczaić do wrażenia, że nic nie wisiało nad ich głowami, że nic ich nie goniło i nie zagrażało. Dzięki temu każdy mógł wpaść do swojego niegdyś stałego trybu dnia, który Jehanne mogła wreszcie poznać. W ten oto sposób Ishmael i Athan wrócili do pacy w firmie, choć Tismaneanu coraz częściej myślał o planowaniu czegoś w kierunku studiów medycznych, które umożliwiłyby mu powrót do pracy w szpitalu. Arii udało się zatrudnić w muzeum w Norwich, a że tam się jechało ledwie pół godziny, a nie prawie trzy, Athan nie tylko nie miał z tym żadnego problemu, ale wręcz bardzo się cieszył, że jego luba będzie mogła realizować swoją pasję. Wiedział aż za dobrze, że dłuższe przesiadywanie w domu by ją zabiło. Pozostawała jeszcze Jehanne, która chciała coś dla siebie znaleźć, choć każdy po kolei jej tłumaczył, że powinna jeszcze zaczekać, zaaklimatyzować się, odpocząć i dopiero potem zacząć myśleć o czymś bardziej ambitnym.  Z tego powodu wszyscy domownicy starali się ułożyć tak swoje grafiki, by nie zostawiać Jehanne samej. Wprawdzie wciąż pozostawała pani Adrianna, ale to Athan, Ish i Aria mieli o nią dbać, a nie wykorzystywać do tego gosposię.

Zajmowanie się Jehanne w oczywisty sposób najlepiej szło Ishowi, który w pełni zaangażował się w swój związek. Athanowi nadal dziwnie patrzyło się na przyjaciela, który powoli przestawał być tak obsesyjnie poważny i ponury, coraz częściej pozwalając sobie na uśmiech. Lecz mimo tego szoku, który jeszcze cały czas uderzał w Athanasiusa, ilektoć sobie pomyślał o tej dość specyficznej parze, Tismaneanu zaproponował im zajęcie całego prawego skrzydła posiadłości, aby mogli je urządzić po swojemu i tam ze sobą mieszkać — czy to razem, czy osobno. Oczywiście Athanowi w tym wszystkim chodziło o jeszcze jedną rzecz: mimo że spór między nim a Ishem został już dawno zażegnany, groźba wyprowadzki cały czas gdzieś tam huczała mu w głowie, tym bardziej uświadamiając, jak bardzo by nie chciał, by Drawson kiedykolwiek wyniósł się z Blickling.

Spokój był zbawienny, ale miał też swoją ciemną stronę: śledztwo w sprawie zabójstwa Elijaha utknęło w martwym punkcie. Nie było żadnych śladów, świadków ani, co gorsza, podejrzanych. Athana trafiał szlag, ilekroć myślał, że ten skurwysyn wciąż chodził po ziemi, czując się bezkarnie, a on w obliczu tej jawnej niesprawiedliwości był zupełnie bezradny. Wiedział, że także Arię to dusiło, ale i ona nie miała pomysłu, co można było zrobić inaczej lub lepiej, aby cokolwiek ruszyło.

Postój w śledztwie związanym z Elijahem nie oznaczał, że Matt miał mało pracy. Na szczęście tajemnicze morderstwa wampirów ustały, ale jeden kłopot zaraz zastąpiono drugim. W ciągu trzech tygodni zaginęło dwóch wampirów, lecz zupełnie ze sobą niepowiązanych. Jeden był pielęgniarzem w londyńskim szpitalu, a drugi jakimś podrzędnym politykiem, o którym jeszcze nikt nie zdążył usłyszeć. Ani Matt, ani ktokolwiek inny nie miał pewności, czy za morderstwami i zaginięciami stała ta sama osoba i, co gorsze, nie był podstaw, aby postawić jakąś solidną tezę definitywnie łączącą lub rozdzielającą te zdarzenia. Cokolwiek się jednak nie działo, od dawna miało ścisły związek z wampirami, a to budziło pewien niepokój.

Jednak Athan, podobnie zresztą jak reszta domowników, niepokoju mieli już serdecznie dość, z przyjemnością poddając się radosnej, spokojnej chwili zapomnienia.

 

— W tym wszystkim zapomniałaś o jeszcze jednej rzeczy — odparł Athanasius sennym tonem.

Połowa kwietnia prezentowała się wyjątkowo ciepło, dając obiecujące prognozy na nadchodzące lato. Zieleń błyskawicznie budziła się do życia, okrywając zielonym dywanem do niedawna zmartwiałą, błotnistą ziemię. Ogrody pęczniały kolorami, tworząc kwietne tęcze, a śpiew ptaków doskonale współgrał z delikatnym szumem pluskającej w fontannie wody. Lazurowe niebo przystroiło się kilkoma białymi obłoczkami, które tylko od czasu do czasu przysłaniały jasno i mocno świecące słońce. Tak oto wiosna ukazała im się w całej swej wspaniałości, otulając ich swoją radością i świeżością.

Szkoda tylko, że po kwietniu jest maj. A potem siedemnasty, przeszło Athanowi ponuro przez myśl. Zaklął pod nosem, starając się jeszcze choć przez parę dni tym nie zadręczać. Zamiast tego skupił się na stojącej niedaleko niego Arii. O ile on po prostu rozłożył się na sofie ustawionej w oranżerii, mając zamiar po prostu leżeć i pachnieć, tak jego ukochana natychmiast poczuła napływ weny i zamierzała uwiecznić na płótnie ten pierwszy prawdziwy przejaw wiosny. Uwielbiał obserwować, jak bez reszty oddawała się swojej pasji; wyglądała wtedy tak, jakby pędzla nie moczyła w farbach, a w prawdziwym krajobrazie, który tak doskonale przenosiła na płótno. Błękit więc nie pochodził z palety, a z nieba; żółć zabierała słońcu, zieleń trawie, czerwień, róż i turkus kwiatom. Bawiła się sztuką i naturą, a one jej w tym pomagały. I wszystko dalej byłoby tak pięknie, gdyby podczas ich leniwej, ogólnej rozmowy o wszystkim i o niczym nie pojawił się pewien temat, który Arię nieco zdenerwował, a Athanasiusa znowu zastanowił.

— Marisa traktuje go jak syna — tłumaczył, przymykając na moment powieki; promienie słońca połaskotały go po policzku, wywołując nagłe zmarszczenie brwi. — Dlatego tak dosadne okazywanie swojej niechęci wobec Antony’ego nie jest wskazane. Pamiętaj — dodał po krótkiej ciszy — że Marisa i Elijah zawsze chcieli mieć dzieci. Sama wiesz, jak wyszło, więc tym bardziej Marisa tak szybko przywiązała się do Antony’ego. Bo jest dla niej jak syn. Taki — dopowiedział po chwili — którego nie miała, a którego zawsze chciała mieć.

Pamiętał, że Marisa wyznała mu kiedyś, że jej skrytym marzeniem była ciąża, o którą było nadzwyczaj trudno wampirzej parze. Oczywiście adopcja lub nawet stworzenie było opcją, ale niewystarczającą i nie do końca spełniające ów pragnienie. Dlatego cieszył się z tego, że przyjaciółka znajdowała tyle oparcia w Antonym, tym samym nie rozumiejąc, jakim cudem Aria tego nie dostrzegała.

— Jeśli nie masz szacunku do Antony’ego, to go nie miej. Ale chociaż tego za bardzo nie okazuj, a na pewno nie przy Marisie. Rozumiem — westchnął, rozkładając się nieco wygodniej na sofie — że ten dzieciak jest dość… specyficzny. Ale ludzie tacy są, kochanie  nieidealni. Jedni są aż nadto uparci — zerknął na nią znacząco, ciekaw, czy przechwyci to spojrzenie — a inni zbyt naiwni. Jedni są agresywni i nieczuli, a drudzy nadwrażliwi. Jeszcze inni są materialistami, oszustami… a Antony… — zastanowił się chwilę — jest dzieckiem łasym na pieniądze, to widać. Ale ja też byłem w jego wieku! — zaśmiał się nagle. — Jak myślisz, dlaczego zdobyłem to — rozejrzał się znacząco dookoła — zamiast zadowolić się czymkolwiek wygodnym, ale wystarczającym? Więc jest materialistą — przyznał — ale poza tym to dzieciak, który ma łeb na karku. No i, co powinno nas najbardziej interesować, zależy mu na Marisie. Ja go nawet lubię — dodał na koniec z lekkim wzruszeniem ramion.

Mógł się tylko domyślić, że Aria się obruszy i zacznie mu tłumaczyć, że Antony’emu źle z pyska patrzy, bo ona ma przeczucie i koniec. Jednak Athan znał swoją Stworzoną zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że tu już dawno nie chodziło o instynkt, a o upór. Vasco obecnie nie przyjmowała do wiadomości, że mogłaby się mylić i choćby dostała dowody na prawość de Clare’a tuż przed nos, i tak by nie uwierzyła — godność by jej nie pozwoliła. Dlatego właśnie Athanasius nie starał się jej przekonać, że Antony to w istocie sympatyczny gość, bo wiedział, że to nic nie da. Chciał tylko, by nie dawała Marisie dodatkowych powodów do zmartwień, w tak jawny sposób okazując jej wychowankowi swoją niechęć.

— Masz pecha do swoich „braci” — zaśmiał się, patrząc z rozbawieniem na swoją lubą. — Najpierw Ish, a teraz Antony. Elijah dla was obu był jak ojciec, dlatego można powiedzieć, że jesteście jakby rodzeństwem — dodał, nie mogąc się powstrzymać od tej małej złośliwości.

Ledwie kilka minut później od razu pomyślał, że kara za tę małą szpileczkę spotkała go szybciej, niż mógłby podejrzewać. Wszystko przez nagły telefon, który przerwał ich pogawędkę. Ktokolwiek zadzwonił do Arii, bardzo ją to ucieszyło, ponieważ odebrała z szerokim uśmiechem — który natychmiast wzbudził w Athanie odrobinę wątpliwości.

Potem było jeszcze gorzej.

Całość rozegrała się w dosłownie kilka minut, w których wampira jakby zaczarowało, przez co odpowiadał całkowicie niezgodnie z tym, co myślał.

— Oczywiście, że nie mam nic przeciwko, by Emmet nas odwiedził — odparł uprzejmym tonem.

— Oczywiście, że mam coś przeciwko!

­— Naturalnie — zgodził się z idealnym spokojem wymalowanym na twarzy — jeśli przyjeżdża tu tak z daleka, z przyjemnością go ugościmy tak długo, jak zechce.

— Jeszcze mi się do domu sprowadza! Cholera jasna!

I tak oto okazało się, że Emmet, bliski przyjaciel Arii, postanowił w chwilach urlopu odwiedzić swoich znajomych, mając Vasco bardzo wysoko na swojej liście. Z tego powodu wyjechał do Londynu, ale dopiero w trakcie podróży dowiedział się, że Aria nie mieszkała już w stolicy, a w Blickling. Jednak nawet to nie zniechęciło dzielnego Emmeta, nie widząc zupełnie nic złego w odwiedzeniu koleżanki, która od blisko miesiąca była w związku z innym mężczyzną. I, co ciekawsze, zainteresowana dwójka najwyraźniej była tym wprost zachwycona.

Cóż, Athan nie był. Ale nie zamierzał odezwać się ani słówkiem. Wiedział, jak bliscy sobie byli i w gruncie rzeczy cieszył się, że Aria w pewnym sensie będzie mogła wszystko odreagować, skupiając się na kontakcie z kimś, kogo bardzo dobrze zna i ceni. Jednak Athanasiusowi Emmet kojarzył się tylko z pogrzebem Elijaha, bo to tam widział go po raz ostatni i to między nimi o nim rozmawiał z Arią, korzystając tylko ze sztucznych, przerażająco suchych formułek. Dreszcz przebiegł mu po plecach na myśl, jak się wtedy zachowywali i jak mocno Athan chciał się odseparować od swojej Stworzonej.

Nie bardzo mu to wyszło, zwłaszcza że właśnie przywołał ją do siebie ręką, aby usiadła na kolanach i wtuliła głowę w jego pierś, wyraźnie zadowolona z odbytej niedawno rozmowy. A Athan ani myślał psuć jej humoru swoimi jak zwykle ponurymi przemyśleniami.

— A więc Emmet? — zagadnął pogodnym tonem, delikatnie głaszcząc ją po włosach. — Kiedy dokładnie ma przyjechać? To świetnie. Nie znam go aż tak dobrze, mimo że to wychowanek Elijaha. W ogóle, jak się okazuje, niewiele wiem o jego wychowankach — dodał z namysłem. — Chyba tylko Marisę tak dobrze znam — mruknął z lekkim rozbawieniem. — No ale dobrze. Może wreszcie lepiej poznam tego twojego Emmeta.

Emmet pojawił się u Cavendishów mniej więcej w momencie, w którym Athanasius zdecydował się odsunąć od siebie Arię, aby nie zapędzić się w tym, co zaczynało ich łączyć, choć nie powinno. Chociażby z tego względu Tismaneanu powinien być mu wdzięczny, ponieważ w trudnym dla Arii czasie to właśnie on był dla niej oparciem. Lecz jednocześnie sierdziła go myśl, że to właśnie Emmet wtedy przy niej był, nie on. Że to on otaczał ją opieką, on wzbudził zaufanie i przywoływał uśmiech na jej twarzy. Athan zdawał sobie sprawę, że te wewnętrzne wywody były śmieszne — wszak to on odsunął od siebie Arię, a nie na odwrót, dlatego nie powinien mieć żalu do nikogo, poza sobą. Ale i tak miał. I nawet nie starał się z tym walczyć, choć wiedział, że powinien ukrywać.

Powinien, skoro wreszcie zaczynał się uczyć, jak ofiarować Arii szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^