ATHANASIUS
Bal toczył się w rytmie mijającego czasu delikatnym, choć wartkim tańcem. Szerokie, drogie suknie wspaniale falowały, misternie ułożone fryzury dam nieco się targały w pędzie zabawy, a na gładkie lica panów wstępowały delikatne rumieńce — albo od zmęczenia, albo od przyjętych już dawek alkoholu. Albo od jednego i drugiego. Cokolwiek by się działo, nie dotyczyło to Athana i Elijaha; oni w tym balu już nie uczestniczyli. Nie uczestniczyli w tym wydarzeniu, w tym czasie i w tym miejscu. Obaj wędrowali bowiem po meandrach wspomnień — i to nie byle jakich, bo wspólnych, tych samych. Tych, które dzielili, wspólnie przeżywali — i tych, które dotyczyło jeszcze jednego wspólnego elementu: Arii.
Oczywiście, powiedzieć o kobiecie, że była „wspólna” brzmiało niebywale niegrzecznie, by nie powiedzieć podle i niegodziwie. Niemniej tak w istocie było, dla obu bowiem Aria była bardzo bliska. Obaj mieli swoje wizje na to, jak ją wychować i wyuczyć, będąc w stanie zrobić dla niej wszystko. Różnica tylko polegała na tym, że Elijah nie wahał się tego okazywać, a Athan wprost przeciwnie — ani myślał. Ofiarą tego niemego pojedynku była Aria, która z wdzięcznością przyjmowała ojcowską troskę Cavendisha, jednocześnie pragnąc czegoś innego. Ona także nie bała się tego okazywać, raniąc zarówno Athana, jak i rykoszetem siebie.
Serce załomotało w nim gwałtownie i panicznie niczym zamknięty w klatce ptak, który przez chwilę ujrzał kawałek błękitnego nieba. Zalało go nagle dziwne, niespodziewane uczucie, że przecież tu wszystko szło nie tak, a on sam kluczył jak ślepiec, choć w teorii to on miał panowanie w garści. Rozmowa z Elijahem nieco go uspokoiła, ponieważ jego wiara dodawała mu otuchy i jakiegoś rodzaju nadziei, że może jednak nie było tak źle, że może... może nie popełniał aż takich i aż tylu błędów.
Westchnął ukradkiem. Za dużo myślał.
— Pójdę z nią porozmawiać — zdecydował, choć wewnątrz czuł, jak wszystko skręcało się w nim z niezrozumiałego strachu. — W końcu muszę. Nie mogę jej wiecznie ignorować... nawet jeśli to byłoby dużo łatwiejsze.
Elijah się nie odezwał. Obserwował odchodzącego przyjaciela, być może zastanawiając się, ile z tej rozmowy wyniknie i czy skończy się dobrze — albo źle. Bez względu na to, czy miał jakieś obawy czy nie, nie zatrzymał go, pozwalając Athanowi wrócić na salę balową, gdzie wszystko miało zacząć się od nowa.
Przywitało go nieprzyjemnie duszne powietrze przesycone zbyt intensywnymi perfumami krzątających się dookoła dam oraz zbyt jasne, zbyt ciepłe światła, które swym kojącym blaskiem otulały wszystkich gości, zachęcając ich do lepszej zabawy. Athan się nie bawił, dlatego stanął w pobliżu jednej z kolumn oddzielających główną salę od niewielkiej bocznej nawy. Przez chwilę błądził wzrokiem po tłumie, szukając tej jednej jedynej. Najpierw odnalazł Annę, która tańczyła z jakimś lordem; znał go, lecz nie miał teraz siły ani ochoty przypominać sobie jego nazwiska. Anna też go zauważyła i posłała mu nawet śmiały, nieco zawadiacki uśmiech, ale i na to Tismaneanu nie miał siły, niegrzecznie ten gest ignorując. Anna w tej chwili nie miała dla niego znaczenia. Będzie miała później, gdy razem wrócą do domu. Być może, aby zapomnieć, Athan zechce kontynuować to, co przerwali przed wyjściem, wyobrażając sobie głupio i naiwnie, że to nie Anna leżała pod nim, a Aria.
Prychnął wściekle, zły na siebie o tak niskie, idiotyczne wyobrażenia. Ale patrzył dalej.
I wreszcie ją znalazł.
