ROZDZIAŁ 175

ATHANASIUS

Nie pamiętał, kiedy ostatnio był w kasynie. Z jednej strony tego rodzaju rozrywki nie były w ogóle w stylu Athana, lecz z drugiej — były całkowicie w jego stylu. Jako typowy domator, nie przepadał za jakimikolwiek wyjściami, czy to na bal, większe zakupy czy nawet zakrapiany męski wieczorek. Dla niego już od dawna idealny wieczór składał się z zaszycia się w bibliotece, grania na pianinie lub spacerowania po terenach posesji. Nie było tam miejsca na żadne kasyna i inne imprezy, a jednak gdy tylko wszedł do środka, natychmiast dał się ponieść charakterystycznemu klimatowi tego typu miejsc, nagle czując się jak ryba w wodzie. Panujący wewnątrz półmrok przecinany żółtawym światłem lamp nadawał specyficznego, tajemniczego nastroju, doskonale pasującego do rozgrywającego się tam hazardu. Duszne powietrze przesycone było wonią perfum, alkoholu i bardzo szczególnego rodzaju ekscytacji. I nierozsądku. Nierozsądek był podstawą każdego kasyna oraz prezentem, jaki otrzymywał każdy gość po przekroczeniu progu.

Odetchnąwszy głęboko, Athan tak nagle zaczął się cieszyć na cały ten wieczór. Kto wie, może właśnie tego mu było potrzeba? Takiej czystej, niewinnej, ale konkretnej rozrywki? Nie był pewien, ale uznał, że bardzo chętnie to sprawdzi.

Także pomysł prywatnej loży mocno mu się spodobał. Miał ochotę wziąć udział we wszelkich możliwych grach i przegrać mnóstwo pieniędzy, ale to później, gdy alkohol wstrzyknie w niego jeszcze więcej głupiej brawury i głodu ryzyka. Na razie chciał się odprężyć, odpocząć i wpaść w wir rozmów, humoru i dobrego whisky.

Nie zdążył nawet usiąść, by nacieszyć się spokojem i początkiem wieczoru, gdy usłyszał za sobą doskonale znajomy głos. Zupełnie zaskoczony, ledwie się odwrócił, gdy Anna Novak rzuciła mu się na szyję. Tego rodzaju przywitaniem nie było niczym złym i gdyby tylko na tym się skończyło, Athanasius z pewnością uśmiechnąłby się ciepło, przywitał Annę z gracją i rozpoczął rozmowę. Niestety, Anna zrobiła dokładnie to, czego można było się po niej spodziewać: jak zwykle śmiała i bezkompromisowa, bez choćby chwili zawahania i cienia krępacji pocałowała go w usta. Przez krótką chwilę wyraźnie rozkoszowała się tym momentem osłupienia, w który wprawiła Athana i dopiero gdy odsunęła się od niego, ozdobiona tryumfalnym uśmiechem, wampir mógł przeanalizować, co się właściwie wydarzyło.

I całkiem się przerazić.

Blady i czerwony na twarzy jednocześnie, przełknął z trudem ślinę, wpatrywał się w Annę zszokowanym spojrzeniem. Ta nic sobie z tego nie robiła, jak gdyby nigdy nic zaczęła się witać z resztą gości. Athan prawie nie słyszał przebiegu rozmowy, gorączkowo analizując, co się właśnie stało.

Pocałował inną kobietę. Będąc już w związku z Arią. To znaczy — teoretycznie — to ona pocałowała jego. Obawiał się tylko, że dla jego ukochanej nie będzie miało to większego znaczenia.

Przerażony tą niespodziewaną porażką, zaczął się zastanawiać, jak powinien ugryźć temat. Przede wszystkim — mówić Arii czy nie? Z jednej strony nie stało się nic złego; to było tylko powitanie i to z zaskoczenia. Zresztą Ish i Antony to widzieli i mogli potwierdzić. Więc może nie było o co robić szumu, dzięki czemu nie było też potrzeby mówienia o tym Arii? Jednak Athan wiedział, że z tym kłamstwem tylko by się udusił. Nienawidził łgać, poza tym dość miał już tajemnic i jeśli po wielu latach wyrzeczeń wreszcie zdecydował się wyjawić Arii wszystkie swoje sekrety, nie zamierzał tworzyć żadnych nowych. Musiał jej powiedzieć, choć nie miał pojęcia, jak wampirzyca na to zareaguje.

Dobry humor momentalnie z niego uleciał; nie pomogło nawet błyskawiczne ulotnienie się Novak, której przez ułamek sekundy miał ochotę skręcić kark. Ish nie sprawiał wrażenia zainteresowanego tym małym zamieszaniem, za to Antony uśmiechał się szeroko, najwyraźniej ciekaw relacji między Anną a Athanem. Biorąc od niego szklankę z whisky, rozsiadł się wreszcie wygodnie na sofie, cały czas rozpamiętując to nieszczęsne powitanie. Nie miał siły unikać tego tematu, więc uznał, że nic się nie stanie, jak zaspokoi ciekawość Antony’ego.

— To moja była — wyjaśnił krótko pozbawionym emocji głosem. — Rozstaliśmy się bardzo dawno temu, ale Anna zawsze była specyficzna.

— Wiesz — zaczął Ish, wzruszając ramionami — pewnie nie wie o Arii, że ty i ona…

— Uwierz mi — przerwał, łypiąc na przyjaciela — że gdyby wiedziała, zareagowałaby tak samo. To jest właśnie cała Anna — westchnął, by po chwili upić łyk alkoholu.

Niespecjalnie miał ochotę na rozmowę o interesach, którą właśnie zaczęli Ish i Antony. Ten pierwszy był bardzo ciekaw, jaki jest plan „Młodego” — jak to zwykł go zwać — na rozszerzenie tej sieci kasyn. Jak na Drawsona przystało, nie interesowały go żadne ogóły i chciał znać jak najwięcej szczegółów, nie powstrzymując się od podarowania Antony’emu kilka przydatnych rad, jak na starszego kolegę po fachu przystało. Athan nie był pewien, czy de Clare w ogóle zamierzał z nich skorzystać, ale Ish już miał to do siebie, że uwielbiał pouczać innych, wychodząc z założenia, że jego doświadczenie jest nieomylne.

