GORO
Cały czas czuł się tak, jakby
bolała go głowa.
Ból był ćmiący, rozlany po całej
czaszce, pulsujący szybko i miarowo w najróżniejszych punktach. Pozostawiał po
sobie rzadką mgiełkę, która z jednej strony nie hamowała odbioru bodźców, ale pozostawiała
pewien dyskomfort; pewne poczucie, że coś jest nie tak, że to nie jest pełnia
sił, że gdy tylko głowa przestanie go boleć, będzie dużo lepiej, a jego niemal
oświetli światłość swoich czystych, logicznych myśli.
Na razie, tak daleko od hotelu,
nie było źle, ale do ideału też sporo brakowało. Widział to Goro, widziała to
też Wiera. Była nienaturalnie milcząca, nienaturalnie... rzeczowa. Na jego
pytania odpowiadała jak automat i demon mógł się tylko domyślać przyczyn: czuła
się przy nim nieswojo. Nie mógł się temu dziwić, zwłaszcza że i on sam czuł się
ze sobą nieswojo. Zaczynałbym świadom wszystkich zmian, które w nim zaszły,
które mu zaszkodziły, które okrutnie zniekształciły jego obraz jako kogoś
niezłomnego, spokojnego, opanowanego. Czuł się jak papierowy ludzik, którego
podarto, by po chwili posklejać jako tako z pozostałych, postrzępionych
kawałków. Niby wychodziło to samo, a jednak coś zupełnie innego.
Na szczęście chociaż Wiera
wykazywała się jakąkolwiek logiką, a jej plan na najbliższe wydarzenia był
bardzo dobry. Goro kiwał raz za razem głową, zgadzając się na wszystko, co
mówiła.
— Masz rację — przyznał — rozmowy
zostawię wam. Ale w rozmowie z władzami hotelu bądźcie ostrożni — zastrzegł. —
Musimy wybadać, kto może nam pomóc, a kto nie, ale łatwo w ten sposób możemy
sobie zaszkodzić. Wiem, że to co mówię, przeczy moim poprzednim słowom —
przyznał, ze zmęczeniem trąc czoło — ale z jednej strony potrzebujemy pomocy,
ale z drugiej... możemy sobie narobić więcej biedy. Widzę po tobie, że nie
jesteś przychylna temu pomysłowi, ale nie damy sobie rady sami, jeśli to, co
Imre mówi o Xunie, to choć częściowo prawda. Ale i nie możemy werbować
sojuszników jak leci, bez żadnej weryfikacji. Na razie więc wstrzymajmy się z
wcielaniem innych do naszej małej armii, ale rozpytujcie, wybadajcie nastroje.
Przesłuchanie rodzeństwa Dumitrescu jest absolutnie konieczne. Możesz o niczym
im nie wspominać, ale sami musimy wysłuchać, jakie oni mają obserwacje, a
jakieś mają na pewno. Poza tym — demonowi błysnęły oczy — jeśli w tym hotelu
panuje coś, co wpływa na nastroje, też musieli to zauważyć. Po sobie, po swoich
współpracownikach, po gościach. Coś takiego nie może przejść obojętnie. Poza
tym wyniki tych obserwacji podpowiedzą nam, czy to faktycznie z tym hotelem
jest coś nie tak, czy tylko z nami. Strzygi znajdowały się całkiem blisko
hotelu, ale czy aż tak, żeby aż tak oszalały? Na pewno nie. Dlatego te zmiany
nastroju są co najmniej dziwne. Rozmawialiśmy o tym z Imrem? To też trzeba
będzie koniecznie nadrobić i myślę, że najlepiej się do tego nadajesz. Imre ci
ufa, prawdopodobnie jako jedynej z naszej bandy.
O Inkarnacji być może specjalnie
nie wspominał, ale cały czas bardzo bał się tego, co spotka Wierę po spotkaniu
z koszmarami. Nie miał pojęcia, co mogła tam zobaczyć: to samo, co on
poprzednio? A może coś zupełnie innego? Inkarnacja miała niestety pełną
dowolność, pełną władzę i w swym królestwie koszmaru była wszechmogąca i
niezniszczalna. Choćby dlatego Goro starał się odsunąć ten pomysł jak najdalej,
jednocześnie wiedząc, że Wiera już nie zrezygnuje.
Pojawiło się jednak coś, co
natychmiast zwróciło jego uwagę. Wystarczyło kilka słów wplecionych w zdanie
dotyczące zupełnie czegoś innego. Łatwo było to przeoczyć, łatwo te słowa mogły
umknąć — ale jemu nie umknęły. Stety i niestety. Coś aż ścisnęło go za gardło,
gdy zdał sobie sprawę, że w ostatnim czasie każdy myślał wyłącznie o sobie.
— Jesteś zmęczona — stwierdził
fakt takim tonem, jakby właśnie spłynęła na niego cała mądrość tego świata. — Wręcz
wyczerpana, fizycznie i psychicznie. A ja ci w niczym nie pomagam. Wiero…
Westchnął cicho, delikatnie
chwytając ją za dłonie. Bał się, że go odrzuci, ale i tak zaryzykował.
— Traktuję cię teraz bardziej jak
sekretarkę niż kobietę, którą tak mocno kocham. Nigdy bym czegoś takiego o
sobie nie powiedział, bo nigdy bym do tego nie dopuścił — oznajmił z mocą w
głosie. — Ale ta sytuacja nie jest normalna. To nie jest usprawiedliwienie —
uspokoił — ale oboje musimy widzieć, że… jest inaczej. Jest źle. Jestem więcej
niż pewien, że na nasz relacje wpływa ta dziwna aura. Być może rozgniewam cię
swoimi słowami, ale znam samego siebie. I ty mnie znasz. I wiemy, że nigdy bym
cię nie zaniedbał, nie opuścił. Ale dziś… dziś i tutaj nie jestem sobą. I nie
wiem, jak z tym zawalczyć.
Był tym przerażony, czego nie
chciał przed Wierą zdradzać. Nie chciał jej dodatkowo martwić ani
rozczarowywać, ale naprawdę nie rozumiał, co się z nim działo i dlaczego coś aż
tak pustoszyło jego umysł.
— Wiem, że cokolwiek teraz powiem
— coś wewnątrz niego dosłownie kazało mu to powiedzieć — zabrzmi źle i możesz
mi mieć te słowa za złe. Nie zachowuję się ani jak lider, którym powinienem
być, ani jak twój partner, który powinien być dla ciebie oparciem. I choć oboje
tego ode mnie oczekujemy, nie znam rozwiązania ani odpowiedzi.
Czuł się fatalnie, mówiąc jej to
wszystko. Składał na jej ręce własną kapitulację, a przecież nie takiego go
poznała, nie w takim nim się zakochała. Niespodziewanie Goro przestraszył się,
że może to, w czym zakochała się Wiera, właśnie w nim gasło, przez co zacznie
gasnąc także jej uczucie.
Poczuł się jeszcze gorzej, gdy
Wiera zaproponowała, by wyjechał. Poczuł się dosłownie tak, jakby griszka
próbowała się go pozbyć, bo był aż tak nieprzydatny. W pierwszym więc momencie
chciał natychmiast zaprotestować. W głowie na szybko układał liczne argumenty
przeciw, mając nadzieję, że uda mu się je przedstawić możliwie spokojnie i
logicznie. Ale im dłużej nad tym wszystkim rozmyślał, tym bardziej... zaczął
wątpić.
— Nie chcę cię tu zostawić —
wyrzekł z mocą, patrząc Wierze głęboko w oczy. — Nie mógłbym. Wyrzucałbym
sobie, że nie zadbałem o twoje bezpieczeństwo, że pilnowałem tylko własnych
interesów, że stchórzyłem. Nie chcę się w ten sposób poddawać — powiedział
całkowicie szczerze — ale nie wiem, czy ten pomysł, który proponujesz, nie ma
jakichś zalet. Nie mógłbym cię zostawić samej — powtórzył — ale nie byłabyś.
Belial zadbałby o ciebie, ufam mu i wiem, że ty też mu ufasz. Ja… ktoś —
poprawił się szybko — powinien stacjonować w Londynie. Ktoś decyzyjny, kto dopilnuje
poszukiwań na tamtym terenie. Xun jest naszym największym problemem — przyznał —
ale nie jedynym. Może… może rozdzielenie się, podzielenie sił na kilka etapów
nam pomoże. I pomoże mi się poskładać — dodał gorzko. — Nie wydaje mi się, że
to dobry pomysł — podkreślił — bo naprawdę nie chcę cię tu zostawiać. Ale… ale
jednocześnie uważam, że to może być dobry pomysł. A przynajmniej skuteczny.
Oczywiście nie wyjechałbym od razu — uspokoił — tylko dopiero za jakiś czas, na
pewno po nocy, w której będziesz śniła koszmary. Chociaż… — to mu podsunęło kolejny
wątek — jeśli zażyjesz tej mikstury, koszmary będą cię nawiedzały już co noc.
Na razie możesz to przesuwać w czasie, ale potem nie będzie na to szans.
Powinienem być wtedy przy tobie — zapewnił ze stalową pewnością. — Więc… więc
sam już nie wiem — westchnął.
Drażniło go, że gubił się we własnych
myślach, planach i postanowieniach. Nie znosił poczucia, że nie wiedział, co
robić, a teraz ta niewiedza przepełniała każdą najmniejszą cząstkę jego ciała.
Dlatego aż go rwało, byle jak najszybciej stamtąd wyjechać, ale coś, może
ostatki samokontroli, go przed tym powstrzymywały. Bo wiedział, że powinien
zostać, choć jednocześnie dostrzegał pewną logikę w pomyśle wyjazdu.
Cóż więc miał robić? Nie
wiedział.
Wiera, sądząc po jej niespokojnych błyskach w oczach, też wcale nie była tego taka pewna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz