ROZDZIAŁ 39

 ATHANASIUS

     Zdążył zapomnieć, jak dobrze się czuł, odwiedzając Crigh’s Path. Choć ostatni raz był tu prawie sto lat temu, wraz z postawieniem pierwszego kroku na tym terenie, wszystkie wspomnienia błyskawicznie powróciły, z łatwością przedzierając się przez mgiełkę zapomnienia. Athanasius widział oczyma wyobraźni gorące lato; czuł na skórze ciepłę promienie słońca, które zwykle było ich wrogiem, lecz tym razem oświetlało nie tylko las i staw, ale ich umysły i duchy. Radośni, lekcy jak piórka, skupieni tylko na sobie, swoim szczęściu i miłości, jaką się wzajemnie darzyli, spędzali tam całe dnie i noce. Pływali w stawie, spacerowali po okolicznych lasach, a wieczorami rozpalali ognisko, kładli się na rozgrzanej ziemi i wpatrywali w bezkres gwiazd, rozumiejąc, że nie potrzebowali żadnych słów, aby idealnie się rozumieć i uzupełniać.

     Zimą Crigh’s Path wyglądało zupełnie inaczej. Ta gwałtowna zmiana idealnie wpasowywała się w to, co zaszło między nimi w ciągu tych niemal stu lat.

     Gdy zasiedli na małej ławeczce, dzierżąc w dłoniach kieliszek wina, wszystko zdawało się tak absurdalnie proste. Nie myśląc o tym, co było wczoraj i co będzie jutro, pozwalali swoim myślom swobodnie krążyć, nie biorąc za nie żadnej odpowiedzialności. Siedzieli obok siebie gdzieś na jakimś odludziu ze szczerym zamiarem upicia się i zapomnienia o wszystkim, co im doskwierało. Prostota tych potrzeb była wręcz ośmieszająca, lecz Athan zamierzał się jej trzymać najmocniej, jak tylko potrafił.

     — Nie mówmy dziś już o Harrisie — westchnął, wpatrzony w połacie lasu rozrastające się tuż przed nimi. — Nie mówmy o Matthiasie, nie mówmy o nikim, kto jest nam teraz zbędny. Ishmaela chętnie ci kiedyś przedstawię. Ale o nim też nie mówmy.

     Drgnął lekko, gdy poczuł, jak Aria delikatnie ułożyła głowę na jego ramieniu. Jednak, wbrew całemu rozsądkowi i wszystkiemu, co sobie postanowił, nawet przez myśl mu nie przeszło, by odrzucać ten gest. Zrobił wręcz coś odwrotnego i ostrożnie ją objął, tym samym dając wampirzycy znak, że nie tylko się nie gniewał, ale wręcz akceptował tę bliskość, potrzebował jej. Właśnie dlatego na początku podkreślił, że w Crigh’s Path liczy się tylko tu i teraz. Ten park zawsze jawił mu się jako miejsce, które szerokim łukiem omijał strumień czasu. Wówczas znikały wszystkie wspomnienia i zmartwienia, każąc cieszyć się tylko teraźniejszością.

     I właśnie tak Athanasius zamierzał spędzić ten dzień. Nie chciał wracać do przeszłości i martwić się przyszłością. Chciał po prostu żyć u boku najdroższej mu w życiu osoby.

     Zaskoczyła go propozycją zostania tu na noc. Wbrew swoim niedawnym postanowieniem, natychmiast przypomniał sobie o pomyleniu pokoi i o tym, jak wiele złego z tego wynikło. Z tego powodu jasnym dla niego było, że powinien odmówić, nawet mimo tego, z jakim błaganiem spoglądała na niego Aria.

     — Chcesz zostać tutaj? W tej chatce? — spytał, uśmiechając się z rozbawieniem. — Wiesz, ile ten domek ma lat? I jakie panują tam warunki? Nie możemy zostać w środku. Chyba że naprawdę chcesz spędzić całą noc pod gwiazdami. To, przyznam, nie jest taki zły pomysł. Pod warunkiem, że niedawno coś piłaś. Nie mam przy sobie żadnych zapasów.

     Mimowolnie spoglądając w niebo, coraz bardziej zaczynał podobać mu się ten pomysł, choć bał się spędzić z Arią aż tyle czasu. Nie miał pojęcia, o czym zaczną rozmawiać, gdy wszystkie miałkie tematy im się pokończą. Czy prędko poruszą kwestię ich relacji? Bo że prędzej czy później zaczną o tym rozmawiać, tego był pewien i bardzo się tego obawiał.

     Lecz jednocześnie niezwykle mocno tęsknił za chwilami spędzonymi razem. Tęsknił za ich wspólnym milczeniem, które nie tylko nie było krępujące, ale wręcz lekkie i sycące. Tęsknił za wrażeniem, że byli sobie tak bardzo bliscy i tak dobrze się rozumieli. Tęsknił za poczuciem ulgi, gdy uświadamiał sobie, że nie był sam.

     Wsłuchiwał się w jej gorzkie słowa uzupełnione równie gorzkim, krótkim śmiechem. Trudno było się z nią nie zgodzić; sam Athanasius czuł się nieswojo z myślą, że jeszcze niedawno przygotowywał się do balu z okazji święta hrabstwa Norfolk. Uczestniczył w nim, bawił się z innymi, zupełnie wtedy nie myśląc o Elijahu i Marisie. Po co, skoro wszystko było z nimi w porządku? Choć bal miał miejsce ledwie kilka dni temu, Athanowi zdawało się, że minęły całe dziesięciolecia. Absurdalnie śmieszna była świadomość, że tak niedawno… był szczęśliwy? Nie. Ale nie był tak przerażony i pełen wątpliwości, jak teraz.

     Paradoksalnie nie miał wątpliwości, co powinien czuć i jak postąpić, gdy Aria bardzo ostrożnie, być może nieco lękliwie, musnęła jego policzek, odgarniając jeden kosmyk włosów. Ten elektryzujący gest rozlał się po jego ciele przyjemnym, dawno zapomnianym ciepłem. Nie był w stanie odwrócić głowy, z nierozsądną pewnością spoglądając głęboko w jej oczy. Miał ogromną ochotę ująć jej dłoń i raz jeszcze przyłożyć do swojego policzka, by poczuć jej dotyk.

     Był w stanie to zrobić. Zapomnieć o wszystkim, co postanowił dawno temu i o tym, co osiągnął. Był w stanie choć na chwilę zrzucić z siebie łańcuchy i uświadomić Arii, co tak naprawdę do niej czuł i jak wielkim i bolesnym była dla nieco wyrzeczeniem.

     Nie zdążył, ponieważ to Aria pierwsza zabrała głos. I wypowiedziała coś, czego się spodziewał i na co powinien być gotowy. Ale nie był. Nigdy nie będzie.

     Czując, jak przez moment brakuje mu tchu, nie śmiał choćby drgnąć. Nie zastanawiał się nad tym, co mógłby je odpowiedzieć, bo wiedział, że nie znalazłby żadnych pasujących słów… może poza tymi dwoma. Ich jednak nie śmiał wymówić; bynajmniej nie dlatego, że nie odwzajemniał uczuć Arii. Miłość do niej, choć przez lata tłumiona, poszarpana i zniekształcona, wciąż w nim żyła i Athanasius coraz bardziej się obawiał, że nigdy go nie opuści. Jakże wiele by to rozwiązało — dzięki temu mógłby wprost powiedzieć Arii, że nic do niej nie czuł, ostatecznie ucinając wszelkie dywagacje na ten temat. Nie był w stanie jej okłamać, lecz nie mógł też wyjawić swoich uczuć.

     Nie miał serca dawać jej jakichkolwiek nadziei.

     Niespodziewanie poczuł potrzebę złożenia jej choćby cząstkowych wyjaśnień. Bał się zdradzać jej cokolwiek z prawdziwych powodów, jakie nim kierowały, lecz bał się też okryć ciszą tak piękne i poruszające słowa, jakie wypowiedziała Aria. I choć nie było żadnych szans, by rzekł coś, co by ją ucieszyło, musiał, wprost musiał się odezwać.

     — Któregoś dnia opowiem ci o sobie wszystko, czego od zawsze chciałaś się o mnie dowiedzieć, a co zawsze tak uparcie przed tobą skrywałem, kładąc kres wszystkiemu, co wspólnie zbudowaliśmy — odezwał się cichym, zamyślonym głosem, nie będąc w stanie na nią patrzeć. Spoglądał gdzieś daleko, znacznie dalej niż sięgały rozciągające się za stawem lasy. Spoglądał tam, gdzie rzeczywistość graniczyła ze wspomnieniami. — Opowiem o swoim dzieciństwie i o tym, czego mnie wtedy nauczono. Opowiem, jak i dlaczego zostałem przemieniony wampira. Opowiem ci — mówił, choć głoś delikatnie zaczął mu drżeć — dlaczego zmuszam się do samotności i dlaczego tak bardzo pragnę czegoś, co mnie tak tragicznie unieszczęśliwia. Opowiem ci, dlaczego to ty jesteś moim największym szczęściem i strachem — szeptał z wyraźnym trudem, przymykając powieki — i dlaczego za każdym razem, gdy robiliśmy razem dwa kroki w przód, ja sam robiłem trzy kroki w tył. Kiedyś opowiem ci to wszystko i to będzie nasze ostatnie spotkanie — Athanasius odwrócił głowę w stronę Arii, patrząc jej głęboko w oczy — bo już nigdy więcej nie będziesz w stanie na mnie spojrzeć.

     Nie spodziewał się, że aż tak trudno będzie mu mówić o czymś, co w zasadzie nie wyjawiało żadnych informacji. A jednak ostatnie zdanie, które wypowiedział, bolało najbardziej. Bo choć Aria nie miała pojęcia, to jeszcze gdy ze sobą mieszkali, Athan wielokrotnie nosił się z tym, by jej o wszystkim powiedzieć i pozwolić poznać siebie w pełni. Mimo to zawsze przed tym umykał, gdy szaleńcza panika podsyłała mu przed oczy okrutne wizje. Widział w wyobraźni, jak Aria blednie pod wpływem szoku, a w jej oczach lśnią łzy. Wyobrażał sobie, jak zrywa się z miejsca, nerwowo odwraca i, nawet na niego nie patrząc, odpowiada, że nie chce go znać. Tego bał się najbardziej. Wystarczyło mu spojrzenie Eljaha, gdy opowiedział mu o swojej przeszłości. Pamiętał, co wtedy powiedział: „Tamten Athanasius nie żyje i nikt nie będzie za nim tęsknił. Ten, którego znam, jest moim przyjacielem i przede wszystkim dobrym człowiekiem”. Athan miał wtedy ochotę gorzko się roześmiać, zwłaszcza że pierwszym, co zabłyszczało w oczach Elijaha po odsłuchaniu całej opowieści, był głęboki wstręt.

     Nerwy coraz bardziej przejmowały na nim kontrolę. Czując się nieswojo i niepewnie, nie wiedział, gdzie podziać oczy, czym zająć myśli i co jeszcze powiedzieć.

     — Rzeczywiście, teraz przydałoby się wina znacznie więcej — mruknął, uśmiechając się lekko. — Jeśli zechcesz, możemy potem zaopatrzyć się w jakieś zapasy. Jeśli czeka nas cała noc — mruknął, znowu mimowolnie spoglądając w niebo — to wypadałoby jakieś mieć.

     Westchnął, czując nagłą potrzebę spojrzenia na Arię. Wszystko przez nagłą, dziwną myśl, że lada dzień jego ukochana znowu zniknie, nagle od niego odejdzie, a on znowu będzie za nią tak boleśnie tęsknił. Napawając się jej widokiem, zapragnął słuchać jej słodkiego głosu, który dawałby mu pewność, że naprawdę przy nim była.

     — Opowiedz mi o swoich podróżach — odezwał się nagle żywszym tonem. — Opowiedz mi, gdzie żyłaś przez te lata i jak sobie radziłaś. Opowiedz mi teraz o tym wszystkim. To prawdopodobnie jedyna tak dobra okazja. Kolejna… — Athan zawahał się na moment — może się powtórzyć za wiele, wiele lat. A może nie powtórzyć się już nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^