Pozwalając, by rozmowa toczyła się swoim lekkim rytmem, Athan przyglądał się kręcącym wokół kobietom. Wszystkie spoglądały na nich łobuzersko, najwyraźniej oczekując jeszcze lepszej rozrywki w bliższej lub dalszej przeszłości. Sądząc po tym, jak odchylały głowy i odrzucały na bok włosy, aby jak najbardziej uwidocznić szyję, wszystkie naoglądały się „Zmierzchu” i uznały, że ugryzienie przez wampira będzie nadzwyczaj ekscytujące. Przez myśl im zapewne nie przeszło, że to w gruncie rzeczy bolesne i dość nieprzyjemne doświadczenie, ale skoro same były chętne — a Antony najwyraźniej na wszystko je przygotował — to nie zamierzał się z tym kłócić. Co więcej, planował skorzystać z tej niecodziennej usługi, jaką było oferowanie „żywej” krwi — ale później. Najpierw zamierzał się zrelaksować, a potem wydać trochę pieniędzy.

— I to tak sam zamierzasz wszystko prowadzić? — spytał, znacząco rozglądając się dookoła. Antony spojrzał na niego bez zrozumienia i już otwierał usta, zapewne po to by, wyjaśnić, że ma partnerów biznesowych, kiedy Athanasius mu przerwał: — Nie kręci się wokół ciebie żadna panienka? Albo ty nie masz żadnej na oku? Oczywiście, to prywatne sprawy — podniósł ręce w geście poddania się — ale przy tej naszej wieczności przydaje się ktoś obok. Wiem z doświadczenia — mruknął, łypiąc na Antony’ego srogo — że samotność na dłuższą metę jest przereklamowana. I bardzo niewygodna. Z kimś u boku łatwiej to znieść. To może być partner, ale to może być też Stworzony — wyjaśnił z lekkim wzruszeniem ramion. — Myślałeś o tym, by kogoś kiedyś stworzyć? Sądzisz, że nadawałbyś się na Stwórcę?

Nagle coś przyszło mu do głowy. Kwestia ta była tak oczywista, wręcz naturalna i niecierpiąca zwłoki, że Athan sam sobie się dziwił, iż zamierzał poruszać ją tak późno. Przecież nadal nie poznał odpowiedzi na dręczące go pytanie, a miał już tyle okazji — wszak ostatnimi czasy widuje Antony’ego całkiem często.

— A właśnie — dodał, niby mimochodem — jak to właściwie było z tobą i Elijahem?

Tak jak się tego spodziewał, chłopak zareagował podobnie, jak na pogrzebie: spłoszył się lekko i może nawet nieco spiął. Athanasius rozumiał, że to był temat tabu i może nie powinien psuć tak radosnego i lekkiego klimatu tego rodzaju ciężkimi pytaniami, ale niespecjalnie się tym przejmował.

— Spokojnie — mruknął nieco pobłażliwym tonem, uśmiechając się lekko — nie burmusz się tak! Jak mamy się poznać, to chcę wiedzieć więcej. Elijah był mi jak brat, więc w pewnym sensie jestem twoim wujkiem — prychnął, jeszcze szerzej się uśmiechając. — Rodzinie chyba możesz się zwierzyć? A ja mam taką po prostu potrzebę wiedzieć. Bo nie powiem, gdyby Elijah teraz stanął obok nas, zaraz bym mu zarzucił, że jak to możliwe, że zataił przede mną taki nabytek! — zakrzyknął z udawanym rozemocjonowaniem. — Ja mu o swoich stworzonych opowiadałem natychmiast. Trochę tak, jakby to było jakieś trofeum — zaśmiał się cicho, spoglądając kątem oka na Isha, któremu z pewnością nie umknęła ta uwaga. — Więc… opowiedz nam coś o tym. Wspomnijmy naszego zmarłego przyjaciela, wnosząc za niego ten toast. Za Elijaha! — zawołał, wznosząc szkło do góry, by po chwili wychylił go do dna.

W loży nie posiedzieli aż tak długo, choć zamierzali tam jeszcze wrócić. Jednak Antony koniecznie chciał im pokazać resztę — i to możliwie jak najdokładniej. Zaproponował więc wzięcie udziału w kilku grach, na co zresztą Athan od dawna miał ochotę, a sądząc po drobnym ożywieniu się Isha, on także był ciekaw kasynowych rozrywek. Ich wzrok natychmiast przyciągnęła ruletka; chętni do zagrania już gromadzili się wokół stołu, a krupier już przyjmował zakłady. Poszedłszy bliżej, przywitali się z zebranymi, nawiązując chwilowe znajomości, o których każdy zapomni. Wokół zebrał się niemały wianuszek gapiów, a wszystko za sprawą całkiem wysokich stawek, na jakie zdecydowali się gracze; krupier oferował żetony o nominale nawet powyżej tysiąca, mając pewność, że właśnie o tego rodzaju sumy będzie toczyć się gra. Aż wreszcie, skupieni wokół stanowiska, wszyscy wpatrywali się łakomie w wielkie czarno-czerwone koło, po którym toczyła się mała kuleczka. Athanasius już zapomniał, jak to jest zabawić się nawet w tak znikomy hazard, ale to może właśnie dlatego dał się pozytywnie zaskoczyć, jak wiele radości sprawiało mu to niby-nerwowe oczekiwanie na zatrzymanie się koła i sprawdzenie, jaki numer wypadł. Zabawnie było obserwować, jak elegancko ubrane damy piszczały z radości, wskazując swoim partnerom na wybrany numerek, który wcześniej obstawiły. Jeszcze śmieszniejsze były jęki zawodu i okrzyki pełne bluzgów, gdy ktoś, kto postawił wcale niemało, musiał żegnać się ze swoim pokaźnym stosikiem żetonów.

Ish się uparł i cały czas stawiał na czerwone cyfry, w tym zwykle takie same — wybrawszy sobie konkretny zestaw, cały czas celował wyłącznie w te, stawiając na nie wcale nie tak małe sumy. Szybko się okazało, że Fortunie spodobała się ta strategia, bo z każdym rzutem małej, białawej kuleczki zsyłała na Drawsona niewiarygodne wręcz pokłady szczęścia. Wprawdzie kilka razy się zdarzyło, że nie był nawet blisko, lecz po blisko godzinie skończył rozgrywkę z naprawdę pokaźną sumką żetonów. Athan zrezygnował z tego znacznie szybciej, po pewnym czasie po prostu się przyglądając: jemu stawianie na wybrane cyferki zupełnie nie szło i całkiem szybko stracił wszystko, co wykupił. Z oczywistych powodów niespecjalnie się tym przejął i szybko odkrył, że więcej przyjemności sprawiało mu obserwowanie rozgrywki, niż uczestnictwo.

Co innego karcianki, zwłaszcza blackjack, który z początku wydawał się Athanowi dość prymitywną grą. Ot, dobieranie kart tak, by ich suma była najbliższa dwudziestu jeden. Teoretycznie nie było w tym nic fascynującego, podobnie jak w ruletce, ale Tismaneanu zmienił zdanie już w czasie pierwszej rozgrywki. Blackjack różnił się od ruletki tym, że tutaj Athan miał choć częściowy wpływ na przebieg gry, samemu oceniając, czy powinien dobrać kartę, czy podwoić ilość a może zrezygnować, licząc na to, że rywale albo będą mieli niższy wynik, albo przekroczą oczko. Rozważanie każdego za i przeciw, podejmowanie lub odrzucanie ryzyka przy wzięciu dodatkowych kart niezwykle mu się podobało, co zresztą szybko zaczęło się objawiać pod postacią wygranych. A im lepiej mu szło, tym więcej stawiał, dzięki czemu pod koniec gry, gdy kilku zawodników odpadło i jedynie przyglądało się grze, stawki oscylowały wokół dziesięciu tysięcy, a sam Athan w żetonach zgromadził ich już blisko czterdzieści. Dzięki temu czuł się coraz śmielej i stawiał coraz więcej, lecz nawet gdy przegrywał kilka tysięcy, wcale nie czuł gniewu, a co najwyżej motywację do dalszej gry.

Odchodząc od stołu czuł, że polubi się z blackjackiem na dłużej i chętnie będzie to tej gry wracał. Dlatego też sądził, że w pokerze, którego podejmowali się w następnej kolejności, pójdzie mu równie dobrze.

Szybko się okazało, że nie.

Antony, który przez dwie poprzednie gry jedynie obserwował ich zmagania, wreszcie dał się namówić na pokera, w którym, jak się szybko okazało, był znakomity. Tylko jeden facet, niejaki Sebastian White, był w stanie się mu przeciwstawić i w gruncie rzeczy tylko między nimi dwoma tuczyła się walka. Widać było po nich, że to starzy wyjadacze, którzy mają w małym palcu wszystkie potrzebne techniki, z którymi nie mógł się równać żaden niedzielny gracz. Athan pomyślał, że musiał się kiedyś tym zainteresować, a skoro Antony tak dobrze sobie z tym radził, należało podpytać go o jakieś ciekawe triki.

Po kilku godzinach znowu wrócili do loży, lecz tym razem w znacznie lepszych humorach. Roześmiani i rozluźnieni, tym chętniej przyjmowali kolejne drinki i częściej interesowali się krążącymi wokół nich workami krwi. Antony niemal od razu zaczął z nich korzystać, przygarniając do siebie rudą, wobec czego także Athan zrezygnował ze sztucznego wstrzymywania pokusy. Wystarczyło ledwie widocznie kiwnąć głową w stronę latynoski ubranej w czerwoną, kusą sukienkę, by natychmiast się do niego zbliżyła. Ponętna, namiętna, rozgrzana i, przede wszystkim, bardzo chętna, zapewne miała nadzieję na coś więcej niż tylko spijanie z niej krwi, ale Athan w żadnym wypadku nie brał tego pod uwagę. Roześmiał się za to głośno, gdy ruda Antony’ego krzyknęła z zaskoczeniem, gdy Młody wbił się kłami w jej szyję. Latynoska drgnęła przestraszona i wtem cała jej ochota minęła, choć po chwili starała się to ukryć. Co więcej, zrozumiała, że była tu czymś w rodzaju służby i nawet gdyby zachcianki jej pana miały boleć, musiała spełnić wszystkie jego prośby. Dlatego ciemnoskóra nie odsunęła się od Athana, a zamiast tego posłusznie usiadła obok niego. Tismaneanu niecierpliwym ruchem pochylił się nad jej szyją, odgarnął włosy, po czym wgryzł się w jej szyję, śmiejąc się w duchu z jej syków i jęków. Sprawiał jej ból, miał tę świadomość, ale im większa ona była, tym i radość z ów zadawania bólu rosła. A ta krew… tak słodka, sycąca, oblepiająca zmysły swoją życiodajną czerwienią, sprawiała mu zbyt wiele radości, by z tego zrezygnować. Wiedział, że każda krew smakowała inaczej, każda miała jakieś swoje niepowtarzalne nuty; teraz Athan znał smak krwi tej uroczej latynoski, lecz był ciekaw pozostałych panien.

Wprost nie mógł się powstrzymać i roześmiał się w głos, widząc minę Isha. Drawson, sztywny i ponury, przypatrywał się temu dzikiemu pożywaniu z nieukrywaną pogardą. Zirytował się jeszcze bardziej, widząc rozbawienie swojego Stwórcy, lecz Athana cały czas niesamowicie bawiło, jak mocno Ishmael trzymał się swoich ram — nawet jeszcze bardziej niż on.

— Ishmael chyba nie jest zachwycony twoim prezentem, Antony — zaśmiał się, spoglądając z nieukrywaną kpiną to na Isha, to na Młodego. — To nieładnie tak gardzić czyimiś podarkami, Ish. Antony może poczuć się urażony twoją jawną niechęcią.

Tak jak się tego spodziewał, Drawson nie odpowiedział na tę zaczepkę. Cały czas sztywno siedział i popijał swój rum, wpatrzony ponuro przed siebie. Athan domyślał się, że Ishowi nagle zniknął cały dobry humor, ale niespodziewanie i zaskakująco Tismaneanu miał to gdzieś. Od dawna był zmęczony humorkami przyjaciela, a to, że się dąsał podczas tego wieczora, z założenia wesołego i niestresowego, tylko jeszcze bardziej Athana rozdrażniło.

— Daj już spokój — jęknął ze zmęczeniem — i przestań się dąsać. To tylko spijanie krwi, żadna zdrada. Jehanne, nawet jak się o tym dowie, nie powinna się gniewać — wyjaśnił, uśmiechając się kpiąco.

Gwizdnął w stronę niziutkiej blondynki, która póki co pozostawała bez zajęcia, i wskazał jej na Isha, tym samym sugerując, że powinna mu zapewnić nieco rozrywki. Początkowo kobieta się wahała, widząc niechęć Drawsona, lecz mimo to posłuchała polecania, siadając tuż obok niego.

— No przestań — burczał Athan, coraz bardziej wkurzony na te humorki Drawsona — tylko z nadgarstka. To chyba nic złego, co? Nie psuj innym wieczoru — mruknął, spoglądając znacząco na Antony’ego i podnosząc w jego stronę szklankę z whisky w geście toastu. — Mógłbyś być czasem — dodał, już nawet na niego nie patrząc — mniej… odpowiedzialny.

— A ty, dla odmiany — warknął nagle, znacznie podnosząc głos i wpatrując się w Athana z największym gniewem — mógłbyś zacząć być wreszcie choć trochę odpowiedzialny!

Tismaneanu prychnął z wyraźnym rozbawieniem, po chwili w spokoju upijając łyk alkoholu. Nie zamierzał odpowiadać Ishowi na ten zarzut: nie tutaj i nie teraz.

— Dobra, nie chcesz to z niej nie pij — odparł obojętnym tonem, wzruszając lekko ramionami. — Ale te nerwy to sobie odpuść na kiedy indziej. Najpierw nic nie mówisz — dodał po chwili z irytacją, przypominając sobie ich urwaną rozmowę z ranka — a potem nagle do tego wracasz, i to jeszcze w najgorszym możliwym momencie. Zastanów się, do diabła — zaśmiał się kpiąco — co chcesz w końcu zrobić! I, na cokolwiek się zdecydujesz, tutaj to sobie daruj.

Jednocześnie ku jego zdziwieniu i niezdziwieniu, Ishmael faktycznie zamilkł, choć jeszcze długo patrzył na swojego Stwórcę wilkiem. Dopiero po chwili powietrze jakby z niego zeszło i opadł na oparcie sofy, wpatrując się ponuro przed siebie. Gdy po kilku sekundach zerknął na blondynkę i wyciągnięty w jego stronę nadgarstek, przez moment wyglądał tak, jakby się wahał, czy by czasem rzeczywiście nie skorzystać z oferty.

Athan nie zdążył się nawet uspokoić, że Ish zrezygnował, gdy nagle przyjaciel odwrócił się jego stronę, spoglądając wręcz nienawistnie. Niemal przeląkł się tego spojrzenia swojego Stworzonego, lecz szybko przywołał się do porządku, bez trudu wytrzymując ten morderczy wzrok.

— Chcesz wiedzieć, o co mi chodziło rano? — wysyczał wściekle, aż trzęsąc się z gniewu. — Mam ci to wyjaśnić? A może rozrysować w obrazkach, skoro jesteś taki głupi, że normalnie tego nie rozumiesz?

Najpierw był szok. Athan szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Isha, aż nie wierząc, że te słowa naprawdę wypłynęły z jego ust. I, choć zdawał sobie sprawę, że to niskie, najbardziej w niego uderzyło to durne wyzwisko. Nie dlatego, że go obrażało, a dlatego, że Ishmael zawsze powstrzymywał się od tego rodzaju obelg i określeń. Zwykle taki wyrachowany, oszczędny w słowach i czynach, lubił przeklinać i często to robił, ale tylko by wyrazić swoje emocje — ale nigdy kogoś obrazić. Właśnie dlatego to jedno określenie tak mocno Athanem wstrząsnęło, bo to był wyraźny sygnał, że jego Stworzony był na niego naprawdę zły i miał do niego jakiś wielki żal.

Jednak po szoku wzrósł w nim gniew — i to najgorszego rodzaju. Był bowiem wściekły, że Ishmael miał czelność się tak do niego zwrócić — do niego, swojego Stwórcy! Pewne rzeczy nie miały prawa mieć miejsca i choć Athan nie lubił tego zaznaczać ani korzystać z tej broni, tak jako Stwórca miał swoje prawa, Stworzony zaś musiał je respektować. Ish przez cały czas był pod tym względem nienaganny, ale może właśnie dlatego złość Athana była tym większa.

Mimo to spróbował się uspokoić, choć przyszło mu to z trudem.

— No, no to mów — westchnął z udawanym spokojem, wskazując na niego otwartą dłonią, tym samym zapraszając do rozmowy. — Mów, co miałeś na myśli… tylko — dodał nagle, jakby mu się coś przypomniało — zechciej się nie powtarzać, bo ostatnio już co swoje, to mi powiedziałeś.

Ish po tych słowach jeszcze długo wpatrywał się w Athana z otępieniem wymalowanym na pobladłej twarzy.

— Nie słyszałeś, co wtedy do ciebie mówiłem — warknął, choć znacznie ciszej niż poprzednio. — Wszystkie moje zarzuty odbijały się od ciebie jak od ściany! — krzyknął, nagle zrywając się z kanapy i wskazując na Athana oskarżycielsko palcem. — A rano, kurwa, byleś taki zaskoczony, że o co mi chodzi! — krzyczał, coraz bardziej wzburzony. — Jakbyś się ogarnął – albo chociaż spróbował! – to byś się tak nie dziwił, o co mi, kurwa, chodzi!

Athanasius jeszcze długo spoglądał na Isha z delikatnym, nie zdradzającym zbyt wiele uśmiechem. Wciąż siląc się na spokój, starał się trzymać na wodzy całą swoją wściekłość, która płonęła w nim po każdym słowie Ishmaela. W naturalny sposób układały mu się w głowie najróżniejsze wiązanki, mniej i bardziej dosadne, spokojne lub wulgarne, ale zrezygnował z każdej na rzecz udawanego spokoju. Ale w końcu i on wstał, niemal miażdżąc Isha swoim spojrzeniem. Choć nadal był uśmiechnięty, gest ten nie miał już w sobie ani krzty wesołości, zamieniając się w nic innego, jak upiorny, groźny grymas.

— Ależ słyszałem cię, co mówiłeś — wyjaśnił, wciąż z tym przerażającym, kłamliwym opanowaniem. — Jak mógłbym nie słyszeć, skoro ciągle powtarzasz mi to samo? W kółko, aż do zrzygania, słucham od ciebie, jaki to jestem nieodpowiedzialny, jaki zaślepiony Arią — wymieniał, niemal nieświadomie podnosząc głos i mówiąc coraz szybciej — i, oczywiście, jak to ty wszystko musisz za mnie ogarniać! Ty pilnowałeś firmy i domu, ty znalazłeś Arię, ty opiekowałeś się Jehannne… To mi chcesz wymienić?! Znowu?! — krzyknął nagle, pochylając się groźnie w stronę Isha. — To?! Ileż razy, kurwa, mam tego słuchać?! Chcesz mi to jeszcze raz powtórzyć? — wysyczał, śmiejąc się krótko. — No to dalej! Zarzucaj mi, jak to cię wykorzystuję jak jakąś zniewoloną dziwkę! KURWA! — ryknął wściekle — I ty tak teraz ciągle będziesz?! Wiecznie już będziesz mi to wypominać?! Traktować jak jakąś zadrę, jak jakiś kosmiczny dług? Czy o co ci chodzi, Ish? Co?

Powinno go to zaboleć — powinien go zaboleć sposób, w jaki Ish na niego patrzył, lecz Athan nie umiał odnaleźć w sobie tej cząstki empatii, która zwykle płonęła w nim silnym ogniem. Jednak w czasie tej kłótni Athanasius był w stanie tylko się uśmiechać — prześmiewczo, ponuro, groźnie. Wyraźnie dawał tym znać, jak niewiele znaczyły dla niego obelgi Isha i jak bardzo o nie nie dbał. Tymczasem Ishmael wpatrywał się w swojego Stwórcę z kompletnym szokiem — niemal tak, jakby zupełnie go nie poznawał i ujrzał przed sobą kogoś zupełnie innego. Ramiona całkiem mu opadły, a w zielonych oczach zalśniło głębokie rozczarowanie zmieszane ze zmęczeniem i smutkiem. I może to spojrzenie — a może coś jeszcze innego — sprawiło, że Athanasius odrobię złagodniał — ale tylko w pewnym sensie. Zamierzał jedynie zrezygnować z ironii, ale nie umiał już powstrzymać swojego gniewu — i czającego się pod nim ogromnego żalu.

— Zarzucasz mi to wszystko — zaczął, raz jeszcze usiłując się uspokoić — jakbyś naprawdę miał mi za złe, że pomagałeś mi z własnej, nieprzymuszonej przecież woli! Myślałem — rzekł nieco ciszej — że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciołom pomaga się w biedzie! Mało razy to robiłem? — pytał, rozkładając szeroko ramiona. — Mało razy cię wspierałem? O nic cię nie prosiłem, niczego od ciebie nie wymagałem! A jednak mi pomogłeś – za co jestem ci ogromnie wdzięczny i nieraz ci o tym mówiłem! Zresztą, serio mi nie wierzysz? Że jestem tak wredny, że nie doceniam w ogóle pomocy bliskich?

 Był szczerze ciekaw odpowiedzi, bo naprawdę nie rozumiał, dlaczego Ish w kółko wytykał mu tę jedną kwestię. Zdaniem Athana była wyjątkowo płytka i, co ważniejsze, już dawno wyjaśniona. A jednak przez twarz Isha przebiegł cień zawahania, jakby i on na chwilę doszedł do tego wniosku, lecz zaraz całość zastąpiło głębokie rozczarowanie, a zaraz po nim oburzenie.

— Tak, pewnie — wysyczał wściekle Ishmael, zaciskając pięści — że się pomaga przyjaciołom! Tylko że zwykle po tym wyraża się wdzięczność zamiast plucia w pysk! — wrzasnął.

Athan wprost nie mógł się powtrzymać i zaśmiał się krótko, choć złość aż w nim kipiała. A ten dalej swoje!, pomyślał z największą irytacją.

— To co mam zrobić?! — zawołał gniewnie. — Padać na kolana i pokornie dziękować za te całe dwa tygodnie...

— Ach, no tak! — przerwał kpiąco Ish; tym razem to on zaśmiał się krótko, wpatrując się w Athana morderczo. — Bo to przecież tylko dwa tygodnie – za krótko, by docenić!

— Aż tak tego łakniesz? Pochwały, poklasku? Nagrodę mam ci kupić?! Pucharu oczekujesz, medalu?!

— Nie rozumiesz...

— Nie, nie rozumiem! — wrzasnął, już nawet nie ukrywając, że ta rozmowa coraz bardziej wyprowadzała z równowagi. — Nie rozumiem, dlaczego oczekujesz ode mnie podziękowania za coś, za co już nieraz ci dziękowałem! Mało razy wyrażałem swoją wdzięczność? A może dla ciebie niedostatecznie mocno? Willę mam ci na własność kupić? Pierworodną oddać?!

Ishowi już zupełnie opadły ramiona, wyraźnie nie wierząc w to, co słyszał. Drawson sprawiał takie wrażenie, jakby miał ochotę się poddać, machnąć ręką i po prostu wyjść, lecz jednocześnie najwyraźniej cały czas tliła się w nim wola walki, która nie pozwalała mu odpuścić. Athan nawet się z tego cieszył; chciał usłyszeć resztę absurdalnych zrzutów i wybić mu je wszystkie z głowy.

— Kiedy ci się tak mózg zblazował? — wyszeptał Ish, całkiem ogarnięty szokiem. — Nie, kurwa — warknął po chwili przez zaciśnięte zęby — nie chcę żadnego pierdolonego medalu! Chcę tylko jakiegokolwiek, kurwa, szacunku! Haruję jak mogę — syczał, zaciskając pięści — prowadzę firmę, dbam o dom, gdy cię nie ma, SAM TĘ TWOJĄ ARIĘ ZNALAZŁEM — wykrzyczał, pochylając się nagle w jego stronę — bo na ciebie nawet nie można było liczyć! Wyłaziłem ze skóry, żeby zgarnąć wszystkich, żeby cię wybronili u Baltimore’ów! Nie udało się? Udało! Dzięki komu? Nie wpadło ci do głowy, że może jednak jesteś mi coś winien?

Znowu to samo!, pomyślał, tym razem już naprawdę wściekły przez to ciągłe powtarzanie tych samych, dawno wyjaśnionych zarzutów.

— URATOWAŁEM CI ŻYCIE! — ryknął niespodziewanie Athan, pochodząc bliżej. — TO MAŁO?!

Jeszcze długo panowała między nimi duszna, męcząca, pełna napięcia cisza; cisza gotowa na to, by ktoś wreszcie ją brutalnie przeciął, wybuchając wszystkimi negatywnymi emocjami, jakie kłębiły się między Ishem a Athanem. Zwłaszcza że obaj po chwili poczuli się niekomfortowo z tym, co powiedział Tismaneanu. On sam nigdy nie lubił korzystać z tej broni, więc po prostu tego nie robił. Być może dlatego Ishmael wyglądał tak, jakby ktoś mocno uderzył go w żołądek, powalił, a potem zaczął dusić, pozbawiając tchu. Wyglądał na przerażonego i zszokowanego, ale najbardziej raziło zrezygnowanie lśniące w jego oczach. Jakby nagle do niego dotarło, że ta dyskusja nie miała żadnego sensu, ponieważ najwyraźniej Athan już dawno go przekreślił.

— Ah, no tak — mruknął cicho Drawson, spuszczając na moment głowę. — Teraz nagle ci się przypomniało, że mam u ciebie tak wyjebisty dług, że do końca życia mam harować jak twój kundel. Ty sobie nie szukasz przyjaciół ani rodziny, Athan — warknął cicho, podnosząc wzrok — tylko podwładnych!

— Teraz to ty pieprzysz od rzeczy — prychnął gniewnie, niespecjalnie przejęty tym, co usłyszał. — Znamy się od trzynastu lat! Czy ja ci przez ten czas kiedykolwiek dałem do zrozumienia, że cię nie szanuję? Że tobą gardzę? Traktowałem cię jak tego kundla, o którym mówisz?! No, powiedz! — nawoływał prowokacyjnie, szczerze chcąc usłyszeć odpowiedź. — Przypomnij mi, czy naprawdę byłem aż tak złym Stwórcą, lokatorem, przyjacielem? I, cholera, Ish, jak ty to znosiłeś aż tyle lat? — pytał, udając wielkie zdziwienie. — Czemu dawałeś sobą pomiatać i traktować jak niewolnik, co? Bo z twoich relacji wynika, że tak było! — krzyknął wściekle. — No bo nie chodzi ci tylko o te dwa tygodnie, tak? — spytał, udając niewinną ciekawość. — Przekreślić trzynaście lat na rzecz dwóch tygodni – to byłoby dziwne, nie sądzisz?

Ishmael westchnął z trudem, kręcąc z irytacją głową. Obaj w żaden sposób nie moli się dogadać i, co gorsza, obaj coraz mniej próbowali, skupiając się tylko na swoich racjach.

— Nie, nie chodzi o te dwa tygodnie — przyznał, z największym trudem siląc się na spokój. Zęby i pięści miał zaciśnięte, a wzrok zamglony gniewem. — Chodzi o te i przyszłe tygodnie, bo odkąd zjawiła się Aria, zachowujesz się jak nienormalny! — warknął wściekle. — Mnie obrażasz, Jehanne masz w dupie – ale po co ci to, skoro masz Arię? Brzmię jak zazdrosny debil, co? — zaśmiał się cicho. — Ale tak – nigdy nie czułem się tu źle, aż do teraz i coś mi się wydaje, że nie zajdzie żadna zmiana. Coś ci się przez te wszystkie dramaty we łbie poprzestawiało i od dłuższego czasu nie widzę w tobie tego, którego kiedyś poznałem. Tamten Athan, mój przyjaciel, zginął gdzieś po drodze. Teraz jest tylko ten, którego musiałem postrzelić, żeby czasem nie zajebał niewinnego dzieciaka; który na oczach Jehanne zamordował niewinne kobiety i który nie żałował przed sądem ani jednego morderstwa! — syczał, lecz tym razem nie płonął gniewem, a swoistymi zmęczeniem i desperacją. — Został tylko psychopata z chorą obsesją na punkcie swojej dziewczyny — wyszeptał w końcu, całkiem wykończony tą rozmową. — Jak chcesz, to mnie znowu podbij, jak wtedy, mam to gdzieś — mrukną wypranym z emocji tonem, wzruszając ramionami. — Bo ja bym chciał ci pomóc. Długo to robiłem i nigdy nawet mi do głowy nie przyszło, by czegokolwiek od ciebie oczekiwać. Bo pamiętam, co ci zawdzięczam. Wbrew temu, co ci się wydaje, nigdy nie zapomniałem. Ale mam zwyczajnie dość — wyjaśnił, rozkładając bezradnie ramiona. — Nieśmiertelność, pomoc przy firmie, a do tego życie w takich luksusach! Nawet Jehanne dzięki tobie poznałem — za to też mam dziękować na klęczkach? Ale wiem — przyznał gorzko, kiwając lekko głową — niczym sobie na to nie zasłużyłem i wygląda na to, że nadużyłem twojej gościny. Wyniosę się najszybciej, jak się da. Obaj będziemy zadowoleni.

Po tych słowach Ish usiadł na sofie i chwycił kieliszek z rumem, delikatnie nim potrząsając i wpatrując się tępo w zawartość szkła. Wyglądał na kompletnie złamanego, pokonanego i zmęczonego, sprawiając wrażenie, jakby powiedział już wszystko, co mógł i nie zamierzał dłużej podejmować tej rozmowy. I to w tym wszystkim było najgorsze — że Ishmael był śmiertelnie poważny. Zawsze taki był, a jednak ta świadomość dopiero w tym momencie uderzyła w Athana z obezwładniającą siłą. Po tym, co usłyszał poczuł się tak, jakby ktoś spuścił z niego powietrze: wątły, osłabiony, przepełniony wątpliwościami i niepokojem, tak nagle zaczął się wstydzić wszystkich swoich kpin i wybuchów złości. Wszystko przez wzmiankę o wyprowadzce, która zadziałała jak magiczne zaklęcie, w mig zamieniając ich gniew w żal.

— Hej, to już jest szantaż — zażartował cicho Athan, usiłując się uśmiechnąć.

Gdy zobaczył minę Isha, włosy zjeżyły mu się na karku, tylko potęgując poczucie, że tak nagle — i dobrowolnie! — wykoleił tę rozmowę, dając się ponieść niesłusznej złości. Teraz, jak zwykle, teraz żałował, ale najbardziej przerażała go myśl, że być może tym razem nie da się tego odkręcić.

— Ish — szepnął, też siadając. Spoglądał na przyjaciela ostrożnie, jakby w obawie, że nawet jedno krzywe spojrzenie mogło przekroczyć bardzo cienką linię. — Okej, to zaszło za daleko… i wiem, że ostatnio zachowywałem się… sam wiesz jak — mruknął ponuro. — Ale przecież widziałeś, co się działo. Nie będę ci tego tłumaczył, bo wiesz, o czym mówię, ale… to był dla mnie bardzo trudny okres i… nie wiedziałem, co robić… co ze sobą zrobić — uzupełnił gorzko. — Nie byłem sobą, ale teraz…

— Teraz to masz Arię — przerwał mu Ish — i dobitnie pokazujesz, że nikt poza nią nie jest ci już potrzebny.

Słysząc te słowa, na moment brakło mu tchu. Z trudem je przetwarzając, bał się wniosku, do jakiego dochodził. Bał się, że Ish to zasugerował, a jeszcze bardziej bał się tego, że jego przyjaciel mógł naprawdę w to wierzyć.

— Każesz mi wybierać między nią a tobą? — wydusił słabo, spoglądając na niego na poły błagalnie i niedowierzająco. — Między nią a resztą? Taki wybór nie istnieje, Ish, a nawet gdyby, to nie zamierzam go dokonywać. Nigdy.

— Ja ci między nikim nie każę wybierać — warknął, tylko na moment spoglądając na Athana, by po chwili znowu wpatrywać się tępo w przestrzeń. — A skoro tak myślisz, to znaczy, że dalej nic nie rozumiesz. A ja już jestem zmęczony ciągłym tłumaczeniem tego samego.

Cisza panująca między nimi niemal go dusiła niewypowiedzianymi słowami, kolejnymi zarzutami i niemymi przeprosinami. Dusiła go tym, co niedokończone, tym co wyszeptane i tym, co wykrzyczane. Cisza dusiła go swoją powagą oraz znaczeniem, zdecydowanie zbyt dużym jak na tak istotną rozmowę. Dlatego musiał to milczenie jakoś przerwać.

— Co się z nami dzieje, Ish? — szepnął zszokowany. — Przecież nigdy tak ze sobą nie rozmawialiśmy. Wszyscy potrzebujemy czasu, by się z tym oswoić; wiem, ja najwięcej. Nie zamierzam dokonywać żadnego wyboru, Ish — podkreślił błagalnie. Długo milczał, zastanawiając się, czy to powiedzieć, aż wreszcie wydusił z siebie z trudem: — Jeśli chcesz się wynieść, nie mogę ci przecież tego zabronić. Zrób tylko tak, jak ci to odpowiada i sprawi, że poczujesz się lepiej. Ale nie będę udawał i powiem wprost: bardzo bym nie chciał, byś wyjeżdżał. To twój dom i twoja rodzina... prawda? — dodał niepewnie. — Nie mogę i nie będę cię do niczego zmuszać, ale…

Nie umiał dokończyć, ponownie pogrążając się w ciszy, którą chciał zwalczyć. Poza tym nie wiedział, co jeszcze mógł dodać, zwłaszcza że Ish z pewnością właściwie odczytał te niewypowiedziane słowa. A przynajmniej taką miał nadzieję, ponieważ wizja rozstania się ze swoim Stworzonym, swoim powiernikiem i przyjacielem, była tak potworna i zatrważająca, że wciąż figurująca w jego umyśle jako niemożliwy do ziszczenia, bo zbyt nierealny koszmar.

— Co się z nami dzieje? — powtórzy Ish cicho z lekkim, smutnym niedowierzaniem w głosie. — Przecież tu chodzi tylko o ciebie. Na ogół byłeś bardzo empatyczny, czasami aż za bardzo. Obwiniałeś się o wszystko, o co nie powinieneś, ale teraz jakby ktoś ci po łbie dał, bo nie dostrzegasz tego, co najważniejsze. Zawiodłeś każdego, kto chciał ci pomóc – i pomógł — podkreślił dobitnie, na co Athan poczuł, jak robi mu się zimno i gorąco jednocześnie. — Przecież każdy rozumie, przez co przeszedłeś — dodał łagodniej. — Ale jeśli na każdym kroku pokazujesz, że gardzisz naszą obecnością i wsparciem, bo po co ci one, skoro masz Arię, to co my sobie mamy myśleć? Zresztą — nawet Arię w pewien sposób porzuciłeś. Użalasz się nad sobą jak skrzywdzona trzynastolatka, a przecież to Aria i Jehanne najwięcej wycierpiały. Masz to gdzieś i tylko panikujesz, jaki to jesteś zły i nieodpowiedzialny. No jesteś, Athan, jesteś — przyznał po chwili milczenia, lekko kiwając głową — bo zamiast skupić się na nich, skupiasz się tylko na sobie. A jak ktoś śmie zwrócić na to uwagę, jak choćby ja, to się na nich wyżywasz.

Wprost nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał, lecz nie dlatego, że był na Isha zły, a dlatego, że nie mieściło mu się w głowie, że jego przyjaciel naprawdę mógł tak o nim myśleć. Jeszcze gorsze zaś było to, że Drawson prawdopodobnie miał rację, choć nad tym Athan musiał się poważnie zastanowić.

Wreszcie, po raz pierwszy od początku tego zamieszania, które zupełnie go zniszczyło.

— Naprawdę... naprawdę za takiego mnie teraz masz? — szepnął, niemal dławiąc się tym pytaniem.

— A dałeś mi wybór?

— Już dawno temu. Sam go dokonałeś trzynaście lat temu.

Żaden z nich najwyraźniej nie miał już nic do powiedzenia; skrępowani, jeszcze trochę gniewni i mocno zaniepokojeni, rozpamiętywali wszystko, co padło w ciągu ostatnich kilkunastu minut, zastanawiając się, czy oby na pewno wszystko wyrazili i czy czegoś nie pominęli.

— Będziemy się za to przepraszać i składać mnóstwo obietnic, czy po prostu to przemyślimy? — spytał cicho, spuszczając głowę. — Ja wiem, Ish, że masz rację. I wiem też, że mi w to nie uwierzysz. Bo widzisz — mruknął, uśmiechając się lekko pod nosem — możesz się w wielu sprawach z Arią nie zgadzać, ale tutaj myślicie tak samo. Wczoraj opieprzyła mnie mniej więcej tak samo, z tym że wtedy też niewiele z tego rozumiałem. Potrzebuję chwili, by odpocząć — wyznał, spoglądając na przyjaciela błagalnie — i sobie to wszystko poukładać. Chociaż wiem, że dużo wymagam — dodał cicho.

Dopiero gdy kurz bitewny zaczął opadać, obaj zwrócili uwagę na wciąż stojącego obok Antony’ego, który przez cały ten czas wyglądał tak, jakby oglądał tenisa: jego zaciekawiony wzrok przeskakiwał od jednego do drugiego, nie śmiąc się odezwać.

— Przepraszam cię, Antony, za tę kłótnię — zaczął Athan, spoglądając na Młodego pokornie. — Nie zachowaliśmy się właściwie, stawiając cię w tak niezręcznej sytuacji. Jeśli to możliwe, postaraj się o tym zapomnieć, zwłaszcza że to nie miało z tobą żadnego związku. A wieczór mimo wszystko uznaję za udany — uzupełnił z lekkim uśmiechem — więc za to jesteśmy ci bardzo wdzięczni. W zasadzie noc jeszcze młoda — wzruszył ramionami, siląc się na swobodę; próbował grać tylko ze względu na Antony’ego, żeby nie poczuł się jeszcze bardziej speszony. Zwłaszcza że gdyby Ish chciał wyjść, już dawno by to zrobił. Tymczasem nadal siedział na swoim miejscu i przyglądał się Młodemu, co wskazywało na to, że i on żałował tego wybuchu przy świadkach. — Chętnie bym się jeszcze w coś pobawił. Zwłaszcza że nam wszystkim przyda się dodatkowe odprężenie. Prawda? — spytał, zerkając znacząco na Ishmaela.

Szczerze chciał, by ten wieczór tak szybko się nie skończył, choć sądząc po ilości emocji, które w nim buzowały, najchętniej wybrałby się na jakieś polowanie. Zaraz jednak odrzucił od siebie tę myśl, wiedząc, że między innymi o tym mówił Ish. A jednak musiał — oni wszyscy musieli — się jakoś ożywić i odprężyć. Kasyno już wyczerpali i o ile pozostanie w loży i zwykłe upijanie się nie było najgorsze, tak wolałby coś bardziej żywiołowego. A ponad wszystko nie chciałby zbyt szybko wracać do domu.

Choć tam czekała na niego Aria.

Niespodziewanie bardzo mocno za nią zatęsknił. Miał ochotę wyrwać się, pojechać do niej, wplątać się w jej ramiona i opowiedzieć o wszystkim, co wydarzyło się tego wieczora. A potem by ją po prostu tak obejmował i pilnował, by już nigdy nie odeszła, a przede wszystkim by nie chciała odejść. Po drugiej, męczącej burzy wreszcie istniała szansa na trochę słońca i choć między nimi wszystkimi wciąż zalegała mgła, Athan miał nadzieję, że miało być już tylko lepiej. Bo cóż jeszcze miałoby się stać złego? Wykorzystali już cały zapas katastrof, wobec czego należała im się chociaż krótka chwila spokoju.

Ale, nawet jeśli taką dostaną, Athan wiedział, że będzie ją musiał poświęcić na odbudowę relacji ze swoimi najbliższymi. A to zapowiadało się na wyjątkowo trudne zadanie.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^