Tańczyła właśnie z jakimś młodym oficerem. Wyraz twarzy miała zamyślony i tylko od czasu do czasu przypominała sobie, że powinna się uśmiechać. Athan uśmiechnął się ukradkiem na ten widok; na tyle, na ile ją znał, domyślał się, że taki wymuszony taniec musiał być dla niej katorgą. Ale... na ile faktycznie ją znał? Chyba niezbyt. Spędzili ze sobą wszak aż trzydzieści jeden lat, więc czysto teoretycznie powinni znać się na wylot... ale zawsze im coś przeszkadzało. A tym “czymś” były naturalnie uczucia Arii, najpierw nieodwzajemnione, a potem, co gorsza, odwzajemnione. W swym egoizmie Athan nie umiał nie obwiniać Vasco za te trudności w ich relacji: gdyby tylko mniej wyraźnie okazywała swoje uczucia, Athan być może nie czułby się w obowiązku aż tak od niej dystansować. Może uważałby ją tylko za swoją Stworzoną, tylko za swoją podopieczną, a nie dostrzegając w niej “ryzyka” przetransformowania relacji, zdołałby się do niej zbliżyć na tyle, by nawet zaprzyjaźnić — nie czułby bowiem tej natarczywej potrzeby zachowywania bezpiecznego dystansu. Ale Aria nie pozostawiła mu na to miejsca, śmiało i odważnie pokazując, że była zakochana w swym Stwórcy. A on żadną miarą nie mógł pozwolić, by jej marzenia i pragnienia kiedykolwiek się ziściły. Musiał więc między nimi zapanować chłód — i to bolesne poczucie, że w gruncie rzeczy byli dla siebie obcymi ludźmi.
Po trzydziestu latach wspólnego życia.
Patrzył na nią ze ściskającym serce uwielbieniem. Nie wiedział, czy to było możliwe, jako że minął tylko rok, ale wydawało mu się, że wydoroślała, dojrzała. Być może gorycz smutku i rozczarowania, jakie jej sprawił, odpowiednio ją zahartowało, co tylko podkreśliło jej nietuzinkowe piękno. Oczy nie były już tak rozbiegane i naiwnie błyszczące, ale czujne, skupione i świadome. Sylwetkę miała dumnie wyprostowaną, co dawało do zrozumienia, że już dawno nie była tamtą radosną, ciekawą wszystkiego dziewczynką, ale kobietą znającą swoją wartość. Właśnie dzięki temu suknia, którą dobrała, leżała tak dobrze, wprost idealnie: podkreślała kształty, które u dziecka byłyby po prostu oznaką dojrzewania, a które w przypadku Arii przyciągały spojrzenia mężczyzn — jego samego nie wyłączając. Okazały, śmiało prezentowany dekolt wyjątkowo sprawnie pobudzał wyobraźnię, a wycięta talia osy aż się prosiła, by ułożyć na niej swoje dłonie.
Pozwalał sobie na te wszystkie myśli jako rekompensatę dla samego siebie za to, że nigdy tych rzeczy nie wypowie ani się do nich nie przyzna.
Aria przestała tańczyć, ale łatwo było zauważyć, że czaili się kolejni, by skraść jej kolejny taniec. Athan nie zamierzał ich odpędzać, jakby dając sobie jeszcze trochę czasu. Ale nie musiał się martwić o to, że zostanie przegapiony: tak jak przypuszczał, jego... dawna podopieczna wyczuła jego spojrzenie, odpowiadając na nie. Ale ani drgnęła. Czekała na jego ruch. Liścia!, pomyślał, próbując ukryć mały, zadowolony uśmieszek. Być może dobrze go wyczuła — a może miała w sobie tyle dumy, że nie zamierzała dać się poniżyć i biec do niego niczym natchniona. I dobrze. Zaimponowała mu tym.
Gdy wreszcie się do niej zbliżył, zachowując odpowiedni dystans, ukłonił się delikatnie, pochylając powściągliwie głowę i górną część tułowia. Ręki całować nie śmiał; nie wyglądałoby to zbyt dobrze.
— Panno Vasco — rzekł miękko, choć z należną powagą. — Rad jestem znów panią ujrzeć.
Kpina. Czyż to nie on ją odrzucił? Domyślał się, że Aria myślała tak samo. Był tego ciekaw i wtem właśnie w jego głowie zrodziła się ohydna wręcz myśl, by ją do tego sprowokować. Póki nie wyjawi mu wprost, co czuje, atmosfera między nimi nigdy nie będzie nawet bliska oczyszczenia.
— Rok to dużo czasu. Czy znajdzie pani dla mnie chwilę? — zagadnął, uśmiechając się szarmancko
Czyż była w stanie mu odmówić? No skąd. Wiedział, jak na nią działał, więc mógł to wykorzystać.
— Zejdźmy może z parkietu. Nie przeszkadzajmy innym w zabawie.
Poprowadził ją w stronę kolumny, zza której jeszcze tak niedawno obserwował Arię. Nie protestowała, idąc posłusznie za nim, by już wkrótce mogli się nieco skryć przed wścibskimi spojrzeniami innych gości. Jako jej “prawny opiekun” miał prawo otwarcie z nią rozmawiać, choć musiał pilnować czasu: jeśli rozmowa potrwa za długo, mogły się pojawić plotki o tym, że ich relacja miała podtekst matrymonialny. Podobne pogłoski zaś mogły Arii nie tylko zaszkodzić, ale dodatkowo ją skrzywdzić.
— Wydoroślała pani — rzekł z uznaniem, omiótłszy ją spojrzeniem od stóp do głów. Zwracał się do niej per “pani”, mimo że już dawno temu przeszli na “ty”, aby zachować formalny ton rozmowy i wpasować się do balu, na którym pełno było nie zwykłych znajomych, a dystyngowanych dam i szlachetnych lordów. — Może trudno to uwierzyć: wszak widzieliśmy się być może “tylko” rok temu. A jednak jestem w stanie dostrzec tę subtelną zmianę, jaka w pani zaszła. Nauki i opieka Elijaha z pewnością się temu znacząco przysłużyły. Niezmiernie mnie to cieszy — przyznał zupełnie szczerze. — Widzieć, jak pani rozkwita.
Czy i pod jego opieką Aria rozkwitała? Nie był tego taki pewien. Miał wrażenie, że w ciągu tego roku coś nieodwracalnie się w niej zmieniło — i podczas gdy ona mogła myśleć, że naj gorsze, jego zdaniem na lepiej.
— Niebawem wyjeżdżam do Szkocji — powiedział nagle, niby mimochodem. — Nie wiem, na jak długo, choć mam pewne plany... powiedzmy, że kilkuletnie. Nie chciałbym wyjechać bez uprzedniego uprzedzenia i pożegnania z panią — zauważył z powagą — ale jednocześnie jestem znacznie spokojniejszy na myśl, że będzie pani pod opieką człowieka, którego oboje kochamy i cenimy.
Żeby nie gasić tempa rozmowy, Athan postanowił zagaić o jeszcze jeden temat, zasłyszany zresztą całkiem niedawno.
— Słyszałem od Marisy pogłoski o pani zamążpójściu — dodał, uśmiechając się półgębkiem. — To iście zabawa w tworzenie dynastii: moja Stworzona wraz ze Stworzonym Marisy to wspaniały pomysł na połączenie naszych rodów! Czyż nie? — spytał odrobinę kpiąco, uważnie ją obserwując. — Bezsprzecznie pan Watts byłby dla pani wspaniałym kandydatem, ale... proszę wybaczyć mi śmiałość — dodał ostrożnie — ale niezbyt mi to do pani pasuje. Małżeństwo to wszak sztuka dopasowania się do drugiej osoby, czyż nie? A pani, jak sądzę, nie przepada za dopasowywaniem się do kogokolwiek. Jest pani postacią zbudowaną na zbytniej indywidualności, aby dać się komukolwiek podporządkować. Ani panu Wattsowi, ani Elijahowi, ani...
Zamilkł znacząco, nieco zbyt śmiało patrząc Arii w oczy.
— Ani mnie nawet.
Był szalenie ciekaw, ile w tym stwierdzeniu było prawdy. Czy gdyby teraz, w tej chwili, wyznał jej nieprzemijającą, głęboko skrywaną w sobie miłość, padł na kolana i oświadczył się przed wszystkimi, przyjęłaby go? Czy jako małżonka byłaby godną opiekunką ogniska domowego? Czy, jak na typową żonę przystało, stałaby się uległa i w pełni podporządkować jemu, swojemu mężowi? Jakoś trudno było mu to sobie wyobrazić.
— Zamążpójście wszak — kontynuował beztrosko — jest dla kobiet, które nie są w stanie zagwarantować nic poza ogrzaniem łoża i stanowieniem eleganckiej ozdoby u boku mężczyzny. Pani jest zdecydowanie ponad to, panno Vasco.
Czas mu się powoli kończył — nie należało zbytnio przeciągać tej rozmowy. Ale Athan był skłonny nieco nagiąć zasady. I kto wie, może nawet zaprosi ją za chwilę do tańca. Kto wie. Jednak wszystko zależało od tego, jak Aria zechce zareagować na to, co powiedział. To był test zarówno dla niej, jak i dla niego.
I za chwilę się okaże, kto go zdał, a kto oblał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz