Rozdział 686

Wiera 

Zaproszenie na bankiet było dla nich wielkim zaskoczeniem, ale zgodnie uznali, że była to również duża okazja. Zamierzali powęszyć trochę po domu idąc za wskazówkami Adiny, która w cały plan została wtajemniczona. Gdyby wpadli w kłopoty, mogli powołać się na seniorkę i zapewne łatwo się z nich wywinąć. Podobno w posiadłości było kilka ukrytych pomieszczeń, a co najważniejsze, przebywał tam kapłan Svik, który w tej chwili był głównym podejrzanym. Jakiego nie podjęliby tropu, zawsze prędzej czy później gdzieś przewijał się kapłan. To on był ostatnim gościem niedawno zmarłego Florina, to on pojawiał się w zeznaniach świadków i o nim wspominał Bel, gdy wracał ze szpiegowania. Nikt nigdy nie przyłapał go na gorącym uczynku i to był właśnie problem. Należało ustalić, czy Svik był w to wszystko zamieszany, czy miał paskudnego pecha. 

Petre wyglądał na zdeterminowanego, zwłaszcza gdy ściskał dłoń swojej towarzyszce. Biegał z nią po sali i ciągnął niczym pieska na smyczy, a ona ledwo za nim nadążała. Griszka obserwowała to z rozbawieniem, co jakiś czas śmiejąc się pod nosem i czekając aż w końcu zaszczycą ich swoją obecnością, co nastąpiło stosunkowo szybko. Wampir od razu przeszedł do rzeczy. Wiera spojrzała na Goro, a gdy ten lekko kiwnął głową, zaczęła mówić. Nie było już sensu ukrywać czegokolwiek przed Petre i jego siostrą. Wszyscy, na czele z ich babcią, uważali ich za dzieci i uznali że lepiej będzie trzymać ich z dala od problemów. Okazało się, że rodzeństwo jest jednak dość rezolutne i zdołało odkryć jakieś informacje na własną rękę. Było normalne, że mięli masę pytań i czuli się pominięci. Coś poważnego działo się obok nich, a oni nie wiedzieli nawet co. 

- Powiemy tyle ile zdołamy w tym momencie. Nie chcemy wzbudzać podejrzeń. Kiedy wrócimy do hotelu, przyjdźcie do naszego pokoju, a wyjaśnimy szczegóły – zapowiedziała od razu kobieta, uśmiechając się przy tym lekko. Nie chciała, by ktokolwiek zorientował się, że omawiają tak ważne sprawy na bankiecie. Przyszli tutaj głównie po to żeby obserwować i w miarę możliwości przeszukać podziemia posiadłości Dumitrescu. 

- Zacznę od końca. Wyglądałam tak źle, bo nie spałam od miesiąca. Odkryliśmy, że Xun, czyli ten którego szukamy i ten który jest odpowiedzialny za wszystko, ma konszachty z istotami nocy. Z koszmarami. Zawarliśmy umowę, że w zamian za informację, ja będę przez miesiąc śniła koszmary żeby mogły karmić się moim strachem. Adina mówiła, że myśleliście, że jestem opętana. Nic z tych rzeczy. Jestem griszką i noszę w sobie źródło mojej mocy, czyli Cień. – domyśliła się, że ta odpowiedź nie była dla Petre wystarczająca, ale póki co musiało mu to wystarczyć. Na resztę informacji przyjdzie czas później, gdy wrócą do hotelu. 

- Cień? A to nie tak, że griszowie się go boją? – odezwała się nagle Seraphina, spoglądając na Wierę z wyraźnym zaciekawieniem. Kobieta uniosła wysoko brwi, nie spodziewając się, że ktokolwiek będzie miał takie informacje na temat jej rasy. Przyjrzała się jej uważnie i odkryła, że Seraphina niemal błyszczała. Biło od niej ciepło i niesamowita magiczna aura. 

-  A ty jesteś...

- Zwykłym człowiekiem – weszła jej w słowo blondynka, uśmiechając się od ucha do ucha. Według griszki nie była wcale taka zwykła na jaką próbowała się kreować, ale postanowiła nie drążyć póki co tego tematu. Zamiast tego zaczęła wraz z Goro wyjaśniać Petre i jego towarzyszce, co właściwie robią w Rumunii i jak mają się sprawy w Anglii, które właśnie tu ich przywiodły. 

- Poznałeś Arię, prawda? To nasza przyjaciółka., możesz skontaktować się z nią i potwierdzić to, o czym mówimy, jeśli potrzebujesz czegoś więcej by nam zaufać. Zapewniam jednak, że nie mamy złych zamiarów wobec nikogo. Chcemy tylko dopaść Xuna i liczymy na waszą pomoc – Wiera miała nadzieję, że Petre nie będzie zbyt dociekliwy i zamiast skupić się na rozwiązaniu problemów, zapragnie odkryć ich wszystkie tajemnice. Nie było na to czasu, a na pewno nie teraz. 

- Sam widzisz, że to całkiem sporo informacji, a szczegółów jeszcze więcej, o których później porozmawiamy. Obiecuję, że odpowiemy na wasze wszystkie pytania. Teraz skupmy się na konkretach, dobrze? – zaproponowała Wiera, rozglądając się po sali. Nikt nie zwracał na nich uwagi. 

- Jeśli chodzi o Svika, to sami szukamy o nim informacji. Wiemy tylko tyle, że może być zamieszany w morderstwa, ale nie mamy dowodów. Trudno go wytropić. Demony gubiły jego trop już kilka razy – Wiera westchnęła i upiła kilka łyków szampana z kieliszka, który do tej pory ściskała w rękach. 

- Nie dziwię się. Tropi go Belial? Czy to wasz najlepszy demon w szeregach? Jeśli tak, to śmiem twierdzić, że macie przesrane – zauważyła Seraphina. Gdyby Bel to usłyszał, to chyba padłby trupem. Wiera nie rozumiała, co blondynka chciała powiedzieć przez tą małą uszczypliwość. Uważała, że Belial był dobrym szpiegiem i potrafił znaleźć każdego, jednak ze Svikiem faktycznie miał problem. 

- To Rumunia. Nie wystarczy kogoś śledzić żeby zdobyć informacje. Jeśli ktoś chce tu zniknąć, to znika i nie ma na to rady. Chyba, że się wie, gdzie trafiają wszyscy, którzy chcą pozostać niewidzialni. Słyszeliście o karczmie Trzy Świnie? Po waszych minach wnoszę, że nie. To speluna, gdzie chadzają największe szumowiny z okolicy. Zgadnijcie, kto jest jej stałym bywalcem. Ustaliliśmy z Petre, że dłuższy czas przebywał w Bagdadzie, skąd przyjechał właśnie tutaj. Rodzina Dumitrescu udostępniła mu pokój, ale ma też swój dom w mieście, gdzieś w obrębie czternastej dzielnicy, na obrzeżach. Nie znam dokładnej lokalizacji. Od przyjazdu był tam trzy razy. Dlaczego mieszka tutaj skoro ma swój dom? To dziwne. I nie zabrał tam ani razu Ilarie, a regularnie ze sobą sypiają – Seraphina zniżyła głos, a mimo to Wiera nie mogła przestać myśleć o tym, jak melodyjnie on brzmi. Dopiero później docierał do niej sens słów wypowiadanych przez blondynkę. Była pod wrażeniem, że udało im się zdobyć tyle informacji. 

- Jesteś łowcą, prawda? I to cholernie dobrym łowcą. – zauważyła griszka, uśmiechając się pod nosem. Goro również był pod wrażeniem, choć nie wyrażał tego słowami. Obecność łowczyni, w pierwszej chwili, wydała się Wierze przeszkodą, ale biorąc pod uwagę z jaką łatwością żąglowała informacją, może być zbawienna. 

- Jestem tu na prośbę Adiny. Mam wspierać Petre i Ilarie. W hotelu doszło do otrucia waszego przyjaciela, Ishmaela Drawsona. Zajmuję się również tą sprawą w imieniu łowców. Zanim do was podeszliśmy, rozmawialiśmy o Sviku i jego zamiarach. Uważamy, że manipuluje Ilarie, ale nie wiemy w jakim celu. W Trzech Świniach nie chcą za dużo powiedzieć, a proponowałam sporo gotówki. Czasem, zależy kogo ciągniemy za język, wymienia się informacje za krew albo ciało, niekiedy nawet seks. Nikt nie był skory do rozmowy, a to podejrzane. Myślę, że Svik nikomu nic nie zdradza i działa zupełnie w pojedynkę, a w karczmie jedynie się ukrywa – wyjaśniła dziewczyna, odwracając się na moment od swoich rozmówców. Spoglądała na kapłana, w którego towarzystwie kręciła się Ilarie Dumitrescu. Wiera powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem i ciarki przeszły jej po plecach. Było w tym mężczyźnie coś, co ją odrzucało. Nie miała tak dobrej intuicji, jak Aria, ale podskórnie czuła, że coś było z nim nie tak. 

- Kupił ostatnio czarcie żebro. To silnie uzależniająca mieszanka ziół. Czasem wykorzystuje się ją w celach oczyszczających, bo kąpiele w tych ziołach odpędzają złe uroki. Może podpadł jakiejś wiedźmie - Seraphina wróciła spojrzeniem do swoich rozmówców i westchnęła przeciągle. Dla wszystkich Leonard Svik był jedną wielką zagadką. 

ROZDZIAŁ 685

PETRE

Choć ufał swojej ukochanej babci jak mało komu i chyba tylko Ilarie mogła z nią konkurować, Petre poczuł bunt, gdy usłyszał, że demony nie są zagrożeniem. Te podejrzane typy, dosłownie i w przenośni wyjęte spod ciemnej gwiazdy, nie mogły stać po ich stronie, wszystko temu przeczyło! Instynktownie jednak wiedział, że powinien uwierzyć babci, nawet jeśli robił to w jakimś sensie wbrew sobie. I wtem właśnie naszła go dość odważna i równie buntownicza myśl, że skoro demony były ich sojusznikami, to nic się nie stanie, jeśli z nimi porozmawia. Spojrzał porozumiewawczo na Ilarie, mając nadzieję, że rozumiała jego pomysł. A jeśli nie, to jej go wyłoży, gdy będą sami. O co chciał ich zapytać? Sam jeszcze nie wiedział, ale skoro babcia była taka tajemnicza, może demony i Wiera, z którą złapał już jakąś tam drobną nić porozumienia, będą nieco bardziej wygadani. Choć z drugiej strony — to demony i z pewnością były nieprzewidywalne, czego Petre odrobinę się obawiał. Jednak musiał zaryzykować. Działy się tu zbyt dziwne rzeczy, by odpuścić. 

Florina Iaceva prawie nie pamiętał, ale dobrze go kojarzył z opowieści babci. Ślady morderstw prowadzące do ich kraju także były mocno niepokojące, choć Petre z jakiegoś powodu cały czas się łudził, że nie miały żadnego związku z dziwami, jakich sami tutaj doświadczali. Jednak co innego zdziwiło go bardziej niż śmierć tego człowieka, choć może nie świadczyło to o nim najlepiej. 

— Griszka? — powtórzył ze zdziwieniem. — A cóż to takiego?  

Babcia i tego nie chciała tłumaczyć, a dopóki tego nie zrobi, dla Petre to nie będzie żadne wyjaśnienie. Co z tego, że była jakąś tam griszką? Co to miało wspólnego z faktem, że Ali wyczuł u niej coś podejrzanego, zbliżonego do opętania? Czy griszki to naturalne partnerki demonów, które są w jakiś sposób z nimi związane, stąd poczucie opętania, ale jednocześnie zachowują własną wolę? Petre nie miał pojęcia i nie miał też czasu tego sprawdzać, dlatego miał szczerą nadzieję, że po bankiecie babcia im wszystko wyjaśni. 

Wtedy pojawił się Svik. Petre zmarszczył ponuro brwi, jednak jego reakcja była zupełnie odwrotna do tej, którą przedstawiła Ilarie. Ta nagle ożywiła się, zarumieniła i ostentacyjnie odrzuciła wszystkie ich problemy na bok, uznając temat za mało ważny. Petre wybałuszył oczy, nie dając wiary temu, co usłyszał, ale nic nie powiedział. Zresztą, zanim zdołał się otrząsnąć, Ilarie już rozmawiała z kapłanem. 

Nagłe przytulenie go przez babcię mocno go zaskoczyło i choć nic nie rozumiał, nauczony doświadczeniem, milczał, aby nie zepsuć tego czegoś, co babcia właśnie chciała osiągnąć. Zamiast tego delikatnie odwzajemnił gest. 

Nie ufaj mu. Tak o kapłanie powiedziała babcia. Petre jedynie kiwnął głową, ani myśląc postąpić inaczej. Póki co nie miał jakichś większych zarzutów wobec Svika, ale też trudno mu było go nazwać osobą przyjazną i życzliwą. Niewiele o nim wiedział, może poza tym, że jego siostra z nim sypiała. Ale Ilarie najwyraźniej straciła trzeźwy osąd wobec Svika, dlatego należało zaufać babci. A skoro miał przestać mu ufać — to Petre właśnie przestał. 

Cała scena związana z Seraphine była... dziwna i Petre nie najlepiej się w niej odnajdował. Babcia najwyraźniej wprost uwielbiała Motylka, podobno się znały od dawna, podobno to ona ją tu ściągnęła — żeby ich chroniła. Petre czuł się upokorzony, że przysłano mu kobietę do ochrony, zakładając z góry, że nie byłby w stanie ochronić się sam, ale nic nie powiedział. Zdławił więc swoją urazę, ale nie mógł ukryć, że to raczej nie wpłynęło na rozbudzenie w nim sympatii do tej kolorowej kobiety. Dlatego, chociaż w ten sposób dając upust swojemu niezadowoleniu, w ogóle nie uczestniczył w rozmowie pań, pozwalając, by same się dobrowolnie obdarowywały komplementami. Wciągnięto go w tę rozmowę dopiero w momencie, w którym babcia zasugerowała, że powinni zatańczyć. Petre westchnął ukradkiem. 

— Zatańczymy? —  zapytał, wyciągając ku niej otwartą dłoń. 

Na szczęście nie musiał się jakoś tragicznie wysilać na sztuczny optymizm, bo Seraphina doskonale wiedziała, że to wszystko to była tylko teatralna gra.  

— Mamy jakiś plan na ten wieczór? — szepnął w jej stronę, gdy już kołysali się mało przekonująco w rytm muzyki. — Zanim do nas dołączyłaś, babcia mnie ostrzegła przed Svikiem, żeby mu nie ufać. Chyba trzeba go pilnować. Ilarie w to wciągnąć nie mogę —zauważył z nieukrywanym żalem — bo wyraźnie jest pod jego wpływem. Myślisz — spytał nagle z przestrachem — że mógł to planować? Że chce w jakiś sposób wykorzystać Ilarie? Ale, cholera! — syknął. — Ty wiesz o nim cokolwiek? Bo ja nic. Nie wiem, co on tu robi, poza tym, że jest kapłanem wiary, której moja matka jest fanatyczką. A może by z nią porozmawiać? — zastanawiał się na głos. — Pewnie teraz jest zalatana, ale co mi tam. Chodź.  

I tyle było z tańca. Petre natychmiast pociągnął ją za sobą, poszukując rodziców. Matki zbyt prędko nie znalazł, ale odszukał ojca, który, choć wyglądał godnie, zdradzał w spojrzeniu pewne znużenie — które Petre doskonale rozumiał. Nie miał on jednak specjalnej wiedzy na temat Svika, uznając, że za wszystkim jak zwykle stała jego żona. Seraphina w trakcie tej bardzo krótkiej rozmowy mogłaby uznać, że jego ojciec był pod głębokim pantoflem matki, ale to nie była prawda. Vasile po prostu znał swoją żonę zbyt dobrze i wiedział, że jeśli mu jakoś specjalnie nie zależy, nie należało wchodzić Elenie w drogę. Interweniował tylko wtedy, kiedy uważał, że należy to zrobić, nie zgadzając się z działaniami żony. Zaproszenie kapłana oraz bankiet na jego cześć było wyłączonym pomysłem Eleny, do którego Vasile podporządkował się jedynie dla świętego spokoju. 

Jego matka natomiast była jednocześnie bardziej i mniej rozmowna. 

— Petre, ja nie mam teraz czasu — mamrotała z roztargnieniem, zerkając raz za razem na trzymany w dłoni plik kartek. — Za chwilę otworzę oficjalnie bankiet... 

Nagle przyjrzała mu się uważnie, niemal krytycznie. Petre czuł się prześwietlany od stóp do głów, podczas gdy Seraphinie poświęciła ledwie jedno krótkie spojrzenie. 

— Dobrze — mruknęła lekko uspokojona — dobrze wyglądasz. A gdzie Ilarie? Mam nadzieję, że nie wygląda zbyt wyuzdanie. Kapłan Svik przyprowadził ze sobą swoich zaufanych ludzi, między innymi cywili. Wiesz, co mam na myśli, osoby świeckie. Są młodzi, całkiem przystojni — mówiła, w ogóle na nich nie patrząc, a zamiast tego szukając czegoś w biurku, przy którym stała — więc mogłaby spróbować się z którymś zapoznać. Poproszę kapłana, by jej któregoś przedstawił. 

Nie sądzę, by była zainteresowana, pomyślał ponuro. 

 — Co to za kapłańska świta? — spytał ze zdziwieniem. 

— Nie wiem, Petre — jęknęła zniechęcona. — Nie wiem! Jego zaufani ludzie, po prostu. 

— Mama — zaczął nieco napastliwie — czy ty w ogóle wiesz cokolwiek o tym Sviku? 

Elena aż się zapowietrzyła, wreszcie poświęcając synowi należytą uwagę. Nawet mimo tego, że wpatrywała się w niego z oburzeniem. Ale nawet to go nie zraziło. 

— A skąd ty wiesz — atakował dalej — że to nie jest jakiś przebieraniec, który tylko korzysta z uwielbienia, jakim go obdarzasz? A może przyszedł tu tylko nażreć się, pospać w jedwabnych pościelach i zwiać? Albo jeszcze co gorsza — okraść nas jakoś? Naprawdę masz dowody, aby mu ufać? 

— Leonard Svik — syknęła wściekle Elena — jest przyjacielem rodziny od wielu lat. Wielu! — zaznaczyła, podnosząc głos. — Dba o naszą wiarę, która dla całej rodziny jest bardzo ważna, jest w nas zakorzeniona! Jesteśmy wybrani, Petre! — krzyknęła, już całkiem nad sobą nie panując. — Wybrani! To na drodze naszego przodka stanął nasz Bóg! I to jego wiernym sługą i przekaźnikiem wiary jest kapłan Svik! Więc nie waż się — warknęła — więcej mówić o nim bez szacunku! Bo niczym sobie na to nie zasłużył! A ty byś lepiej zapracował, żebyś sam ten szacunek w nim wzbudził!  

Z tymi słowami wyminęła ich gniewnie i wyszła z pomieszczenia, zostawiając ich w chwilowej ciszy. Nie wiedział, jak na ten teatrzyk zareagowała Seraphina, ale on nie był tym w ogóle przejęty. 

— Mamusia — mruknął, wzruszając ramionami — kocha Svika bardziej niż synka. Fajna rodzinka, nie? — prychnął, zerkając z ponurym rozbawieniem na swoją towarzyszkę. — Chodź. Mam ochotę skonfrontować się z demonami i potwierdzić słowa babci. Albo, nie daj Boże, je obalić. 

Chwilę im zajęło, by odszukać demona i, jak się okazało, griszkę, w tłumie gości. Wyglądali bardzo godnie i elegancko, choć mężczyzna miał bardzo nieodgadnięty wyraz twarzy, przywodzący na myśl mieszankę skupienia i spokoju. Zupełnie inne, znacznie bardziej pozytywne wrażenie sprawiała Wiera, która wyglądała bardzo pięknie i, co więcej, jaśniała świadomością tego piękna. Z ciekawością i lekkim, ujmującym uśmiechem rozglądała się dookoła, nie zapominając przy tym, by nie zgubić taktu i nie sprawiać wrażenia, jakby zbyt długo i nachalnie się czemuś przypatrywała. Wiera zresztą także wyglądała na spokojną i zadowoloną z obecności na balu — jakby w ogóle nie przejmowała się ich rzekomą misją schwytania jakichś morderców.  

— Przepraszam — zwrócił na siebie uwagę — czy możemy chwilę porozmawiać? Gdzieś na boku? 

Oboje wydawali się zaskoczeni tą prośbą, ale posłusznie wykonali polecenie, oddalając się od tłumu, który mógłby wychwycić coś z rozmowy. Petre dodatkowo rozejrzał się w poszukiwaniu Svika, choć go nie znalazł. To jednocześnie go uspokoiło i zaniepokoiło.  

— Przepraszam, że walnę prosto z mostu — ostrzegł, nie mając ani siły, ani ochoty na zabawę w uprzejmości — ale słyszałem, że mamy wspólnego znajomego. Moją babcię — doprecyzował. — Wiem, że ostatnimi czasy dużo rozmawiacie. I nie będę ukrywał, zaniepokoiło mnie to.  

Gdy jego spojrzenie mimowolnie przeniosło się na Wierę, uświadomił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, kobieta wyglądała dużo lepiej, zdrowiej, a wszystkiemu przysłuchiwała się z uprzejmym, niewymuszonym zainteresowaniem. Druga zaś była taka, że całkowicie zapomniał o Seraphinie. 

— Przepraszam — bąknął nieco zażenowany swoją gafą — proszę poznać moją partnerkę tego wieczoru, Seraphinę... 

Nie miał pojęcia, jak miała na nazwisko. 

— Seraphinę. A to jest... 

Zamilkł. Jak ten demon miał na imię?  

— Goro, bardzo miło panią poznać — odparł łagodnie, uśmiechając się przy tym. Tuż potem przedstawił Wierę, dzięki czemu wyglądało na to, że całe towarzystwo było już ze sobą zapoznane. 

— Cieszę się, że jest pani w pełnym zdrowiu — powiedział Petre do Wiery. — Proszę mi wybaczyć, moje podejrzenia — wypalił nagle, zwracając się ponownie do demona — ale pojawiliście się państwo dość nagle, z jakąś tajemniczą misją, i, prawdę mówiąc, od tego czasu dzieje się tu coraz gorzej. To mój hotel — zaznaczył — mój i mojej siostry. To coś więcej niż budynek, to mała cząstka nas. Dlatego proszę mi wybaczyć wszelkie podejrzenia i próby wyłowienia niejasności, ale nie miałem wobec was zaufania. 

Goro pokiwał lekko głową, a minę, choć wciąż się lekko uśmiechał, miał nieco bardziej ponurą. 

— Sława naszej rasy niestety nas wyprzedza — wyjaśnił cicho. — Całkowicie rozumiemy pana brak zaufania... 

— Moja babcia wam ufa — przerwał mu zniecierpliwiony. — A to najmądrzejsza osoba, jaką znam. Więc i ja chcę wam zaufać. Ale muszę wiedzieć, co się tu dzieje. Kogo ścigacie? Dlaczego akurat tutaj? I... 

Petre raz jeszcze rozejrzał się ukradkiem. 

— I co wiecie o Leonardzie Sviku?

Rozdział 684

Adina 

Z każdym dniem czuła narastający niepokój. Nie była w stanie w żaden sposób tego powstrzymać lub choćby zmniejszyć. Nieprzyjemne dreszcze czuła nawet we śnie, a raczej podczas drzemki, jak zwykła nazywać odpoczynek. Jako wampir nie musiała spać, bo nie czuła zmęczenia, ale lubiła wieczorną rutynę i cały obrządek, który kończył się na ułożeniu w wygodnych pieleszach. Brałam długą, aromatyczną kąpiel otoczona zapachowymi świecami. Światło było zawsze zgaszone, a towarzyszył jej jedynie blask tych właśnie świec. Nakładała maseczkę, masowała ciało peelingiem i relaksowała się po całym dniu. Przed pójściem do łóżka wypijała filiżankę herbaty, najczęściej jaśminowej i czytała książkę około godziny. Lubiła rutynę i powtarzalność, więc zawsze wyznaczała sobie na wszystko ramy czasowe. Nie lubiła zatracać się w bezsensownych czynnościach i marnować swojego życia, do którego miała wielki szacunek. Wampiryzm dał jej bardzo dużo możliwości i można było powiedzieć, że niezliczoną ilość czasu. Mimo to, nie zamierzała go roztrwonić, a później żałować, gdy przyjdzie jej pożegnać się z tym ziemskim padołem. 

Wnuki były dla Adiny całym światem. Nie wyobrażała sobie, że coś mogłoby się im stać, choć coraz częściej pojawiały się w jej głowie takie myśli. Zwłaszcza, gdy  docierały do niej niepokojące informacje o tym, co działo się w kraju. Przeczuwała, że zdarzy się coś złego, ale nie wiedziała na co powinna się przygotować. Czara goryczy została przelana, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach zginął jej dawny przyjaciel, Florin Iacev. Ich relacja co prawda nie była już tak zażyła, jak przed laty, ale jego śmierć bardzo Adinę zasmuciła i skłoniła do refleksji. Z racji tego, że Florin był jej bliski, postanowiła przyjrzeć się bliżej temu, co go spotkało. To, co odkryła wcale jej nie uspokoiło. 
Na bankiecie zjawiła się punktualnie. Nie miała w zwyczaju się spóźniać, choć gdyby mogła, to wcale by się na nim nie pojawiła. Jej synowa, Elena, uparła się aby wyprawić przyjęcie i ugościć kapłana Svika, niczym powracającego z bitwy króla. Kobieta nie wiedziała dlaczego, ale miała dziwne wrażenie, że Leonard nie był z nimi do końca szczery. Nie mogła jeszcze niczego mu zarzucić, ale nie zaufała mu też w pełni i bardzo chciała, aby zarówno Petre, jak i Ilarie, trzymali się od niego z daleka. Zdarzyła zaledwie sprawdzić go pobieżnie, a już otrzymała niepokojące informacje. Im szybciej ten człowiek opuści ich dom i miasto, tym lepiej. Nie mogła oskarżyć go bez dowodów, a tych właśnie jej brakowało. 

Petre zaskoczył ją swoją bezpośredniością i od razu przeszedł do rzeczy, gdy tylko znaleźli się w ustronnym miejscu. Adina popatrzyła na wnuki, jakby zastanawiała się, czy może im zaufać. Nie chciała ich martwić, jednak najwyraźniej wiedzieli więcej niż zakładała. Westchnęła zatem cicho i rozejrzała się, aby upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje. 

- Ze strony demonów nic nam nie grozi. Przyprowadził ich do miasta trop mordercy, który zabija nadprzyrodzoną elitę. Jakis czas temu zmarł Florin Iacev, pamiętacie go, prawda? Gdy żył was dziadek często u nas bywał. Bawiliście się z jego wnuczkami. – odezwała się Adina tak cicho, jak tylko mogła. Wyraz twarzy Petre i Ilarie wskazywało na to, że nie zrozumieli nic z tego, co mówiła. 

- Goro, Belial i Wiera szukają w Bukareszcie mordercy. W Anglii też doszło do morderstw i wszystkie tropy zaprowadziły ich tutaj. Mamy jednego wroga, dlatego połączyłam z nimi siły, ale to nie ja ich zaprosiłam na bankiet. Wasza matka dowiedziała się, że Goro jest ważną personą na wyspach i uznała, że chce go poznać. – wyjaśniła kobieta prychając pod nosem i kręcąc głową z niedowierzaniem. Elena była aż nazbyt próżna i nie potrafiła tego powstrzymać. 

- To nie jest odpowiedni moment na tą rozmowę. Wrócimy do tego po bankiecie, dobrze? Mam wam sporo do powiedzenia – dodała z uśmiechem. Ilarie nie chciała dać za wygraną. Zamierzała wyciągnął od babci więcej informacji. 

- Wiera jest demonem? Sprawdziliśmy ją i Ali odkrył coś dziwnego. Oni coś jej chyba zrobili – Adina szybko podkręciła przecząco głową i położyła dłoń na ramieniu wnuczki. 

- Nic z tych rzeczy. To griszka. Nikt jej nie skrzywdził. 

- Co? – wypaliła mało kulturalnie Ilarie, spoglądając to na babcię, to na Petre. Widać było, że jest skołowana. 

- Kochanie, ta rozmowa będzie trwała wieki. Wasza matka zje nas żywcem, jeśli nie będziemy uczestniczyć w bankiecie. Dobrze wiecie, jaka ona jest. Obiecuję, że wszystko wam wyjaśnię później, dobrze? Mogę zapewnić, że demony są naszymi sprzymierzeńcami i nikomu nie zrobili krzywdy ani nie mają takich zamiarów – babcia była nieustępliwa w swoich zapewnieniach. Gdy kończyła swoje zdanie, Ilarie dostrzegała w tłumie kapłana. Jej twarz od razu pojaśniała, co nie uszło uwadze Adiny. Starsza wampirzyca właśnie coś zrozumiała, a to odkrycie bardzo ją zaniepokoiło. 

- Pójdę się przywitać. To w końcu bankiet dla kapłana Svika. – zauważyła dziewczyna. Jej barwa głosu się zmieniła, postawa również. Petre wyglądał na nieco zrezygnowanego, a Adina mogłaby przysiąc, że i jemu nie pasowała do końca osoba Leonarda. 

- Dowiedziałam się o demonach niewiele, same ogólniki. To może zaczekać – wymamrotała wymijająco, poprawiając nerwowo materiał sukienki. Chwilę później oddaliła się od nich, by dołączyć do kapłana. 

Kiedy Adina została sama z wnukiem, zbliżyła się do niego i niespodziewanie mocno objęła. Zauważyła, że Svik patrzy w ich stronę i coś mówiło jej, że nie powinna wzbudzać jego podejrzeń swoim zachowaniem. Szeptanie z Petre w jakimś ciemnym zaułku bez wątpienia było podejrzane. Objęcie ukochanego wnuczka trochę to wszystko maskowało. 

- Nie ufaj mu. Kapłanowi. Twoja siostra jest z nim blisko, prawda? Tego właśnie się obawiałam. Wyjaśnię ci później – odsunęła się od wnuka i posłała mu smutny uśmiech. Wiedziała, że liczył na więcej, ale teraz nie mogła mu niczego więcej zdradzić. Chwyciła go zatem pod ramię i ruszyła w kierunku głównej Sali , gdzie goście zabawiani muzyką, alkoholem i dobrym jedzeniem, bawili się już w najlepsze. Elena zamierzała później wygłosić specjalny toast dla kapłana, czego Adina nie była w stanie zdzierżyć. Sama musiała się napić żeby w ogóle przetrzymać to wydarzenie. 

- Och  Seraphina wygląda pięknie w tej sukni. Wiedziałam, że będzie pasowała. Twój wuj z nią rozmawia? Biedny chłopak. Nie zdaje sobie sprawy, że mogłaby wykastrować go jednym ruchem, choć wygląda jak anioł – Adina zachichotała pod nosem, a zaskoczona mina Petre mówiła tylko tyle, że wnuk domaga się wyjaśnień. 

- Zdradzę ci sekret. Kilka tygodni temu poprosiłam łowców o pomoc. Chciałam, by ktoś miał was i hotel na oku, kiedy ginęli nadprzyrodzeni. Bałam się, że nasza rodzina będzie kolejnym celem. Ona jest tu na moją wyraźną prośbę i bardzo jestem za to wdzięczna. Martwię się odrobinę mniej. – poklepała Petre po dłoni, zatrzymała się przy jednym z bogato zdobionych filarów i sięgnęła po lampkę szampana, która stała na złotej tacy. Kieliszki ustawione były w wysoką piramidę. 

- Trochę się z nią znam, więc pomogłam w wyborze kreacji, kiedy poprosiła o pomoc. Była bardzo podekscytowana i zakłopotana, bo nie uczestniczyła nigdy w takim przyjęciu i nie chciała się wygłupić. Udzieliłam jej kilku wskazówek i wydaje mi się, że całkiem dobrze tu się odnajduje, prawda? Przyznaję, że mam do niej słabość. Tak bardzo ją skrzywdzono, że aż braknie skali smutku. – westchnęła i spojrzała na wnuka z wyraźnym zmartwieniem. Oboje przez chwilę obserwowali dziewczynę rozmawiającą z Titusem, a gdy i ona ich zauważyła, rozpromieniła się w uśmiechu i uniosła dłoń, aby im pomachać. Widać było, że pożegnała się z mężczyzną w pośpiechu i ruszyła w stronę Adiny oraz Petre. Kobieta wyciągnęła ku niej dłoń z uśmiechem, gdy się do nich zbliżyła, a blondynka mocno ją ścisnęła. 

- No nie mogę! Wyglądasz, jak nastolatka – rzuciła Seri na widok wampirzycy. 

- Dajcie już spokój. Jestem starą babą w sukience, nic więcej. Oboje mnie komplementujecie, to niepoważne – stwierdziła nieco zakłopotana, choć pozytywne komentarze w jej stronę bardzo ją cieszyły. 

- Nie mów tak. Wyglądasz lepiej od Ilarie – Seraphina uśmiechnęła się nieco psotnie i zerknęła zaraz na Petre, do którego odezwała się niemal bezgłośnie, lekko przysłaniając usta ręką. 

- Nie mów siostrze, że to powiedziałam. Zabije mnie we śnie – poprosiła, szczerząc się cały czas niczym chochlik. Adina obserwowała ich z niekrytym zadowoleniem. Byli młodzi, piękni i niczym nieograniczeni. Świat należał do nich. Ona już dawno miała za sobą najlepsze lata swojego życia. 

- Powinniście zatańczyć, a nie stać tu ze mną. Przewietrzę się, a wy korzystajcie z bankietu i dobrze się bawcie. No już, Petre, nie stój jak ciołek. Poproś Seraphinę do tańca – ponagliła wnuka, puszczając jego ramię. Nim się oddaliła, spojrzała jeszcze na łowczynie, uśmiechający się do niej z wdzięcznością. 

- Dziękuję, że się zgodziłaś i tu z nami jesteś. To wiele dla mnie znaczy – Seri wyglądała na zaskoczoną jej słowami i w pierwszej chwili nie wiedziała, co powiedzieć. Nie musiała tego robić. Posłała Adinie najpiękniejszy uśmiech, jaki wampirzyca widziała. Jego ciepło zalało jej serce. 

ROZDZIAŁ 683

PETRE

Nie musiał mieć gumowego ucha, by słyszeć niemal wszystko, co działo się za drzwiami. Petre dokonywał ostatnich poprawek w swoim wyglądzie; nie był zbyt próżny, ale lubił się dobrze prezentować, tym bardziej, że dokładnie tego od niego wymagano. I o ile ubiór był prostym zadaniem, tak włosy, nieco już długawe i lekko kręcone tu i tam, były bardzo niesforne i niełatwo było je okiełznać. Należało użyć sporo żelu, dobrze je wyklepać, jakoś uczesać i złożyć kilka modlitw do boga fryzur, by żaden podstępny kędzior nigdzie nie wylazł. I właśnie podczas ulizywania włosów, słuchał tej dość dziwnej wymiany zdań między Ilarie a Seraphiną. Zresztą, nie tylko ona była dziwna. Jeszcze dziwniejsze było to, że w ciągu ostatnich trzech dni częściej widywał Motylka niż własną siostrę. Zapewne była zajęta jakimś swoimi zadaniami, choć Petre był zaskoczony, zmartwiony i może nawet lekko zazdrosny, że o niczym nie wiedział. Dotychczas rodzeństwo mówiło o sobie o wszystkim, a teraz, słysząc Ilarie zza drzwi, czuł się trochę tak, jakby usłyszał ją pierwszy raz od długiej podróży, z której dopiero wróciła.

W końcu musiał wyjść, a gdy to zrobił, od razu przywitała go Ilarie, mocno wyściskując. Przyjemne ciepło rozlało się po sercu Petre, a oglądając ją uważnie doszedł do wniosku, że nic się w niej nie zmieniło: ani z twarzy, ani z oczu. Czyli niczego nie ukrywała? Tak po prostu była zajęta? Miał taką nadzieję.

— Wyglądasz pięknie, jak zawsze — odpowiedział zgodnie z prawdą, uśmiechając się szeroko.

Tekstu o kapłanie nie skomentował. Niespecjalnie podobał mu się ten dziwaczny związek, ale nie zamierzał jej niczego zabraniać, bo ani tego nie chciał, ani nie leżało to w zakresie jego powinności. Gdy zaś przeniósł spojrzenie na Seraphinę, uśmiechnął się do niej krótko, pamiętając, by nie gapić się na nią zbyt długo. Wszystko przez to, że wyglądała naprawdę bardzo ładnie: inaczej niż zwykle, bo bardziej elegancko i odświętnie, ale jednocześnie bardzo podobnie, bo w swoim bajkowo-wróżkowym stylu.

— Ty też bardzo ładnie wyglądasz — powiedział do Motylka, nie chcąc i jej zostawić bez żadnego komplementu — zwłaszcza że mieli spędzić ze sobą cały wieczór.

Zgodnie z poleceniem, wszyscy zeszli na dół, wchodząc do przeżartej przepychem sali balowej. Wszystko, gdzie okiem sięgnąć, prezentowało się po królewsku: wielkie, rozłożyste żyrandole, złote obicia na suficie i ścianach, ogromne obrazy słynnych malarzy osadzone w błyszczących ramach, udekorowane czerwonymi pasami jedwabiu stoły uginające się pod natłokiem jedzenia — to wszystko potrafiło zarówno zachwycić, jak i przytłoczyć. Petre nigdy nie był wielkim fanem takiego przepychu, ale Elena potrafiła wiele, byle tylko przypodobać się ważnym personom.

Gdy Seraphina rozglądała się z ciekawością tu i tam, Petre przeprosił ją na moment, po czym odszukał w tłumie siostrę, która na szczęście nie odeszła zbyt daleko. Jeszcze była sama, co bardzo go cieszyło, bo nie miał specjalnej ochoty rozmawiać z tym jej kapłanem: z jakiegoś powodu niespecjalnie za nim przepadał.

— Kilka pytań — zaczął bez zbędnych wstępów. — Po pierwsze: czemu tak agresywnie traktujesz Motylka? Ja też jej nie lubię, ale jak ją będziemy tak prowokować, to tylko pogorszymy sytuację! I tak, idę z nią, żeby mieć ją na oku — szepnął. — Taki bankiet to idealna okazja na wymknięcie się i myszkowanie po całej rezydencji, więc, jak to się mówi, przyjaciół miej blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Więc weź ze mnie przykład i chociaż udawaj, że traktujesz ją jak zwykłą pracownicę, okej?

Był ciekaw, co na to wszystko odpowie Ilarie, choć jego zdaniem miał rację i nie powinni pogarszać sytuacji jakimiś głupimi, dziecięcymi dogryzkami.

— Po drugie: gdzie ty wsiąknęłaś na ostatnie dni? Nawet w naszym apartamencie nie spałaś. Na stałe się przeniosłaś tutaj, żeby być z kapłanem? To mogłaś mnie chociaż uprzedzić — dodał z nutką urazy. — Nie zwykłaś tak znikać i nie zwykłaś mi o niczym nie mówić. Akurat teraz? Akurat jak…

Nie dokończył, bo kątem oka dostrzegł coś, w co nie mógł uwierzyć i mając nadzieję, że to tylko zwidy, odwrócił w tamtą stronę głową i aż zaklął pod nosem, czując nagłe i silne wzburzenie.

— Co oni tutaj robią?! — syknął wściekle, widząc, jak doskonale im znany i tak samo podejrzany Azjata w idealnie skrojonym garniturze przechadza się nonszalancko i rozmawia z tymi i tamtymi, trzymając Wierę za rękę. — Jakim cudem demony zostały zaproszone? Kto wpadł na tak postrzelony pomysł?! No chyba że — uspokoił się tylko odrobinę — ktoś szedł tą samą logiką co ja z Motylkiem. Ale bez przesady! — zawołał z oburzeniem nieco głośniej niż powinien. — Przecież ci psychopaci są niebezpieczni! Co innego Motylek, który po prostu szpieguje, a co innego demony, które mogą kogoś zabić! Kto za to odpowiada? — pytał, świdrując siostrę spojrzeniem. — Matka wpadła na tak postrzelony pomysł? Albo… cholera — syknął — albo babcia! Chyba musimy sobie z nią porozmawiać. I to dzisiaj. Zaraz. Zanim ten przeklęty bankiet na dobre się zacznie.

Zmartwiony, zaczął się zastanawiać, jak to rozsądnie rozwiązać. Rozglądając się w zamyśleniu po tłumie, natrafił na wujka Titusa i właśnie wtedy wpadł mu do glowy dość tymczasowy pomysł.

— Wujek — szepnął w jego stronę — zbajerujesz mi na chwilę dziewczynę? O, tamtą — wskazał na Motylka.

Wujek, jak to wujek, jak tylko zobaczył Seraphinę, uśmiechnął się szeroko, a jego oczy aż rozbłysły. Czy Titus był tym typowym, zapijaczonym wujaszkiem, który zarywał do każdej  w miarę ładnej dziewczyny? Na szczęście nie. On był po prostu pozytywnie zakręconym gościem, który lubił uraczać piękne panie swoimi wesołymi i ciekawymi historiami zbieranymi na całym świecie — a jego charyzma sprawiała, że każda słuchała go z urzeczeniem. Miał nadzieję, że z Motylkiem będzie podobnie.

W tym czasie Petre szybko machnął w stronę siostry, by poszła za nim, po czym zaczął szukać w tłumie babci. Zajęło im to trochę czasu, ale wreszcie ją zauważyli. Wyglądała wspaniale: z godną, szlachetną posturą, zgrabnie upiętymi białymi włosami i ciemnobordową, długą, choć wąską suknią prezentowała się wyjątkowo pięknie.

— Babcia — zawołał Petre tonem pełnym wrażenia — wyglądasz jak milion dolarów!

Adina uśmiechnęła się z rozbawieniem, doskonale znając się na komplementach swojego wnuka.

— Babcia, możemy na bok? Do pogadania mamy — rzekł, przybierając udawany, surowy ton.

We troje odeszli w miarę ustronne miejsce, aby mogli w spokoju porozmawiać. Czuł się trochę jak zdrajca, podejrzewając swoją ukochaną babcię o najgorsze, ale właśnie dlatego musieli to wyjaśnić

— Co tu robią demony? — spytał prosto z mostu. — Wiesz coś o tym? Babcia — rzekł z powagą — my wiemy, że ty i demony macie jakieś konszachty. O co tu chodzi? Co oni ci powiedzieli? Zagrozili ci? Babcia, jesteś w niebezpieczeństwie? — spytał z trwogą. — Przecież nam możesz wszystko powiedzieć!

Pamiętał też o tym, że to ona wysłała tutaj łowców, ale przy Ilarie nie zdecydował się o tym mówić.

— Ilarie ma kontakt z tym kapłanem — dodał — a on też ma sporo informacji. Nie wiem, czego dokładnie się dowiedziała — spojrzał znacząco na siostrę — ale to chyba właściwy moment, żeby się tego dowiedzieć. Nie?

Rozdział 682

Ilarie 

Trzy dni minęły w zaskakująco szybkim tempie. Cały czas czuła wyrzuty sumienia względem brata, więc przekonywałam się, że robiła to dla jego dobra. Nigdy nie miała tajemnic przed Petre, a on nie miał przed nią. Mówili sobie o wszystkim i co by się nie działo, zawsze jedno stało za drugim. Ich wybory i decyzje mogły być kontrowersyjne, niezrozumiałe, a nawet złe . Jedno ufało drugiemu i nigdy nie próbowało wpływać w żaden sposób na drugą stronę. To była ich wspólna zaleta i najmocniejsza strona. Teraz blondynka czuła, że właśnie odcina się od brata i od ich więzi i to było niesamowicie bolesne. Czy faktycznie jej głównym powodem było to, aby go chronić? Może w pewnym stopniu tak, ale podejrzewała też samą siebie o bardziej trywialny powód. Chciała, by Leonard zobaczył, że można jej ufać, by dostrzegł, że jest godna jego osoby i faktycznie wspólnie tworzą idealny duet. 

Bankiet był wymysłem Eleny i choć Ilarie nie podobał się ten pomysł ze względu na okoliczność, to musiała przyznać, że dawno już nie miała okazji, aby się wystroić. Poprawiło jej to nieco humor, choć na chwilę. Chciała wyglądać lepiej niż zazwyczaj również ze względu na Leonarda. Wrażenie chciała zrobić głównie na nim. Pozytywne emocje nie przeważały jednak nad strachem i obawami, ale zamierzała skutecznie zamaskować je uśmiechem. Nie chciała, by ktokolwiek dostrzegł, jak bardzo była zdenerwowana. Demony mogłyby zacząć coś podejrzewać, a to oznaczałoby kompletną katastrofę biorąc pod uwagę ich plan. Grigori zdołał dowiedzieć się, że Goro jest faktycznie ważną personą w Anglii i przewodzi niedawno powstałej organizacji o nazwie Rada. Wspomniała o tym niby przypadkiem swojej matce, a ta oczywiście złapała haczyk i poleciła zaprosić go na bankiet wraz z partnerką. Nie mogła przegapić okazji do poznania kogoś takiego, choć ubolewała nad faktem, że to demon. 

- Co ty tu robisz? – zapytała zaskoczona, gdy zobaczyła na sofie w salonie Seraphine. Dziewczyna siedziała na brzegu, poprawiając włosy w wyświetlaczu telefonu. Uśmiechnęła się szeroko na widok wampirzycy i wstała, uważnie się jej przyglądając. Ilarie miała wrażenie, że ona zawsze wszystko i wszystkich tak właśnie obserwowała, jakby chciała przewiercić kogoś na wskroś. Czy było coś złego w tym spojrzeniu? Nie, wręcz przeciwnie. Kobieta czuła wtedy, że cała uwaga Seraphiny skupia się tylko na niej i było to, szczerze mówić, dość miłe uczucie. Przebywanie z Motylkiem w jednym pomieszczeniu było trochę dziwne: z jednej strony jej nie ufała i czuła niepewność, a z drugiej jej urocza aparycja i miły głos sprawiały, że czuła niesamowite ciepło na sercu. 

- Wow! Wyglądasz obłędnie, szwagierko – odezwała się łowczyni, a Ilarie omal nie zemdlała. Unikała Petre od kilku dni, ale bardzo wątpiła, aby jej brat zżył się z Motylkiem aż tak bardzo, by coś ich łączyło. A może jej młodszy braciszek faktycznie bardzo się postarał, aby wkupić się w jej łaski. Zaangażowania nie można było mu odmówić. 

- Twoje niedoczekanie – wymamrotała z kwaśnym uśmiech i rozejrzała się w poszukiwaniu Petre. Łowczyni najwyższej się zorientowała, bo od razu pospieszyła z wyjaśnieniami. 

- Jest u siebie, za chwilę dołączy. Kazał mi tu czekać, bo idziemy razem. Na bankiet – oznajmiła dziewczyna, a Ilarie dopiero teraz zauważyła,  co łowczyni miała na sobie. Sukienka w odcieniu zieleni idealnie podkreślała głębię jej oczu. Górna jej część obsypana była różowymi kwiatami, co oczywiście było bardzo w jej stylu i komponowało się z całością.  Włosy miała ładnie ułożone, a nie tylko uczesane, jak zazwyczaj nosiła. Lekkie fale dodawały jej jeszcze więcej uroku, choć Ilarie wątpiła, by było to możliwe. Wydawało się jej, że Seraphina zrobiła sobie nawet staranniejszy makijaż, a z pewnością obsypała rumiane policzki drobnym brokatem. Wyglądała naprawdę ładnie, mimo że jej styl nie wpasowywał się w gusta wampirzycy. Kiedy dziewczyna odwróciła się w stronę drzwi, bo właśnie do środka weszła Martha, która odpowiadała za zaproszonych gości, Ilarie wstrzymała oddech. Wcięcie na plecach odsłaniało kawałek ciała Motylka, a to co można było zobaczyć, mroziło krew w żyłach. Jej skóra była cudownie zaróżowiona, a kontrastem do tego były okropne blizny. Łowczyni najwyraźniej zdołała przyzwyczaić się już do nich, inaczej nie założyłaby takiej sukienki. 

- Dobrze byłoby zejść już na dół, Ili. Większość już jest. Brakuje pana Ashforda i Cloudette . Twoja matka ma tą dziwną minę pomiędzy zadowoleniem, a zamordowaniem pierwszej napotkanej osoby, więc radzę się pospieszyć – poinformował kobieta, poprawiając na nosie okulary w czarnych oprawkach, które pasowały do jej eleganckiego garnituru. Wszyscy w hotelu zwracali się do niej po imieniu lub skrótem, który wymyślił Petre. Zawsze doceniała szczerość Marthy, a znały się na tyle długo, że ta mogła pozwolić sobie na komentarze o Elenie. Wampirzyca kiwnęła głową i podeszła do drzwi pokoju brata, waląc w nie pięścią. Martha wycofała się na korytarz. 

- Wyłaź! Jak możesz pozwalać swojej dziewczynie tak długo na siebie czekać! – odezwała się na tyle głośno, by Petre to usłyszał. Jeśli miała okazję do tego, by trochę się z nim podroczyć, to zamierzała to wykorzystać. Dobrze wiedziała, że nie lubił Seraphiny, więc takie docinki były jak najbarwniej na miejscu. Zastanawiało ją tylko to, dlaczego idą wspólnie na bankiet i dlaczego w ogóle łowczyni została zaproszona. Być może wampir chciał mieć ją blisko, by móc odciągać jej uwagę od tego, czym nie powinna się interesować? Doceniała, że Petre w końcu wykorzystywał swój urok osobisty do osiągnięcia pewnych celów. Odczarowanie łowczyni było dobrym posunięciem. 

- Będzie chyba sporo ważnych gości. Ashford to ten od giełdy? Bardzo ciekawa osoba. Czytałam jego teorię o funkcji ekonomii na zagranicznym rynku i ... – odezwała się dziewczyna z wyraźnym entuzjazmem w głosie. Nie spodobało się to Ilarie i postanowila przypomnieć łowczyni, gdzie było jej miejsce. Westchnęła głośno i zbliżyła się do Motylka, przerywając jej w pół zdania. 

- Posłuchaj, rozumiem że nie jesteś obyta w takich przyjęciach, ale postaraj się wszystkiego nie spieprzyć. Nie wiem, po co w ogóle mój brat cię ze sobą ciągnie. Powinnaś siedzieć w pokoju i się nie wychylać. Stój po prostu za nim i do nikogo się nie odzywaj, a może nikt cię nie zauważy. Nie udawaj, że cokolwiek wiesz, bo tylko się ośmieszysz i przy okazji Petre – syknęła Ilarie, nie mając pojęcia dlaczego odezwała się do niej aż tak wrednie. Nie chciała, by tak to zabrzmiałoby, ale nie mogła już cofnąć swych słów. Seraphina popatrzyła na nią z zaskoczeniem, bo najwyraźniej i ją wprawiły jej słowa w osłupienie. Wampirzyca obserwowała, jak jej usta zaciskają się w wąską linie, co było oznaką zdenerwowania. Wyglądała dość komicznie, jak małe dziecko, które musi opuścić plac zabaw wbrew swojej woli. 

- Oczywiście jaśnie pani. A oddychać mogę tym samym powietrzem, co wasza królewska mość? – zapytała z kpiącym uśmiechem. Ilarie już miała jej odpowiedzieć i odgryźć się równie kąśliwie, gdy do salonu wszedł Petre. Wyglądał bardzo przystojnie w idealnie skrojonym garniturze. Unikała go niemal od trzech dni i wydawało się jej, jakby nie widziała go całe wieki. Czy zawsze był tak dobrze zbudowany? Dopiero teraz poczuła, jak bardzo brakowało jej brata przez te kilka dni. Objęła go na przywitanie i zrobiła krok do tyłu, by zaprezentować się w nowej sukience. 

- Jak wyglądam? Tylko mów szczerze! Mam nadzieję, że tak olśniewająco, że pewien kapłan zwątpi w swoją wiarę – zażartowała ze śmiechem, nie zwracając już uwagi na Seraphine, która stała nieco z boku. 

Ilarie przeszło przez myśl, że potraktowała ją tak okropnie, bo bardzo zależałoby jej na tym, by wszystko się udało. Chciała pomóc Leonardowi i wykazać się przed nim. Szukała aprobaty i to ją przerażało. Do tej pory to ona była tą stroną, która jej udzielała. Kiedy i przede wszystkim, dlatego to się zmieniło? 

- Ty prezentujesz się bardzo dobrze. Babcia pewnie znowu będzie chciała cię z kimś zeswatać. - zauważyła Ilarie z zaczepnym uśmiechem. Adina kilka razy próbowała znaleźć dla wnuka idealną kandydatkę, a Petre chadzał na te spotkania z grzeczności, choć raz faktycznie jedna z dziewczyn wpadła mu w oko. Anna. Do dziś Ilarie nie miała pojęcia dlaczego właściwie im nie wyszło, bo skończyli się zaledwie na trzech randkach. 

- Martha mówiła, że powinniśmy zejść już do sali. - przypomniała wampirzyca, chwytając brata pod ramie. 

ROZDZIAŁ 681

LEONARD

Ilarie była tak silnie zaniepokojona, że Leonard był niemal przekonany, że przystanie na jego pomysł, by póki co nie wtajemniczać w nic Petre. Chłopca zapewne łatwo byłoby zmanipulować, może nawet jeszcze łatwiej niż jego siostrę — oboje byli bardzo nieżyciowi i nie mierzyli się nigdy z kłopotem większym niż szlaban od rodziców. Ale im większe grono wtajemniczonych, tym trudniej byłoby tę tajemnicę utrzymać. Poza tym, Petre wydawał się znacznie bardziej uczuciowy, Ilarie zaś potrafiła myśleć logicznie. Wspomniana cecha chłopca w tym wypadku była jedynie wadą, ponieważ mógł czuć zbyt duże wyrzuty sumienia, zbytnie niepokoje albo niepewności, które chciałby z siebie wyrzucić w jakiś nieodpowiedzialny, groźny dla całego planu sposób. Dlatego należało oprzeć się o wsparcie Ilarie, które powinno w zupełności wystarczyć.

— Chcę zostać i pomóc nie tylko tobie — powiedział, uśmiechając się dobrodusznie. — Daimony to stwory wielce nieprzewidywalne, każda sekunda, w której te makabry krążą w okolicy, jest sekundą zagrożoną dla wszystkich okolicznych mieszkańców. Bądź czujna, moja droga Ilarie — przestrzegł srogim tonem. — To zdolni manipulanci. Znasz przypowieści o upadłych aniołach? Tak ich postrzegaj: jako istoty o pięknym licu i szkaradnej duszy. Ich słowa są piękne, wejrzenie oczu głębokie, lecz ich serca zeschłe są i złem przeżarte. Mogą próbować przeciągnąć ciebie, twojego brata lub kogoś innego z twych bliskich, na swoją stronę. Miej oczy szeroko otwarte, ma towarzyszko. Nie pozwól, aby daimony zawładnęły czyimkolwiek umysłem. To będzie twoje pierwsze, choć obawiam się, że nie ostatnie, zadanie — czujność. Bądź czujna, miej oczy szeroko otwarte i nie pozwól, by daimony zbliżyły się do kogokolwiek, kto jest ci bliski.

Mógł się spodziewać, że Ilarie nie odpuści tak łatwo i będzie stawiać swoje warunki, ale był na to przygotowany i nie zamierzał jej niczego utrudniać.

— Oczywiście — zgodził się, kiwając stanowczo głową. — Rozumiem, jak ważny jest dla ciebie twój brat i rozumiem też, a przynajmniej tak przypuszczam, jak silna i ważna jest wasza więź. W sytuacji stresowej, gdyby coś poszło nie tak, najlepiej zwrócić się do kogoś bliskiego, więc zdecydowanie popieram ten postulat. Choć nie ukrywam — mruknął nieco ciszej, odrobinę pochylając się ku Ilarie — że mam pewność co do powodzenia naszej misji. Nie może być inaczej z taką partnerką u boku...

Ilarie szybko wykorzystała ten moment, gdy znajdowali się bliżej siebie niż wymagała tego sytuacja. Przejmując inicjatywę, pocałowała go czule i delikatnie — tak, jak nie całowała go jeszcze nigdy, mimo że w ciągu ich niezbyt długiej znajomości wymienili dziesiątki, a może i setki pocałunków. Skąd się brała ta zmiana, rozumiał aż za dobrze i właśnie dlatego odwzajemnił pocałunek z taką samą czułością, po wszystkim posyłając jej ciepły, milczący uśmiech. Swoją odpowiedzią miał jej przekazać, że nie tylko rozumiał znaczenie tego gestu, ale całkowicie go podzielał, co, jak się domyślał, Ilarie natychmiast zrozumiała. I choć ten przerywnik był bardzo przyjemny, mieli teraz ważniejsze rzeczy na głowie, do których należało wrócić.

Ilarie najwyraźniej doszła do tego samego wniosku, bo nagle, z zupełnie inną, skupioną miną, zerwała się z miejsca, zaczynając mu opowiadać o tajemnym pokoju. I choć była to z pewnością rzecz przydatna i ciekawa, Leonard wprost nie mógł się powstrzymać i wybuchnął krótkim, wesołym śmiechem, rozglądając się wymownie po otoczeniu.

— Najpierw tajemny składzik z zabawkami, teraz kolejna tajemna komnata. Ile wy tu tego macie? — spytał z rozbawieniem, także wstając.

Jednak im dłużej Ilarie mówiła, tym bardziej wesołość przysłaniała narastająca ciekawość. Jego oczy aż błyszczały od podekscytowania, wielce ciekaw, cóż takiego zebrał wspomniany wujek Titi zdołał zgromadzić przez te wszystkie lata. Już samo ukrycie tego pokoju wskazywało na to, że przechowywane tam były eksponaty, które nie powinny zostać złowione przez spojrzenia byle gawiedzi. 

— Poważnie spytam — odezwał się po cichutku, domyślając się, że powinien zachować daleko idącą dyskrecję — ale ile wy tu macie jeszcze tak ukrytych komnat? Nie przebywam tu zbyt długo, a już poznałem dwie.

W zasadzie, było to pytanie na poły retoryczne, ponieważ łatwo było się domyślić, że w tak starym dworze jak ten, zamieszkiwany od pokoleń przez wampiry, sekretnych przejść, włazów i komnat było całe mnóstwo. Mimo to jednak był ciekaw odpowiedzi, a raczej „skali” zjawiska i jakichś choćby przybliżonych liczb.

Prąc powoli naprzód, Leonard bardzo wyraźnie wyczuwał całą pociemniałą energię, jaka zionęła z pomieszczenia, do którego zmierzali. I choć przywykł do tego rodzaju wrażenia, zadrżał mimowolnie; rzadko, a na pewno już od bardzo dawna nie czuł czegoś takiego tak intensywnie. Coś gwałtownego, agresywnego, bardzo dzikiego i w tej dzikości obłąkanego próbowało zawładnąć każdą jedną cząsteczką jego ciała. Misja ta była z góry skazana na porażkę: Leonard doskonale sobie radził ze zwalczaniem tak nieprzyjemnych odczuć. Musiał jednak przyznać, że był pod wrażeniem zbioru wujka Titi, skoro nie widząc jeszcze eksponatów, wyraźnie czuł, że były to bardzo złe przedmioty.

Jego ciekawość i ekscytacja stale wzrastały.

Na historię o tym, że Petre został tu na pół roku, uśmiechnął się półgębkiem. I choć Ilarie przybrała dość poważny ton, nie sądził, by mówiła poważnie. A nawet jeśli, za nieostrożną ciekawość zawsze płaciło się nieadekwatnie wręcz wysoką cenę, więc nawet jeśli chłopak faktycznie został odseparowany, może czegokolwiek go to nauczyło — z szacunkiem do sił większych od niego na czele.

Duży, przestronny pokoik, choć słabo oświetlony i, delikatnie mówiąc, niezbyt zadbany, miał niepowtarzalny charakter, kojarzący się nieco z jakimś słabym horrorem albo gabinetem nieco zdziwaczałego historyka. Cokolwiek by to nie było, Leonard był zachwycony, bo bardzo szybko zaczął analizować wszystko, co widział, dostrzegając tu i ówdzie przedmioty, o których wiele słyszał.

— To — wskazał na zamkniętą w gablocie, delikatnie lewitującą kulę w kolorze ciemnoróżowym, wokół której majaczyła mętna, czarnawa mgiełka — jest podróbka. Wygląda całkiem ciekawie, ale prawdziwa masakhandria potrafiłaby otruć pół miasta, gdyby była zabezpieczona w takiej zwykłej gablotce jak ta. Wbrew pozorom, całkiem łatwo coś takiego podrobić. Ładne to. Możesz sobie to wziąć jako osobliwą lampkę nocną.

Reszta jednak wyglądała na jak najbardziej prawdziwą, co całkowicie zachwycało Leonarda. Niemal ignorując Ilarie, przyglądał się zakurzonym półkom uginającym się pod ciężarem starych, podniszczonych tomiszczy, o których istnieniu zapomnieli już wszelcy bogowie. Tu i ówdzie stały mniej lub bardziej opancerzone gabloty z mniej lub bardziej niebezpiecznymi eksponatami, które także oglądał z wielką uwagą.

— Możemy tu utknąć na długie godziny — mruknął, drapiąc się po czole. — Spośród wszystkich błyskotek, odnajdźmy wszystko, co przypomina jakikolwiek kamień. Może być ozdobny i wypolerowany, a może być kanciasty i brudny. Może natrafimy tu choć na ślad jakiejś pieczęci. Księgi też musimy przeszperać; może natrafimy na coś o daimonach. A raczej na pewno natrafimy. 

Na nic, co przypominało pieczęć demonów, nie natrafili. Księgi na szczęście były dużo łaskawsze, choć i tam informacje były dość szczątkowe. 

— To, że koszmary trzymają się z daimonami — mamrotał pod nosem, wertując kolejne tomiszcze — to akurat prawda powszechnie znana. Nic nowego… Nie wiedziałaś? — spytał z zaskoczeniem, wyczuwając na sobie zaciekawione spojrzenie Ilarie. — Daimony mają, hm, komitywę ze stworzeniami, które władają światem koszmarów. To nie są żadni bogowie ani nawet półbogowie. Nie można nawet powiedzieć, że to w stu procentach żywe byty. To są… ot, koszmary. Takie trochę bardziej rzeczywiste, kierujące mniej rzeczywistymi marami sennymi.  

Jednak to im nie mogło za dużo pomóc. Kilka informacji Leonard wychwycił, kilka innych na wszelki wypadek zapisał, ale na coś naprawdę ciekawego natrafił dopiero po około dwóch godzinach żmudnych poszukiwań.

— Spójrz tutaj — wskazał palcem na wybraną stronę, czekając, aż Ilarie do niego podejdzie i odczyta wskazany fragment. — Rishki, inaczej nazywane zapętlonymi warkoczami, to taka bardzo stara historia o zgubnym wpływie pewnych dźwięków i intonacji. Potem to przerobiono w bajkach na syreni śpiew, co to niby zwabiają żeglarzy swoim cudnym śpiewem. Tutaj… — Leonard szybko przebiegał wzrokiem po tekście — chyba nie chodzi… nie, śpiewać im pod uchem nie trzeba. Ale wygląda na to, że daimony są wrażliwe na pewną kombinację melodii i słów. Niestety, tylko wrażliwi — dodał ponuro — ale dobre i to. Na moment ich to dezorientuje. Tyle mi wystarczy. Widziałem tam — wskazał gdzieś do przodu, lekko na prawo — Lemegeton. Nie wiem, czy to pierwsze wydanie, ale to nie ma znaczenia. Zamierzam ją sobie pożyczyć… mam nadzieję, że wujek tego nie zauważy — dodał, puszczając Ilarie oczko. — Lemegeton to skarbnica wiedzy o daimonach. Nie ma tam zbyt wiele z tego, czego bym nie wiedział, ale rzecz w tym, że daimony to bardzo skomplikowane stworzenia. I punktualne. Jeśli spóźnię się z próbą owładnięcia daimona choćby trzy sekundy, a także zaniecham innych także istotnych kwestii, utracę jedyna szansę, a daimony natychmiast dowiedzą się o moich niecnych próbach i zechcą mnie zabić. Trzeba uważać. Dzięki temu — wskazał na fragment, nad którym się pochylali — i analizie daimonów według  Lemegetonu, postaram się ustalić kombinację dźwięków, która jest w stanie rozchwiać daimony, chociaż na chwilę. Potem wystarczy je uwięzić. Nie mamy ich pieczęci — zauważył oczywiste — więc na stałe się nie da. Ale na chwilę… w tym czasie spróbuję odszukać ich pieczęcie. Najważniejsze, by się ich pozbyć. Jeśli potem ich gniew zostanie skierowany na mnie, to trudno. Poradzę sobie z nimi. Ale mamy tylko… ile powiedziałaś? Trzy dni? Ach, mało. Wezmę te dwie księgi, dobrze? I mogę na jakiś czas zniknąć, ale pojawię się przed bankietem. A ty, pamiętaj: bądź czujna! Miej oczy szeroko otwarte i pilnuj, by twój brat ani na centymetr nie zbliżał się do daimonów. Jego, obawiam się, mogłyby łatwiej zmanipulować. Na twoją babkę też zwróć uwagę — zauważył — ale dyskretnie. Nie chcemy wywołać niepotrzebnej paniki,  nie mówiąc o spojrzeniach daimonów. Trzy dni, mówisz? — powtórzył w zamyśleniu. — No nic. Zdążymy. 

Rozdział 680

Ilarie 

Rozmowa z Leonardem była istną huśtawką emocji. Wampirzyca nie potrafiła skupić uwagi na jednym wątku tylko skakała między różnymi myślami, starając się desperacko uczepić tej akurat najbardziej istotnej. Była przerażona, bo zdała sobie właśnie sprawę, że nigdy wcześniej nie miała tak poważnego kłopotu. Jej życie było proste i choć usilnie starała się zarzekać, że nie miało nic do tego jej nazwisko, to podświadomie wiedziała, że nie było to prawdą. Zawsze było jej łatwo i to w każdym aspekcie. Miewała lepsze i gorsze chwile, ale nigdy nie musiała drżeć ze strachu i bać się o to, czy komuś z jej bliskich nie stanie się krzywda. Rodzice nie dopuszczali do tego, by któreś z ich dzieci musiało stawać przed wyborem życia lub śmierci. Ilarie nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie to wszystko jest skomplikowane i trudne. Było jej głupio, że nie doceniała troski rodziców oraz tego, jak wiele dali jej i Petre. W większości przypadków działali powierzchownie, ale wierzyła, że był w tym wyższy cel. Grali takimi kartami, jakie dał im los, a dał wpływy oraz masę pieniędzy. Można było powiedzieć, że w kieszeniach międli same asy. Dlaczego tak bardzo wkurzało to ich córkę i zamiast okazać wdzięczność, to walczyła z nimi na każdym kroku? Prawda była zbyt oczywista, by Ilarie mogła przyjąć ją bez cienia sprzeciwu, dlatego toczyła z sobą i ze wszystkimi wokół wewnętrzny bój. Życie w luksusie, z podstawionym pod nos woreczkiem krwi było czymś, z czego nie potrafiła zrezygnować i ilekroć matka odcinała jej dopływ gotówki lub pozbawiała innego źródła dobrobytu, dziewczyna w końcu ulegała jej sugestią w różnych kwestiach. Dla zasady szarpała się z nią, aby i tak postąpić w końcu według jej uznania. Kiedy była starsza, trochę się to zmieniło, bo nie musiała żyć na utrzymaniu rodziców, jednak nazwisko Dumitrescu otwierało jej wiele drzwi i mimo wszystko, nie potrafiła się go wyrzec. 

Leonard okazał się niezwykle walecznym kapłanem. Ilarie była pewna, że skorzysta z okazji i od razu zwieje, bo i po co było mu siedzieć w Bukareszcie i narażać życie. Chciał zostać, a co więcej, miał całkiem sporo informacji o demonach. Ilarie była zaskoczona, że w tak krótkim czasie zdołał praktycznie przygotować cały plan i niemal przejść do jego realizacji. Bankiet miał odbyć się za trzy dni, więc jeśli miała wziąć w jego planie udział, musiała skupić się na celu, jaki jej postawił. 

- Naprawdę chcesz zostać i mi pomóc? – zapytała cicho, wpatrując się  w kapłana. Jego uśmiech koił jej skołatane nerwy. Analizowała przez chwilę wszystko, co jej powiedział i musiała przyznać, że ukrywanie czegokolwiek przed Petre wcale się jej nie podobała. Im dłużej jednak o tym myślała, tym ten pomysł wydawał jej się słuszny. Chciała uchronić brata i trzymać wszelkie zło z dala od niego. Nie chciała, by coś mu się stało, bo Leo miał rację i Petre był jeszcze tylko słodkim chłopcem. Ona miała w sobie trochę więcej pokładów zaciętości i z ich dwójki nadawała się lepiej do tego zadania. Czuła się przy tym wyjątkowo, bo Leonard ją doceniał, co znacznie dodało jej skrzydeł. 

- Zgoda, zostawię to dla siebie. Mam jeden warunek. Jeśli coś wymknie się spód kontroli, to od razu mu powiem, okej? – była zdania, że im więcej rąk na pokładzie tym większe międli szanse. Najwyraźniej Leonard myślał inaczej, ale w tej kwestii musiał przyznać jej rację, przynajmniej jeśli chodziło o plan B. Ona sama postara się zrobić wszystko, aby nie trzeba było go realizować i trzymać od tego wszystkiego Petre z daleka. 

- Dziękuję, że nie uciekasz. To wiele dla mnie znaczy – przyznała, pochylając się w stronę mężczyzny i składając na jego wargach miękki pocałunek. Z taką czułością jeszcze go nie całowała. Czy poczuje tą zmianę? Czy domyśli się, że lubiła go bardziej niż powinna? 

Zamyśliła się na moment, bo coś wpadło jej nagle do głowy. Odstawiła więc na stolik filiżankę i wstała z łóżka, czując jak jej ciało rozpiera nagły przypływ odwagi. Oczy rozbłysły jej blaskiem zaciętości, który Leonard mógł bez problemu zauważyć, kiedy na niego spojrzała. 

- W bibliotece niczego nie znajdziesz, ale w podziemiach mamy pokój z różnymi, jakby to powiedzieć, osobliwościami. Mój wujek Titi swego czasu zbierał różne dziwactwa, więc jeśli chcemy znaleźć cokolwiek, co pomoże nam z demonami, to właśnie tam. Lepiej niczego nie dotykać, póki nie będzie pewności, że to bezpieczne. Czuć tam nieprzyjemne aurę. Mama chciała się tego pozbyć, ale obawiała się że wpadnie to w niepowołane ręce i ktoś straci życie. Raz przez jeden z jego rupieci uśpiliśmy pół miasta, więc nie są to jakieś tam bibeloty, a faktycznie artefakty mające wpływ na innych. Jest tam też parę ksiąg, więc może coś znajdziemy – wyjaśniła, dając mu znak machnięciem ręki, aby poszedł za nią. 

Wystawiła najpierw głowę na korytarz, a gdy upewniła się, że nikt nie stanie im na drodze, poprowadziła Leonarda do piwnicy. Minęli drzwi do sali , w której odbywały się msze i przystanęli dopiero przy tych, które znajdowały się na samym końcu długiego korytarza. Ilarie rozświetlała drogę telefonem, nie chcąc korzystać z głównego źródła zasilania, aby nie ściągać niczyjej uwagi. Poprosiła kapłana żeby przytrzymał telefon i skierował światło na sąsiadującą ścianę, a ona zaczęła klepać po niej rękoma, nasłuchując odgłosów w uderzane kamienie. W końcu natrafiła na taki, który odstawał od reszty. Chwilę mocowała się z nim żeby wyjąć ze ściany, ale w końcu się udało i wydobyła z prowizorycznej skrytki klucz do drzwi. Gdy tylko przekręciła go w zamku i złapała za klamkę, telefon zamrugał kilka razy, a lampka zgasła, przez co otoczyła ich nagle złowroga ciemność. Ilarie zaczerpnęła głęboko powietrze, które zaraz wypuściła z ust z głośnym świstem. Była do tego przyzwyczajona, bo wiele razy wkradała się tu z Petre. Ciekawość była silniejsza niż strach. 

- Mówiłam ci, że to okropne miejsce i czuć w nim coś niepokojącego – przypomniała, wsuwając jedną rękę do środka, by pociągnąć za sznurek z koralików, który aktywował jedyne źródło światła w pokoju. Stara lampa wydała z siebie dziwny syk, a żarówka po chwili zaczęła się żarzyć wyjątkowo nieprzyjemnym dla oka  żółtym blaskiem. 

- Nie ma tu żadnego zasilania. Ta lampa nie jest nawet podłączona do prądu. Babcia mówi, że kumulują się tu różne siły i energie, które wymykają się wszelkim prawom fizyki. Nie zamykaj drzwi. Petre raz został tu na pół roku. Wiedźma z Nowego Orleanu zabezpieczyła rytuałem klucz, który w jakiś sposób nakłada na drzwi pieczęć i trzyma to wszystko z dala od domu i innych ludzi – zerknęła na Leonarda, ale mężczyzna nie wyglądał na przesadnie zaniepokojonego, a może Ilarie nie potrafiła jeszcze odczytywać jego emocji? Był chyba bardziej zaciekawiony niż przestraszony. 

- Księgi są tam. Nie dotykaj tej ręki z symbolami, bo przez miesiąc nie opędzisz się od duchów. – poleciła szybko, wskazując na przedmiot stojący pod kloszem na biurku zaraz przy regale z książkami. Wujek Tytus sprowadzał z różnych części świata przeklęte przedmioty lub takie, które owiane były złą sławą. Takie tam hobby bogacza. Dość szybko się znudził, ale zdołał zebrać pokaźną kolekcję. W jego zbiorach były obrazy, lustra, biżuteria, różne części ciała, zakazane księgi, a nawet meble czy rzeźby. Gdy Ilarie i Petre byli młodsi, wkradali się do tego pokoju i oglądali skarby ulubionego wujka, który nierzadko opowiadał im historię tych przedmiotów. Zawsze towarzyszył temu dreszczyk na plecach, a później koszmary przez kilka kolejnych nocy. 

- Okej, to czego szukamy? Czegoś konkretnie o demonach, czy innych informacji? – zapytała , wodząc wzrokiem po półkach i w myślach odczytując tytuły. 
^