ATHANASIUS
Zdążył zapomnieć, jak dobrze się czuł, odwiedzając Crigh’s Path. Choć
ostatni raz był tu prawie sto lat temu, wraz z postawieniem pierwszego kroku na
tym terenie, wszystkie wspomnienia błyskawicznie powróciły, z łatwością przedzierając
się przez mgiełkę zapomnienia. Athanasius widział oczyma wyobraźni gorące lato;
czuł na skórze ciepłę promienie słońca, które zwykle było ich wrogiem, lecz tym
razem oświetlało nie tylko las i staw, ale ich umysły i duchy. Radośni, lekcy
jak piórka, skupieni tylko na sobie, swoim szczęściu i miłości, jaką się wzajemnie
darzyli, spędzali tam całe dnie i noce. Pływali w stawie, spacerowali po
okolicznych lasach, a wieczorami rozpalali ognisko, kładli się na rozgrzanej
ziemi i wpatrywali w bezkres gwiazd, rozumiejąc, że nie potrzebowali żadnych
słów, aby idealnie się rozumieć i uzupełniać.
Zimą Crigh’s Path wyglądało zupełnie inaczej. Ta gwałtowna zmiana
idealnie wpasowywała się w to, co zaszło między nimi w ciągu tych niemal stu
lat.
Gdy zasiedli na małej ławeczce, dzierżąc w dłoniach kieliszek wina,
wszystko zdawało się tak absurdalnie proste. Nie myśląc o tym, co było wczoraj
i co będzie jutro, pozwalali swoim myślom swobodnie krążyć, nie biorąc za nie
żadnej odpowiedzialności. Siedzieli obok siebie gdzieś na jakimś odludziu ze
szczerym zamiarem upicia się i zapomnienia o wszystkim, co im doskwierało.
Prostota tych potrzeb była wręcz ośmieszająca, lecz Athan zamierzał się jej trzymać
najmocniej, jak tylko potrafił.
— Nie mówmy dziś już o Harrisie — westchnął, wpatrzony w połacie lasu
rozrastające się tuż przed nimi. — Nie mówmy o Matthiasie, nie mówmy o nikim,
kto jest nam teraz zbędny. Ishmaela chętnie ci kiedyś przedstawię. Ale o nim
też nie mówmy.
Drgnął lekko, gdy poczuł, jak Aria delikatnie ułożyła głowę na jego
ramieniu. Jednak, wbrew całemu rozsądkowi i wszystkiemu, co sobie postanowił,
nawet przez myśl mu nie przeszło, by odrzucać ten gest. Zrobił wręcz coś odwrotnego
i ostrożnie ją objął, tym samym dając wampirzycy znak, że nie tylko się nie
gniewał, ale wręcz akceptował tę bliskość, potrzebował jej. Właśnie dlatego na
początku podkreślił, że w Crigh’s Path liczy się tylko tu i teraz. Ten park
zawsze jawił mu się jako miejsce, które szerokim łukiem omijał strumień czasu.
Wówczas znikały wszystkie wspomnienia i zmartwienia, każąc cieszyć się tylko
teraźniejszością.
I właśnie tak Athanasius zamierzał spędzić ten dzień. Nie chciał wracać
do przeszłości i martwić się przyszłością. Chciał po prostu żyć u boku
najdroższej mu w życiu osoby.
Zaskoczyła go propozycją zostania tu na noc. Wbrew swoim niedawnym
postanowieniem, natychmiast przypomniał sobie o pomyleniu pokoi i o tym, jak
wiele złego z tego wynikło. Z tego powodu jasnym dla niego było, że powinien
odmówić, nawet mimo tego, z jakim błaganiem spoglądała na niego Aria.
— Chcesz zostać tutaj? W tej chatce? — spytał, uśmiechając się z
rozbawieniem. — Wiesz, ile ten domek ma lat? I jakie panują tam warunki? Nie
możemy zostać w środku. Chyba że naprawdę chcesz spędzić całą noc pod
gwiazdami. To, przyznam, nie jest taki zły pomysł. Pod warunkiem, że niedawno
coś piłaś. Nie mam przy sobie żadnych zapasów.
Mimowolnie spoglądając w niebo, coraz bardziej zaczynał podobać mu się
ten pomysł, choć bał się spędzić z Arią aż tyle czasu. Nie miał pojęcia, o czym
zaczną rozmawiać, gdy wszystkie miałkie tematy im się pokończą. Czy prędko
poruszą kwestię ich relacji? Bo że prędzej czy później zaczną o tym rozmawiać,
tego był pewien i bardzo się tego obawiał.
Lecz jednocześnie niezwykle mocno tęsknił za chwilami spędzonymi razem.
Tęsknił za ich wspólnym milczeniem, które nie tylko nie było krępujące, ale
wręcz lekkie i sycące. Tęsknił za wrażeniem, że byli sobie tak bardzo bliscy i
tak dobrze się rozumieli. Tęsknił za poczuciem ulgi, gdy uświadamiał sobie, że
nie był sam.
Wsłuchiwał się w jej gorzkie słowa uzupełnione równie gorzkim, krótkim
śmiechem. Trudno było się z nią nie zgodzić; sam Athanasius czuł się nieswojo z
myślą, że jeszcze niedawno przygotowywał się do balu z okazji święta hrabstwa
Norfolk. Uczestniczył w nim, bawił się z innymi, zupełnie wtedy nie myśląc o
Elijahu i Marisie. Po co, skoro wszystko było z nimi w porządku? Choć bal miał
miejsce ledwie kilka dni temu, Athanowi zdawało się, że minęły całe
dziesięciolecia. Absurdalnie śmieszna była świadomość, że tak niedawno… był
szczęśliwy? Nie. Ale nie był tak przerażony i pełen wątpliwości, jak teraz.
Paradoksalnie nie miał wątpliwości, co powinien czuć i jak postąpić, gdy
Aria bardzo ostrożnie, być może nieco lękliwie, musnęła jego policzek,
odgarniając jeden kosmyk włosów. Ten elektryzujący gest rozlał się po jego
ciele przyjemnym, dawno zapomnianym ciepłem. Nie był w stanie odwrócić głowy, z
nierozsądną pewnością spoglądając głęboko w jej oczy. Miał ogromną ochotę ująć
jej dłoń i raz jeszcze przyłożyć do swojego policzka, by poczuć jej dotyk.
Był w stanie to zrobić. Zapomnieć o wszystkim, co postanowił dawno temu
i o tym, co osiągnął. Był w stanie choć na chwilę zrzucić z siebie łańcuchy i
uświadomić Arii, co tak naprawdę do niej czuł i jak wielkim i bolesnym była dla
nieco wyrzeczeniem.
Nie zdążył, ponieważ to Aria pierwsza zabrała głos. I wypowiedziała coś,
czego się spodziewał i na co powinien być gotowy. Ale nie był. Nigdy nie
będzie.
Czując, jak przez moment brakuje mu tchu, nie śmiał choćby drgnąć. Nie
zastanawiał się nad tym, co mógłby je odpowiedzieć, bo wiedział, że nie
znalazłby żadnych pasujących słów… może poza tymi dwoma. Ich jednak nie śmiał
wymówić; bynajmniej nie dlatego, że nie odwzajemniał uczuć Arii. Miłość do
niej, choć przez lata tłumiona, poszarpana i zniekształcona, wciąż w nim żyła i
Athanasius coraz bardziej się obawiał, że nigdy go nie opuści. Jakże wiele by
to rozwiązało — dzięki temu mógłby wprost powiedzieć Arii, że nic do niej nie
czuł, ostatecznie ucinając wszelkie dywagacje na ten temat. Nie był w stanie
jej okłamać, lecz nie mógł też wyjawić swoich uczuć.
Nie miał serca dawać jej jakichkolwiek nadziei.
Niespodziewanie poczuł potrzebę złożenia jej choćby cząstkowych
wyjaśnień. Bał się zdradzać jej cokolwiek z prawdziwych powodów, jakie nim
kierowały, lecz bał się też okryć ciszą tak piękne i poruszające słowa, jakie
wypowiedziała Aria. I choć nie było żadnych szans, by rzekł coś, co by ją
ucieszyło, musiał, wprost musiał się odezwać.
— Któregoś dnia opowiem ci o sobie wszystko, czego od zawsze chciałaś
się o mnie dowiedzieć, a co zawsze tak uparcie przed tobą skrywałem, kładąc
kres wszystkiemu, co wspólnie zbudowaliśmy — odezwał się cichym, zamyślonym głosem,
nie będąc w stanie na nią patrzeć. Spoglądał gdzieś daleko, znacznie dalej niż
sięgały rozciągające się za stawem lasy. Spoglądał tam, gdzie rzeczywistość
graniczyła ze wspomnieniami. — Opowiem o swoim dzieciństwie i o tym, czego mnie
wtedy nauczono. Opowiem, jak i dlaczego zostałem przemieniony wampira. Opowiem
ci — mówił, choć głoś delikatnie zaczął mu drżeć — dlaczego zmuszam się do
samotności i dlaczego tak bardzo pragnę czegoś, co mnie tak tragicznie
unieszczęśliwia. Opowiem ci, dlaczego to ty jesteś moim największym szczęściem
i strachem — szeptał z wyraźnym trudem, przymykając powieki — i dlaczego za
każdym razem, gdy robiliśmy razem dwa kroki w przód, ja sam robiłem trzy kroki
w tył. Kiedyś opowiem ci to wszystko i to będzie nasze ostatnie spotkanie —
Athanasius odwrócił głowę w stronę Arii, patrząc jej głęboko w oczy — bo już
nigdy więcej nie będziesz w stanie na mnie spojrzeć.
Nie spodziewał się, że aż tak trudno będzie mu mówić o czymś, co w
zasadzie nie wyjawiało żadnych informacji. A jednak ostatnie zdanie, które
wypowiedział, bolało najbardziej. Bo choć Aria nie miała pojęcia, to jeszcze
gdy ze sobą mieszkali, Athan wielokrotnie nosił się z tym, by jej o wszystkim
powiedzieć i pozwolić poznać siebie w pełni. Mimo to zawsze przed tym umykał,
gdy szaleńcza panika podsyłała mu przed oczy okrutne wizje. Widział w
wyobraźni, jak Aria blednie pod wpływem szoku, a w jej oczach lśnią łzy.
Wyobrażał sobie, jak zrywa się z miejsca, nerwowo odwraca i, nawet na niego nie
patrząc, odpowiada, że nie chce go znać. Tego bał się najbardziej. Wystarczyło
mu spojrzenie Eljaha, gdy opowiedział mu o swojej przeszłości. Pamiętał, co
wtedy powiedział: „Tamten Athanasius nie żyje i nikt nie będzie za nim tęsknił.
Ten, którego znam, jest moim przyjacielem i przede wszystkim dobrym
człowiekiem”. Athan miał wtedy ochotę gorzko się roześmiać, zwłaszcza że
pierwszym, co zabłyszczało w oczach Elijaha po odsłuchaniu całej opowieści, był
głęboki wstręt.
Nerwy coraz bardziej przejmowały na nim kontrolę. Czując się nieswojo i
niepewnie, nie wiedział, gdzie podziać oczy, czym zająć myśli i co jeszcze
powiedzieć.
— Rzeczywiście, teraz przydałoby się wina znacznie więcej — mruknął,
uśmiechając się lekko. — Jeśli zechcesz, możemy potem zaopatrzyć się w jakieś
zapasy. Jeśli czeka nas cała noc — mruknął, znowu mimowolnie spoglądając w
niebo — to wypadałoby jakieś mieć.
Westchnął, czując nagłą potrzebę spojrzenia na Arię. Wszystko przez
nagłą, dziwną myśl, że lada dzień jego ukochana znowu zniknie, nagle od niego
odejdzie, a on znowu będzie za nią tak boleśnie tęsknił. Napawając się jej
widokiem, zapragnął słuchać jej słodkiego głosu, który dawałby mu pewność, że
naprawdę przy nim była.
— Opowiedz mi o swoich podróżach — odezwał się nagle żywszym tonem. —
Opowiedz mi, gdzie żyłaś przez te lata i jak sobie radziłaś. Opowiedz mi teraz
o tym wszystkim. To prawdopodobnie jedyna tak dobra okazja. Kolejna… — Athan
zawahał się na moment — może się powtórzyć za wiele, wiele lat. A może nie
powtórzyć się już nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz