ROZDZIAŁ 527

 GUDRUN

Sama już nie wiedziała, co myśleć. Czy nadal była zła? Oj tak, i to bardzo. Ale nie chciała tego za bardzo okazywać przy Belialu w obawie, że będzie się obwiniał o porażkę w tej rozmowie między nim a ojcem. Gudrun była zdania, że w ogóle nie powinien brać winy na siebie, nawet w jednym procencie, i zamierzała mu to powiedzieć, ale póki co sama musiała jakoś zapanować nad własnymi emocjami. Kilka głębszych oddechów, rozmowa z Belialem, a przede wszystkim jego uścisk pomogły, dlatego Gudrun mogła wreszcie pozbierać swoje rozbiegane myśli i skupić się na tym, co dalej.

Poczuła żal, gdy powiedział, że nazajutrz będzie musiał wyjechać. Miała nadzieję, że do czasu, aż poczuje się lepiej, Belial nie opuści jej ani na krok, ale wiedziała, że nie mogła być egoistką, dlatego tylko pokiwała lekko głową w geście zrozumienia.

— Chyba będę wolała zostać. Poczekam na ciebie — odrzekła z uśmiechem. Może i była nachalna, ale… — Nie chcę jeszcze wracać do domu — mruknęła ponuro. — To by oznaczało, że musiałabym spotkać się z ojcem. I będzie to, co zawsze — dodała gniewnie, niemal zaciskając zęby. — Spojrzy na mnie tym wzrokiem zranionej łani i zacznie mnie przepraszać z tą swoją gadką, że chciał inaczej, że mnie przeprasza, że nie chciał nic złego. Akurat! — wykrzyknęła ze złością. — Gdyby naprawdę nie chciał, to by się zachował jak człowiek, a nie się na ciebie wydzierał! Więc nie mam żadnej ochoty wysłuchiwać tych jego sztucznych, fałszywych przeprosin. Bo one są sztuczne! — podkreśliła. — Jak mogą nie być, skoro obiecuje jedno, a zaraz potem tę obietnicę łamie? I po co to? Najpierw po to, by jak zawsze wyszło na jego, a potem po to, by znalazł sobie nowy powód do odczuwania winy i przepraszania. On to chyba lubi — burknęła gorzko.  

Już nie pamiętała, kiedy była na ojca aż tak zła. Kochała go, jasne, ale w tamtej chwili nie miała ochoty choćby na niego spojrzeć, nie mówiąc o rozmowie. Dobrze wiedział, jak ważne było dla niej ich spotkanie, ale miał to za nic. I właśnie wtedy Belial jakby włamał się do jej głowy, odczytując to, o czym myślała.

— No nie wiem — mruknęła posępnie. — Chyba faktycznie liczyłam, że jakoś to będzie. Że ojciec nie będzie aż tak egoistyczny. Jemu zależy tylko na tym, by było tak, jak on chce. Nawet nie wiem, czy chodziło mu faktycznie o mnie.

Czuła, że to, co powiedziała, było niesprawiedliwe, ale przepełniały ją intensywne emocje, z wielką złością na czele. Przecież ojciec dobrze wiedział, jakie to było dla niej ważne. Jednocześnie i ona sama zdawała sobie sprawę, jak trudne to spotkanie musiało być dla ojca, ale to go nie usprawiedliwiało. Nie usprawiedliwiało, ponieważ sam zaproponował to spotkanie, ponieważ zarzekał się, że wszystko rozumie i nie zamierza walczyć z tym, co nieuniknione. Przecież jej powtarzał, że nie zamierza żyć jej życiem, że nie chce jej niczego zabraniać, bo wie, że nie ma do tego żadnego prawa. A jednak w pewnym sensie to zrobił. Specjalnie sprawił, by czuła się winna? O nie, to ci się nie uda, pomyślała mściwie.

— Przepraszam cię za niego — jęknęła cicho. — I wiesz... tak sobie myślę... że może powinniście sobie dać spokój. Zaszcza ty. W sensie, dajcie sobie spokój ze wzajemnym kontaktem. Widzisz, że to nic nie daje. Ojciec nigdy cię nie zaakceptuje, ale, co ciekawsze, wcale nie musi. To moja decyzja, z kim się prowadzam i on nie ma nic do tego. Umówmy się, że ja będę waszym łącznikiem, okej? Nie przejmuj się rozmowami z nim, bo to nic nie da.

To początkowo wydawało się dobrym planem — przecież ojciec nie zrezygnuje z kontaktu z nią tylko dlatego, że spotyka się z Belialem. Tylko... co z ewentualnymi spotkaniami rodzinnymi? Co ze świętami? Jej urodzinami? Nad tym trzeba było mocniej pomyśleć. Zwłaszcza że — choć Belial jej tego wprost nie powiedział — zapewne chciałby mocniej uczestniczyć w życiu całej rodziny. Zwłaszcza że przyjaźnił się także z Arią, więc miał dwa powody, by chcieć się pojawiać na rodzinnych kolacyjkach.

To zagadnienie skłoniło Gudrun do głębszego zastanowienia się nad sensownością relacji ojca i Beliala, a raczej prób ich poprawienia. Już dzisiejsza rozmowa pokazała, że nie ma pod to żadnych mocnych fundamentów, więc po co się starać? To i tak by nic nie zmieniło — a przynajmniej Gudrun nie pozwoli, by zmieniło się na gorsze.

— Co do jakichś rodzinnych zjazdów, to pogadam z Arią, ona mi może jakoś pomoże — odparła po chwili, gdy już siedzieli w samochodzie w drodze do Norwich. Ulżyło jej, że Belial w tej kwestii nie protestował. — Poza tym, tak urobię ojca, że nie będzie się odzywał. On może jeszcze o tym nie wie, ale przez to, co dziś odwalił, mam na niego haka i zamierzam go nim szantażować. Wiem, jak to brzmi — przyznała ze wzruszeniem ramion — ale skoro on gra wyłącznie po swojemu, to dlaczego ja mam być gorsza? No powiedz mi? Nie ma takiego powodu. Chcę wreszcie żyć po mojemu i chcę cię do tego życia wpuścić. Nikt nie powinien się w to wtrącać, z ojcem na czele.

Pomysły, które zaproponował Belial, brzmiały świetnie, choć Gudrun podejrzewała, że robił to tylko z grzeczności, nie chcąc od razu proponować seksu. W końcu miała zostać u niego na noc i wampirzyca tak naprawdę właśnie tego oczekiwała — że nie wypuści jej z ramion, że spędzą całą noc razem, że zbliżą się do siebie jak nigdy wcześniej. Poza tym, Gudrun musiała jakoś spożyć buzującą w niej energię, a kolacyjki czy oglądanie filmów nijak by w tym nie pomogły. Dlatego Gudrun zachichotała pod nosem, obserwując tę fałszywą nieśmiałość i nieporadność demona, udając, że na wszystko się zgadza.

A najbardziej z tego wszystkiego podobała się jej propozycja, by nie gadać już o ojcu. I zamierzała się tego trzymać tak długo, jak trzeba.

— A ty to niby co robisz? — spytała ze zdziwieniem, gdy Belial nagle się zatrzymał niemal na środku drogi. Gudrun już chciała zażartować, że jeśli zamierzał ją teraz zgwałcić, skoro zaparkował gdzieś na totalnym pustkowiu, to wystarczyło tylko spytać, a obyłoby się bez niepotrzebnej agresji. Jednak jego mina była na tyle poważna, że chyba zepsułaby tym cały nastrój, więc z ciekawością popatrzyła na Beliala, w niemy sposób domagając się wyjaśnień.

A potem je dostała.

Gdy to usłyszała, serce momentalnie przyspieszyło jej do dwóch tysięcy uderzeń na sekundę. Tylko przez pierwszą chwilę nie dowierzała w te słowa, ale na szczęście nie trwało to dłużej, bo już po chwili z największą ochotą i niecierpliwością uwierzyła w to wyznanie. Z rumianymi policzkami i błyszczącymi oczami uśmiechnęła się szeroko — tak szeroko — że aż zaczęła się śmiać. Ale i to nie trwało długo, bo Gudrun nie lubiła marnować czasu. Dlatego, zamiast niepotrzebnych słów, postanowiła zadziałać czynem, momentalnie przyciągając Beliala do siebie i całując go gorąco, namiętnie — tak, by czuł w tym pocałunku całą ją, całe jej uczucie. Na szczęście demon szybko to zrozumiał, bo jego odpowiedź była równie żarliwa. Na tyle żarliwa, że ich dłonie momentalnie zaczęły ślizgać się po ciałach, docierając pod przykryte materiałem zakamarki. W ich zmętniałych pożądaniem myślach majaczyło już tylko jedno — że to przecież prędzej czy później musiało się stać, że oboje tego chcieli i że czas najwyższy te wszystkie pragnienia zrealizować. Zdając się już tylko na mechanizm ciała, Gudrun przeniosła się na miejsce kierowcy, siadając na Belialu rozkrokiem, ani na moment nie przerywając pocałunków. Potem oparcie opadło, całkiem się wyprostowało, dając im odpowiednią przestrzeń do tego, by oboje mogli wyzwolić całą swoją energię — i całe swoje uczucie.

Nie odpowiedziała mu, że też go kochała. Nie powiedziała ani słowa.

Wolała mu to pokazać.

 

ATHANASIUS

Do jego uszu docierał każdy, choćby najdrobniejszy dźwięk. I każdy z nich, czy to cykanie zegara, czy pohukiwanie sowy za oknem, zdawały się hukiem nie do zniesienia. Zdawały się natrętnością, która miała go dręczyć i odrywać od zebrania rozbieganych myśli. A te nie dość, że nie dały się pochwycić, to jeszcze oblane i pomazane były czarnym tuszem, który zupełnie uniemożliwiał mu dojście do siebie.

Wbrew pozorom — wbrew temu, co sam myślał — Athanasius nie był zły. Nie był wściekły, nie był poirytowany, a przynamniej nie żywił tych wszystkich uczuć do demona, choć przecież jeszcze niedawno jedyne, co czuł, to nienawiść, gniew i wstręt.

Teraz nie było po tym śladu. Istniały tylko dwa uczucia.

Niezrozumienie. I strach.

Niezrozumienie brało się stąd, że Athan nie mógł pojąć, dlaczego pękła w nim ta tama, która do niedawna sięgała aż do nieba. Jak dotąd nienawidził tej tamy i obwiniał ją o to, że nigdy nie mógł się przełamać i powiedzieć Belialowi tego, co myślał. Zawsze, gdy pojawiała się taka okazja, czuł w gardle ogromną gulę, a strach swym kolczastym uściskiem chwytał go za serce. Czuł się jak uwięzione we wnykach zwierzę, spanikowane, zdane na łaskę i niełaskę swojego oprawcy. I było tak zawsze, dosłownie zawsze, kiedy Athan patrzył w te ciemne, przerażająco puste oczy.

Ale nie dziś. Dziś coś się zmieniło. Dziś jego serce nie było owinięte drutem kolczastym. Biło pewnie i silnie, wzburzając w jego żyłach krew. Dziś tama nie zadziałała, przepuszczając wartkim strumieniem całą nienawiść, cały gniew i cały bunt dotyczący jego związku z Gudrun. W przenośni, ale też niemal dosłownie, puściły mu nerwy, nad którymi już nie umiał zapanować. I, co gorsza, nie chciał. Miał ochotę napluć mu na twarz, wykrzyczeć wszystko, co czuł, a na końcu zabronić mu wszelkich kontaktów z jego córką — i zabić. Gdyby porwał się na to ostatnie, zapewne sam by zginął i aż się sam sobie dziwił, że się na to nie zdecydował.

Jednak… chyba najgorsze było to, że Belial w ogóle mu nie odpowiedział. Gdyby to zrobił, kłótnia trwałaby dalej, a Athan byłby w swoim żywiole. Ale on zrezygnował z tej dziecinnej potyczki i tak po prostu wyszedł.

I właśnie wtedy pojawił się strach. Bo wtedy Athan zrozumiał, że przegrał tę decydującą bitwę. A wraz z nią być może całą wojnę, czego obawiał się najbardziej. Sam go zaprosił na rozmowę, po czym dosłownie przegnał. Na pewno wszystko słyszały Gudrun z Arią i na pewno obie były na niego wściekłe. Teoretycznie obie miały do tego prawo, ale Athan — na swój typowo egoistyczny sposób — czuł się zupełnie osamotniony. Wiedział, że poległ, a strach przed tym, że Gudrun może mu tego nie wybaczy, niemal go paraliżowała. Z drugiej strony, coś rwało go do tego, by może jej poszukać, by może na gorąco spróbować jakoś to rozwiązać, ale to nie był dobry pomysł. Musiał odczekać, aż kurz opadnie — ale ile to będzie trwało? Obawiał się, że dość długo.

I choć zdawało się, że ta sprawa dotyczyła tylko jego, Gudrun i Beliala, na pewno odbije się także na Arii — i to był kolejny powód jego strachu. Bo znowu się pokłócą. Od momentu dowiedzenia się o ciąży nie robili nic innego, tylko się kłócili. Bóg był Athanowi świadkiem, że naprawdę tego nie chciał, ale znowu to on wyszedł na tego złego, znowu to on spieprzył — i znowu Aria mu to wypomni. I będzie miała rację, ale Athan się obawiał, że nie znajdzie w sobie tyle pokory, by umieć przyznać się do błędu i zamiast tego zacznie się bronić. A tym samym, oczywiście, dojdzie między nimi do kłótni. Na samą myśl o tym Athan aż się przeląkł i równie lękliwie spojrzał w stronę drzwi, mając wielką ochotę je zakluczyć. Nie wpuszczałby nikogo, nie słuchałby od nikogo, że spieprzył, że powinien postąpić inaczej, że to wszystko jego wina. Ostatecznie nie zastosował tej nędznej ochronki, bo nie miał sił się ruszyć. Poza tym, pewnie i tak by nie zadziałała — Aria jako jedyna miała klucze do jego biura, więc zamknięte drzwi by jej nie powstrzymało.

Westchnął z żalem i zmęczeniem, bo wiedział, że wbrew pozorom, koniec rozmowy nie oznaczał końca problemów — a wprost przeciwnie.

Nie musiał długo czekać. Opierając się łokciami o blat biurka, wplątał obie dłonie we włosy, mając ochotę wszystkie je sobie wyrwać. Właśnie wtedy Athan usłyszał, jak drzwi jego biura po cichutku się otwierają. Nie musiał nawet podnosić głowy, by poznać, kto właśnie wszedł do środka — perfumy Arii poznałby wszędzie, zwłaszcza że część z nich sam jej sprezentował. Na podniesienie głowy nie pozwalały mu także siły, które zupełnie z niego uszły. Czuł się wyjątkowo podle, przepełniony żalem i rozgoryczeniem — i wiedział, że w nikim nie znajdzie zrozumienia.

Bo i na nie nie zasługiwał.

— Wiem, co chcesz powiedzieć — wychrypiał, nadal nie podnosząc oczu. — Wiem. Nie musisz mnie dobijać.

Choć może powinna. Może powinna mu powiedzieć, co myślała, może on sam powinien posłuchać jakiegoś głosu rozsądku. Sam już nie wiedział, co powinien, a czego nie powinien robić.

— Nie wiem, co we mnie wstąpiło — tłumaczył się iście żałośnie, jak na komendę prostując się w krześle. Ale nawet wtedy tylko na moment prześlizgnął się wzrokiem po swojej żonie; nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. — Przysięgam, nie tak to sobie planowałem! — mówił tonem niespokojnego dziecka przyłapanego na gorącym uczynku. — Nie chciałem tak… tak na niego nawrzeszczeć! I przecież ja wiem, że to nie moja sprawa, z kim spotyka się Gudrun, DO CHOLERY!

Ten ostatni wybuch kazał mu wstać z krzesła. Zrobił kilka kroków, obchodząc biurko, ale najchętniej rozbiłby szybę, wyskoczyłby przez nie do ogrodu i… sam nie wiedział, co później.

— Sam nie wiem, czego się po tej rozmowie spodziewałem, ale nie tego — mruknął ponuro. — Więc wiem. Zachowałem się jak dupek. Wiem, wiem, ja to wszystko wiem! I wiem, że ten demon sobie na to nie zasłużył. Oczywiście, że nie — prychnął. — W końcu on chciał się tylko dogadać z ojcem swojej dziewczyny. Nie zrobił nic złego. Miał same jak najlepsze zamiary i tylko ja, jak ostatni cham, zupełnie bez powodu na niego naskoczyłem. Ja to wszystko wiem — powtórzył po raz wtóry. — Nie musisz mi tego wypominać.

Wiedział, że te zapewnienia nic nie dadzą, bo Aria i tak powie, co o tym wszystkim myślała. I wiedział, że będzie to dla niego wyjątkowo gorzka pigułka. I z jednej, egoistyczno-uczuciowej strony czuł się okropnie z myślą, że i w tym przypadku mu się oberwie i, mówiąc wprost, nie otrzyma od niej żadnego wsparcia. Ale z drugiej strony, tej bardziej racjonalnej, która na szczęście nadal w nim wybrzmiewała, wcale się Arii nie dziwił i zupełnie ją rozumiał. Przecież on też wiedział, że postąpił źle, że cała wina spoczywała na nim i że zachował się jak niedojrzały dureń, zapraszając do siebie gościa na pojednawczą rozmowę, jednocześnie wszystko niwecząc.

— Przepraszam, że musiałaś się przeze mnie wstydzić — powiedział z westchnięciem, zerkając na nią, choć nadal dość niepewnie. — Mógłbym powiedzieć, że chciałbym to jakoś naprawić, ale nikt mi w to już nie uwierzy. Ja też nie.

Bał się spytać o Gudrun w obawie o jak najgorszych wieściach. Zapewne zamknęła się w pokoju i oznajmiła, że nie chce go widzieć. Już to przerabiali i to wielokrotnie, ale to nie oznaczało, że Athan zdołał się na to uodpornić — bo to za każdym razem bolało tak samo.

— Nawet nie wiem, co teraz zrobić — mamrotał, sam nie wiedząc, czy mówił to jeszcze do Arii, czy już tylko do siebie. — A to się w ogóle da naprawić? Boże, jestem mistrzem świata w papraniu najważniejszych spraw. Czemu — podniósł lekko głos, po raz pierwszy patrząc pewnie na Arię — zamiast skupić się na Gudrun i na jej szczęściu, skupiam się tylko na własnym ego? Tylko mnie czasem nie broń, gdyby jakimś cudem przyszła ci na to ochota — zastrzegł, choć szczerze wątpił, by tak było. — Czemu w takich chwilach nie pomyślę sobie, że przecież ważniejsza jest dla mnie moja córka niż ja sam? Czemu ja to wiem zawsze DOPIERO po fakcie? Nie wiem, po prostu…

Nie powiedział już ani słowa. Ze spuszczonym wzrokiem ponownie zasiadł na krześle, ukrywając twarz w dłoniach. Jeszcze jakąś godzinę temu brzydził się Beliala. Teraz brzydził się samego siebie.

Ale to też, jak zwykle, dopiero po fakcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^